sobota, 23 sierpnia 2014

Rozdział ósmy

Po krótkiej rozmowie, która zakończyła się już dobre kilka minut temu, między mną, a Ashtonem, zapadła cisza. Szliśmy, między budynkami, wąskim chodnikiem, nie mówiąc całkowicie nic. Jedynie podziwialiśmy otoczenie, a ja raz po raz na niego spoglądałam. On nie zwracał na mnie uwagi. Po chwili jakiś dźwięk wydobył się z jego kieszeni, a on zmieszany, tak jak się spodziewałam, wyjął z niej komórkę. Przyszedł mu sms. Zdecydowanie się z tym krył, bo czytanie go nie trwało nawet pięciu sekund, a zaraz po tym zablokował telefon i z powrotem go schował do kieszeni. Nie wyglądał też na zadowolonego. Raczej na zdenerwowanego. Coś nieprzyjemnego chodziło mu po głowie.
- Coś się stało? - zapytałam, próbując dowiedzieć się o co chodziło. Może to było coś ważnego.
- Nie. To tylko powiadomienie o niskim stanie baterii - wykręcił się z łatwością od dłuższej odpowiedzi, jednak ja wiedziałam, że kłamał. W końcu miałam taki sam telefon, jak on, więc doskonale wiedziałam, co sygnalizuje co. Jednak nie zamierzałam kontynuować rozmowy, bo wiedziałam, że i tak mi nie powie prawdy, skoro już teraz tego nie zrobił. Nie chciałam też być nachalna.
Po dłuższej chwili dotarliśmy do małego parku, przy którym znajdowało się jedno z kilku wejść na teren samego uniwersytetu. Bez zastanowienia, usiadłam na jednej z ławek. Blondyn widząc to, postąpił identycznie. Patrzył na mnie w skupieniu, a ja sama nie wiedziałam, dlaczego go tu zaciągnęłam. Dobrze mówiąc mogłam go zostawić po drodze, bo w środku czułam, że potrzebuję samotności, a jednak wciąż z nim byłam w tym miejscu. Rozejrzałam się dookoła, z pewnością nie było tu bajkowej scenerii, idealnej na randki. Kilka ławek porozrzucanych wokół najróżniejszych drzew i tyle. Jednak podobała mi się cisza tu panująca, byliśmy sami. Możliwe, że to było już takie miejsce, gdzie nikt nie przychodził, jednak podejrzewałam, że nikogo tu nie było ze względu na godzinę. Zadziwiał mnie ten fakt, bo zaledwie kilkanaście metrów dalej, za murami uczelni, znajdowała się ulica, po której na pewno jeździło wiele samochodów i nieopodal spacerowało mnóstwo ludzi. 
- Jesteś zła? - zagadnął wreszcie Ashton, widząc, że bezcelowo wpatruję się w swoje buty. Wyrwał mnie tym z moich przemyśleń, które dobrze mówiąc, mogłyby się tak ciągnąć aż do końca dnia.
- Nie - skłamałam bez zastanowienia. Skoro on to robił, to i ja mogłam. 
- Oszukujesz mnie.
- Ty również to zrobiłeś - odpowiedziałam chłodno, podnosząc wzrok i patrząc prosto w jego oczy, w których wciąż nie iskrzyła się ta radość, którą zobaczyłam dziś rano przy śniadaniu. Były poważne i skupione na czymś. Nie był zadowolony z takiego obrotu sprawy. Zapadła cisza.
Rozejrzałam się dookoła. Wraz z każdą minutą przybywało ludzi wokół. Magiczna atmosfera tego miejsca znikała. Zamknęłam oczy i nieco osunęłam się na  ławce, próbując znaleźć jakąś wygodną pozycję. Ciągle dręczyły mnie obrazy Harry'ego i Jenny, siedzących obok siebie i się obejmujących. A potem Zayn, wściekle wychodzący z lokalu. Może wkurzyły go komplementy w stronę jego dziewczyny? A może Styles się z nią całował? Chciałabym wiedzieć tak dużo, jednak byłam pewna, że ta wiedza zabolałaby mnie jeszcze bardziej niż niewiedza. 
Chciałabym, aby było między mną, a Harrym tak jak dawniej. Żebyśmy się dogadywali, nawet mimo naszych dogryzań. Żeby znów było między nami to coś, co powodowało dziwne uczucie w żołądku. To z pewnością nie była miłość, a przynajmniej nie z jego strony, wiedziałam to już dziś. W innym wypadku nie zrobiłby mi tyle przykrości.  
- Trochę się zrobiło ponuro - ocenił blondyn, ponownie wyrywając mnie z "transu" i mamrocząc potem coś jeszcze pod nosem, czego zbyt dokładnie nie zrozumiałam. Otworzyłam oczy i spojrzałam na niego. Wpatrywał się we mnie i nieustannie coś robił z nerwów ze swoimi palcami.
- Dlaczego nie lubisz Harry'ego? - zapytałam krótko, udając, że nie usłyszałam jego słów.  
- A ty dlaczego z nim nie jesteś?
- To nie za bardzo kulturalne, aby odpowiadać pytaniem na pytanie.
- W takim razie jak jesteś tak przerażająco inteligentna to zacznij pierwsza odpowiadać - powiedział, uśmiechając się sarkastycznie. Zdecydowanie nie pasowało mu moje pytanie. Chyba nasza przyjaźń zakończyła się szybciej niż zaczęła.
- Bo mnie zranił. To znaczy, wcześniej ja go zraniłam i on to trochę wyolbrzymił.. A potem się pokłóciliśmy i nie chciał mnie znać. To mnie zraniło właśnie. A potem zaczął pokazywać, że ma nade mną władzę i stwierdziłam, że to jednak nie jest ktoś dla mnie - wyznałam wszystko po kolei, po czym się wyprostowałam, podkuliłam nogi pod brodę i objęłam je rękoma. - Teraz twoja kolej.
- Odbił mi dziewczynę i zrobił jej dziecko - oznajmił krótko i odwrócił wzrok. Widziałam, jak jego szczęka się zaciska, a ramiona napinają. Cicho westchnęłam i przygryzłam wargę. Mogłam jednak nie poruszać tego tematu. Choć skąd miałam mieć pojęcie, że będzie on dla niego na tyle trudny?
- Przykro mi - wyszeptałam, nie wiedząc, co innego mogłabym powiedzieć w tej sytuacji. Sama poczułam również ukłucie. Przypomniała mi się historia, którą opowiadała mi jakiś czas temu Alison. Była całkiem podobna. Może chodziło wtedy właśnie o tą dziewczynę.
- Przynajmniej już wiesz, jaki jest naprawdę. Ciesz się, że nie zrobił tego samego z tobą.
- Dlatego tu właśnie jesteś, żeby się mną opiekować? - zapytałam, a chłopak pokiwał jedynie głową. - Ale dlaczego Niall nie mógł zrobić tego sam? Przyjechać tu i mnie niańczyć?
- Ma teraz ważniejsze sprawy - odpowiedział, po czym wstał z ławki i strzepnął coś niewidzialnego ze swoich spodni. Gdy złapałam z nim kontakt wzrokowy, zauważyłam, że mimo smutku w jego oczach, jest w nim również cień nadziei i zaufania. 
- Jakie?
- Nie pozwolił mi powiedzieć. Musisz go zapytać o to sama - odpowiedział krótko. - A teraz muszę już iść. Cześć.
- Pa - cicho westchnęłam, wpatrując się w oddalającą sylwetkę blondyna. 
Siedziałam tak jeszcze przez pewien czas. Wpatrywałam się w ludzi, którzy zmierzali ku bramie, aby wyjść na zewnątrz. Większość z nich wydawała się być osobami z pierwszego roku. Z tego co zauważyłam, ci starsi, trzymali się w centrum kampusu. Zastanawiało mnie dlaczego. Przecież tu nie działo się nic ciekawego.
Rozejrzałam się dookoła, po czym wstałam z ławki. Przeczesałam swoje rozpuszczone włosy palcami, gdy zaczynałam zmierzać w stronę dormitorium. Spodziewałam się, że zastanę tam moją ulubioną, zakochaną "parę". Nie czułam się na siłach, aby móc się z nimi spotkać, jednak kiedyś musiałam. Przecież nie będę przez dalszą część roku unikała swojego pokoju, sypiając na ławkach i myjąc się w kałużach. Zaśmiałam się cicho na myśl o tym, to byłoby chore i totalnie nie w moim stylu. Przynajmniej nie w moim dawnym stylu, bo teraz.. Teraz całkowicie się zmieniłam i nawet nie wiedziałam, co mnie charakteryzuje. 
Minęłam właśnie budynek wydziału prawa, na którym już od poniedziałku miały zacząć się moje zajęcia. Nie wiedziałam już nawet, czy studia były dobrym wyborem, akurat w takim momencie w moim życiu. Znaczy, myślałam, że będą, bo moje życie było uporządkowane, przynajmniej na początku. Teraz na nowo się wszystko pomieszało, a ja nie byłam już niczego pewna. 
Potrzebowałam rozrywki, jakiejś odskoczni od moich problemów, jednak nie wiedziałam jak ją odnaleźć. Nie chciałam samotnie wychodzić w dzikie sfery Cambridge, których tak naprawdę nie znałam i mogło mi się w nich przydarzyć coś złego. Myślałam też o odwiedzeniu Erica w szpitalu, ale to był chyba najgorszy pomysł, na który mogłabym jak dotychczas wpaść. Przecież to wprowadziłoby mnie w jeszcze większy kryzys emocjonalny. 
Otworzyłam masywne drzwi budynku, po czym skręciłam w prawo i pokierowałam się prosto w stronę schodów. Mój pokój był na szczęście na pierwszym piętrze, więc nie czekała mnie długa droga. Wchodząc tak na górę, wpatrywałam się w mijane schody. Przez to, nie zauważyłam też osoby, która przez moją nieuwagę, wpadła na mnie i o mało co nie zrzuciła mnie na sam dół. Na szczęście skończyło się na jednym, niepewnym cofnięciu stopy w tył, która bezpiecznie oparła się o niższy schodek. Spojrzałam na mojego niedoszłego mordercę i uśmiechnęłam się niepewnie, widząc jego twarz. To był ten sam chłopak, którego spotkałam dziś w barze, razem z moją "ulubioną" bandą.
- Chcesz wpaść wieczorem na imprezę? - zapytał po prostu, z obcym akcentem, nie kłopocząc się żadnymi przeprosinami. Zdziwiło mnie to trochę, miałam już zacząć prawić mu litanię na temat jego zachowania, gdy mnie.. oświeciło.
- Oczywiście - odpowiedziałam, nieco przechylając głowę na bok. Na mojej twarzy pojawił się ogromny uśmiech.
- Moi znajomi wpadną po ciebie o ósmej.
Kiwnęłam głową na znak zrozumienia, po czym wyminęłam chłopaka i kontynuowałam wspinaczkę po schodach. To było właśnie coś, czego było mi potrzeba. Impreza. Nigdy na nie nie chodziłam. W końcu ostatnia zabawa w klubie, w której brałam udział skończyła się tragicznie. Ale co z tego? Byłam na studiach. Dla większości osób od tego właśnie one były. Czas było się zabawić i sprawić, aby mój dzień zmienił się na lepsze.

Od autorki: Pisanie tego rozdziału nie szło mi wcale źle, choć pod koniec miałam wątpliwości co do jego zakończenia. Na szczęście wszystko się jakoś ułożyło. Spodziewajcie się pijanej Liz! x

poniedziałek, 18 sierpnia 2014

Rozdział siódmy

*Harry's POV*
Wpatrywałem się w odchodzącą parę, pełny złości. Myślałem, że przez obicie mordy temu paskudnemu blondynowi, Liz zrozumie, że nie podoba mi się jej zachowanie. Mimo tego, ona ciągnęła to dalej, chcąc mnie jeszcze bardziej wkurzyć. Od dłuższego czasu nie wiedziałem już nawet, o co chodziło tej dziewczynie. Jeszcze do niedawna prosiła, abym nie odchodził, teraz grała w jakąś gierkę: unikała mnie lub próbowała doprowadzić do zazdrości, co wychodziło jej wspaniale. Doskonale wiedziała, że wiele dla mnie znaczy, a ja nie pozwolę na istnienie jakiejkolwiek konkurencji.
Zacisnąłem mocniej dłoń na oparciu kanapy, widząc jak Elizabeth i ten idiota, Ashton, idą drogą między drzewami, która prowadziła do parku. Po śniadaniu urocza randka podczas kiedy ty Styles, siedzisz tutaj i użerasz się z bandą jakichś przygłupich studentów. Cudownie to wymyśliłeś - znowu spierdoliłeś. Nie wiedziałem, czy tu zostać, czy może iść za nimi i doprowadzić to ich romantyczne spotkanie do końca. Mogłem przecież pokazać, że nie jestem kimś, kim ta dziewczyna mogła pomiatać, mogłem kolejny raz pokazać swoją wyższość nad fagasami, z którym się umawiała. Jednak ja wciąż tu siedziałem, cały czas wpatrując się w to jedno miejsce, w którym zniknęli za niewielkimi budynkami.
Z rozmyślań otrząsnąłem się dopiero, gdy ten obraz zasłoniła mi czyjaś ręka. Dopiero po dłuższej chwili i jej machaniu mi przed oczami, zorientowałam się, że to damska dłoń, pełna biżuterii na niej. Zamrugałem oczami i spojrzałem w stronę jej właścicielki - Jenny.
- No, nareszcie - rzuciła z wyrzutem, nie była zadowolona z mojego zachowania. - Obudziłeś się z tego transu. 
- Nie widzieliśmy co ci się stało. Mówiliśmy do ciebie, a ty nic - dodał jedyny, oprócz mnie, chłopak w tym zgrupowaniu. Miał na imię Adam i jako jedyny wydawał się być warty mojej uwagi. Nie był tak postrzelony, jak cała reszta kolesi, których poznałem dziś rano dzięki Jennifer. 
- Uch, ja.. - zacząłem, jednak nie mogąc wymyślić jakiegoś racjonalnego wytłumaczenia, po prostu dokończyłem: - Zamyśliłem się nieco, albo zapatrzyłem..
- Na Liz? Bo Jenny coś mówiła, że.. - mówiła Sam, ta najbardziej zagubiona, najbardziej obawiająca się swojej blond przyjaciółki. Dlatego też właśnie urwała w połowie zdania, bo Jenny posłała w jej stronę wzrok, który gdyby mógł, od razu by zabił. Nie myślałem, że mogą cokolwiek wiedzieć o mojej przeszłości, a jednak. Zainteresowana zdecydowanie wszystko wygadała swojej współlokatorce.
- Nic nie mówiłam - odparła poważnym głosem Jennifer, podniosła czerwony kubek z coca-colą i przystawiła słomkę do ust, wzięła łyk. Twierdziła, że słodki napój na śniadanie przyśpiesza proces odchudzania. Dla mnie wydawało się to absurdalne, ale kto wie? To są kobiety, one mają własne prawa i zasady.
Wyciągnąłem niedawno kupiony telefon z kieszeni i go odblokowałem. Żadnych nieodebranych połączeń, czy wiadomości. Dlaczego w ogóle łudziłem się, że Liz zamierza do mnie zadzwonić? Z pewnością musiała być niezadowolona z mojej dzisiejszej wizyty tutaj. Sam nie byłem z niej zadowolony, nie lubiłem tych ludzi. Żyli chwilą, seksem i bogactwem. Do niedawna sam taki byłem, ale.. Zmieniłem się. Zmieniłem się przy Elizabeth. Pragnąłem tylko jej i wiedziałem, że moje uczucie było prawdziwe. 
Wszedłem w listę swoich kontaktów, na których widniał numer dziewczyny na pierwszym miejscu. Chciałem do niej zadzwonić, ale zamiast naciśnięcia zielonej słuchawki, skarciłem się w duchu i przewinąłem listę dalej, ku dołowi. Znalazłem to imię i nazwisko. To, dzięki któremu mogłem dowiedzieć się, co w tym wszystkim do roboty miał Irwin. Szczerze go nienawidziłem, a on to równie gorąco odwzajemniał. W tym wypadku nie chodziło już o żadną z gangsterskich spraw, ale o dziewczynę. Jego dziewczynę, która w zeszłoroczną wiosnę wpakowała mi się do łóżka. Nawet nie wiedziałem, że z nim była. Przespaliśmy się, ostatecznie zaszła w ciążę, powiedziała mu i słuch o niej zaginął. Nawet nie wiedziałem co teraz się z nią działo, nikt nie wiedział. Za to mój konflikt z gangiem z zachodniego Quincy się pogorszył i takim sposobem straciłem ojca, który nawet nie był moim ojcem. Podła sprawa.
Wstałem ze swojego miejsca i spojrzałem na całe towarzystwo, wciąż siedzące przy stoliku. Znowu wyrwałem się z ich rozmowy, całkowicie o nich zapominając. Ich miny były niepewne, nie wiedzieli skąd moje nagłe zachowanie. Westchnąłem bezgłośnie i przeczesałem palcami włosy.
- Muszę zadzwonić - rzuciłem, po czym udałem się do wyjścia.
Stanąłem w miejscu, w którym nikt nie mógł mnie zobaczyć. Ceniłem sobie prywatność, zwłaszcza podczas rozmów zawodowych. Wiedziałem, że po wypłynięciu kilku informacji w świat zwykłych ludzi, mógłbym niezwłocznie trafić za kratki. I tym razem Liz już z pewnością nie chciałaby mnie ratować. Nacisnąłem na to jedno imię i nazwisko, które mogło pomóc mi rozjaśnić całą sytuację, a połączenie się rozpoczęło. Nie czekałem długo - już po kilku sygnałach, Niall Horan odebrał.
- Czego chcesz Styles? - zapytał lekceważącym tonem. Mimo moich uczuć do jego siostry, wciąż mnie nienawidził.
- Wyjaśnień - wymamrotałem niedbale, przewracając oczami. - Co tu do jasnej cholery robi twój ukochany Ashton Frajer Irwin?!
- Och, czyli miałem rację. Szpiegujesz moją siostrę.
- No i co ci do tego? Co on tu robi?
- Pilnuje jej, żeby taki baran jak ty, nie potraktował już drugiej dziewczyny z jego otoczenia w ten sam sposób. Chyba nie muszę ci przypominać pięknej Lindsey, jej ognistych włosów i niebieskich jak ocean oczu? 
- Ciesz się, że to rozmowa przez telefon - prychnąłem, opierając się o mur. Nerwowo oblizałem usta. - W innym razie przypierdoliłbym ci tak, że byś nie wstał.
- Tak, tak, przerabialiśmy to już chyba kiedyś. Prawda cię boli. 
- Zabierz go stąd albo skończy tak jak reszta moich wrogów, metr pod ziemią - ostrzegłem go, po czym zakończyłem rozmowę i wyłączyłem telefon. 
Teraz byłem jeszcze bardziej wkurzony, niż wcześniej. Niepotrzebnie dzwoniłem, skoro i tak nie dowiedziałem się praktycznie niczego. Wątpiłem w to, że tak zwyczajnie Liz jest chroniona przede mną. Przecież nic bym jej nie zrobił. Na pewno nie bez jej pozwolenia. Wyszedłem zza baru, po drodze kopiąc ze złością puszkę po piwie w stronę śmietnika. Musiałem się jakoś wyżyć, nie stosując przy tym większej przemocy. Jednak gdy tylko spojrzałem na grupkę moich "przyjaciół", odechciało mi się wracać do środka. W końcu im tego nie obiecywałem, więc spokojnie mogłem wrócić do Bostonu, gdzie aktualnie zajmowałem jedno z mieszkań w wieżowcu.

Od autorki: Równe tysiąc słów. Mało, ale jak na razie powinno wystarczyć. Przynajmniej w tym rozdziale. Ostatnio mam jakiś kryzys i na nowo zastanawiam się, czy pisanie drugiej części Missed Call ma sens. Kilka dni temu przeczytałam o tym, że opowiadanie jest od pewnego czasu beznadziejne, a ja za dużo wymyślam. Czy to nie znak, że się wypaliłam już w pisaniu go i próbuję na siłę rozkręcić akcję? Co myślicie? Warto kontynuować?

poniedziałek, 4 sierpnia 2014

Rozdział szósty

To była już kolejna noc z rzędu, podczas której spałam raczej niespokojnie. Dręczyły mnie najróżniejsze koszmary, wszystkie związane z Harrym, a kiedy tylko udało mi się przebudzić, choć na chwilę, nieustannie miałam poczucie, że oprócz mnie i Jenny, w pokoju znajduje się jeszcze jakaś trzecia osoba, która nas obserwuje. Niestety nie mogłam nikogo zlokalizować swoim wzrokiem wśród ciemności, a więc kontynuowałam sen, który i tak po niedługim czasie był przerywany przez następny koszmar. Ostatecznie obudziłam się nieco po jedenastej, jednak nie odczuwałam już zmęczenia. Jedynym minusem tego poranka był ból głowy, który w tym miejscu stawał się dla mnie już codziennością. Zastanawiałam się nad pójściem do lekarza, ponieważ było to dla mnie naprawdę uciążliwie. Nie mogłam racjonalnie myśleć.
Leniwie podniosłam się z łóżka, aby móc lepiej rozejrzeć się po pokoju. Jennifer już nie było, najwyraźniej zdążyła już wyjść na śniadanie. Wzięłam komplet czystych ubrań, po czym powlekłam się wolnym krokiem do łazienki, w której wzięłam prysznic. Następnie ubrałam się i rozczesałam swoje blond włosy, które były już nieco przydługie. Potrzebowałam fryzjera. Przejrzałam się w lustrze i w sumie nie wyglądałam aż tak źle, chociaż, jak później stwierdziłam, byłoby mi lepiej bez tych podkrążonych oczu. Zdecydowanie płakałam wczoraj zbyt wiele razy. Cicho westchnęłam, próbując nie wracać choć przez chwilę do wydarzeń dnia wczorajszego. Nie chciałam niepotrzebnie wprowadzać się w stan wyrzutów sumienia i wszechogarniającego smutku. Schludnie wygładziłam swoją bluzkę o kolorze dojrzałych irysów oraz brązowe spodnie, uznając, że jestem gotowa do wyjścia. Założyłam na nogi swoje beżowe baleriny, po czym opuściłam pokój.
Standardowo udałam się do centrum miasteczka studenckiego, gdzie mogłam coś zjeść. Jak to o tej porze dnia, kręciło się tu wiele osób - wracających ze śniadań, lub tak jak ja, dopiero na nie idących. Niektórzy wybierali się również na zakupy lub na zwykły spacer. Zdołałam zauważyć, że mimo wczorajszego wydarzenia, tutejsze nastroje się nie zmieniły. Ludzie zwyczajnie się do siebie uśmiechali i żartowali, donośnie się przy tym śmiejąc. Poczułam się tym dotknięta, jednak może to był tylko mój problem, a ja niepotrzebnie go chciałam wyolbrzymić. Weszłam do baru, w którym dwa dni temu jadłam fast-foodową kolację. Na razie jednak podawali tam tylko zestawy śniadaniowe. Podeszłam do kasy i zamówiłam naleśniki wraz z gorącą herbatą. Szybko otrzymałam swoje zamówienie, razem z kompletem plastikowych sztućców, po czym powędrowałam do swojego ulubionego stolika pod oknem, który cudem nie był zajęty, nawet mimo prawie przepełnionego lokalu. Postawiłam tacę na stoliku, po czym odsunęłam krzesło i usiadłam na nim. Nie zdążyłam ukroić nawet jednego kawałka mojego naleśnika, gdy wyczułam postać, stojącą nade mną i przyglądającą się moim czynnościom. Podniosłam wzrok, modląc się o to, aby chociaż raz moje przypuszczenia się nie sprawdziły. 
Tym razem los mnie wysłuchał, za co w duchu byłam naprawdę wdzięczna, a do mojego stolika, bez żadnego pytania, dosiadł się rozweselony chłopak o iskrzących się, ciemnych oczach i włosach, które opanować mogła tylko bandana na jego głowie. Jego ubiór nieco przypominał mi ten Harry'ego, dlatego przez myśl przeszło mi to, czy czasem to nie jego jakiś znajomy, którego zatrudnił do pilnowania mnie. W końcu chłopak miał na sobie ciemnoszarą koszulkę bez rękawów z logo jakiegoś rockowego zespołu, którego nawet nie rozpoznawałam, a na nogach dobrze dopasowane, czarne spodnie. Wyglądał co najmniej dobrze. Mimo to nie zamierzałam być dla niego miła. Nie chciałam mieć żadnej niańki, nawet jeśli miałaby być ósmym cudem świata. 
- Wypadałoby się zapytać, czy to miejsce nie jest zajęte - zwróciłam blondynowi uwagę, a on jedynie się roześmiał. Jednak nie był to śmiech złośliwy, lecz prawdziwy, z głębi serca. Naprawdę dziwiło mnie, co go tak śmieszy w tym zdaniu.
- Eliz, oboje doskonale wiemy, że nie miałabyś z kim tu siedzieć. Twój kumpel jest w szpitalu, blond-suko-współlokatorka.. Kto chciałby z nią spędzać w ogóle czas? A już były, choć nie doszły chłopak.. Naprawdę wyobrażam sobie jak ci działa na nerwy. Powiem ci coś w sekrecie - powiedział, a po chwili przybliżył się do mnie i powiedział dużo cichszym, przez co nieco syczącym, głosem - Styles to palant jakich mało. 
Zmarszczyłam brwi i odłożyłam sztućce. Odechciało mi się nawet już jeść od tego monologu. Byłam totalnie zdezorientowana zachowaniem blondyna. Skąd on mnie znał i co tu robił? I skąd znał Harry'ego? Oczekiwałam jak najszybszych wyjaśnień. 
- Kim ty w ogóle jesteś?
- Jestem Ashton - przedstawił się chłopak, wracając na swoje poprzednie miejsce. Najwyraźniej wyczuł, że czułam się niezbyt komfortowo z jego twarzą, tak blisko mojej. 
- Podejrzewam, że nie należysz do grupki przyjaciół Harry'ego - zaśmiałam się cicho, kręcąc głową. - W innym razie wiedziałbyś, że za tego palanta możesz stracić głowę.
- Ale wiesz co wiem, i to z własnego doświadczenia? Że jeśli Styles nie popisuje się przed żadną panną, to jest zwyczajnym cieniasem. 
- Cenny fakt - zauważyłam, uśmiechając się do swojego rozmówcy. Moje złe nastawienie już ze mnie uleciało, a ja czułam, że tego kolesia nie da się nie lubić. Był miły i wyjątkowo zabawny.
- Wiem, wiem, ale jedz, bo mi tu zmizerniejesz. Smacznego, Eliz.
Pokręciłam głową ponownie i na nowo wzięłam sztućce do rąk, a następnie zaczęłam jeść. Blondyn cały czas mnie obserwował, jednak nie robiło mi to żadnej różnicy. Zwyczajnie patrzył - nie wlepiał we mnie wzroku tak, jakby zaraz miał mnie nim rozebrać. Po kilku minutach ciszy, w spokoju skończyłam posiłek. 
W tym samym momencie usłyszałam głośny śmiech jakiejś grupy, która właśnie wchodziła do baru. Instynktownie obróciłam się w ich stronę, aby sprawdzić kim są ci ludzie. Jak szybko to zrobiłam, tak prędko tego pożałowałam. Na czele szła Jenny wraz z Zaynem, za nią jej przyjaciółka, której imienia nie zapamiętałam, nawet mimo wcześniejszego jej spotkania, dwie nieznajome mi dziewczyny, jakiś chłopak i na samym końcu, najbardziej roześmiany z nich wszystkich.. Nie. On nie mógł mi robić tego po tym wszystkim, właśnie w tej chwili. On był..
- Bezczelny? - zasugerował Ashton tak, jakby właśnie wyczytał to słowo z moich myśli. - Na pewno. Ale no cóż, Jenny jakoś się musiała wkręcić w towarzystwo złego chłopca, a dla niego to jeszcze lepiej, bo przecież może wywołać w tobie zazdrość.
- Co?! - zawołałam z oburzeniem, na tyle głośno, że najbliższe dwa stoliki obejrzały się w moją stronę. Jego zachowanie naprawdę mi nie pomagało w opanowaniu złości. - Ja nie zazdroszczę, nikomu! On.. On już nic dla mnie nie znaczy!
- Dobrze, dobrze. Rozumiem. - Chłopak pokiwał głową i odsunął z mojego zasięgu talerz. Całkiem jakby się bał, że zaraz rzucę nim w tą blond zdzirę. Jednak w takich momentach przydawał się ktoś taki jak on, kto potrafił tak zręcznie przewidzieć moje następne działania. Nie chciałabym odkupywać tego talerza, zwłaszcza, że nie byłam pewna, czy byłabym w stanie go dorzucić, aż do jej stolika. - Spokojnie już, zaraz rozniesiesz to miejsce.
- Bo.. Ja..
- Wiem. Miałaś go na własność, a teraz ma go..
- Nie! - przerwałam mu, akcentując to, jak i następne słowa, ze zdecydowanie zbyt dużym rozmachem - Ona go nie ma! Ona ma chłopaka, a ja..
- Eliz, może wyjdziemy? - zapytał przyciszonym tonem chłopak. Zorientowałam się, że zaczęłam krzyczeć już na tyle głośno, że każdy obecny w barze mógł mnie usłyszeć. Zwłaszcza, że zapanowała cisza.
Pośpiesznie pokiwałam głową i wstałam. W tej samej chwili zobaczyłam dumny uśmiech na twarzy Jennifer, która dobrze wiedziała o swoim zwycięstwie. Harry nie był lepszy, na jego twarzy świecił jeden z tych bezczelnych uśmieszków, których nienawidziłam, a jego oczy dosłownie do mnie krzyczały, że jestem jego własnością. Jedynym kontrastem wobec zachowania tych dwojga był Zayn, siedzący w skupieniu z grymasem na twarzy. Zdecydowanie nie był zadowolony z uczestnictwa w randce swojej dziewczyny z innym facetem. A cała reszta ich niewyróżniających znajomych zwyczajnie nie była w temacie i rozpoczęła plotki na mój temat. Typowe. 
Głośno westchnęłam i udałam się szybkim krokiem za drzwi lokalu. Ashton szedł za mną. Przystanęłam przy wysokiej, ulicznej lampie, i oparłam o nią swoje plecy. Złapałam się za głowę, cały czas nią energicznie kręcąc. Nie mogłam uwierzyć w to, jak się zachowałam. To było do mnie niepodobne. Byłam na siebie niewyobrażalnie wściekła.
- To była totalna kompromitacja - oznajmiłam w końcu, przerywając ciszę i wypuszczając z siebie ogromne zasoby powietrza. - Co teraz sobie ludzie pomyślą? I nie chodzi mi o tą głupią bandę, ale o wszystkich! Na pewno wieści o niezrównoważonej psychicznie Elizabeth Horan rozejdą się z prędkością światła po całej uczelni.
- Każdemu może się zdarzyć. - Ashton wzruszył bezradnie ramionami i założył rękę na rękę. Widziałam, że cały czas, przez szyby, patrzył w stronę tego upiornego stolika. Chciałam również obrócić się w ich stronę, jednak chłopak prędko dodał: - Nie radzę.
Mimo jego ostrzeżenia, obróciłam się. Miał rację, a już kolejny raz tego dnia pożałowałam tego, że jestem na tyle ciekawska. Jenny bezczelnie wtulała się w tors Harry'ego, jakby umawiali się już od co najmniej kilku miesięcy, a on.. On zwyczajnie wpatrywał się we mnie i Ashtona, wciąż uśmiechając się w ten sam sposób, co przed kilkoma minutami. Chyba, że nie zdążył zauważyć, że zmieniła się już scena w przedstawieniu, w którym grał wraz ze mną od wczorajszego wieczora. 
- A nie mówiłem? - Westchnął głośno blondyn, kręcąc głową z dezaprobatą. Jednak ja wyciągniętą dłonią w jego kierunku, dałam mu znak, aby przestał. Coś było nie tak.
Zmrużyłam oczy. Nie zgadzała mi się liczba osób przy stoliku, a przynajmniej wydawało mi się, że był przy nich ktoś jeszcze. Dokładnie sprawdziłam każdego, kto przy nim siedział i nagle, dostałam olśnienia. Nie było Zayna. Jednak gdzie się podziewał? Jak na zawołanie, drzwi wejściowe lokalu trzasnęły z hukiem o framugę z takim impetem, że mogłabym przysiąc, że cały budynek się zatrząsł. Naprawdę cudem nie poleciały okna. Właśnie w stronę parkingu szybkim krokiem szedł Malik. Był wściekły i widać było, że lepiej z nim nie zadzierać w tej chwili.
- Dlatego właśnie nie chodzę na randki - zaśmiał się pod nosem blondyn, a ja jedynie pokiwałam głową, wciąż się śmiejąc.
- Mi na jego miejscu już dawno by puściły nerwy. Nie mogę zrozumieć, jak on w ogóle mógł się z nią umawiać. Jak to możliwe, być z taką jędzą? Powiedz mi, Ashton.
- Są rzeczy na niebie i ziemi, o których się nawet filozofom nie śniło - zręcznie zacytował Szekspira z ogromnym uśmiechem na ustach, a ja jedynie, już kolejny raz tego dnia, pokręciłam głową w niedowierzaniu.
- Chodź stąd, bo nie mogę już patrzeć na tą szopkę - powiedziałam, po czym pociągnęłam chłopaka za ramię w stronę dormitoriów, jednak po chwili zakręciłam, zdając sobie sprawę z tego, że Jenny po naprawdę krótkim czasie, aby ponownie zrobić mi na złość, może przyjść tam ze Stylesem. Dlatego uznałam, że najlepiej iść w.. nieznanym kierunku.

Od autorki: I tak oto poznaliście Ashtona, który stał się opiekunem Liz. No cóż, Niall się nieco obawia jednak o siostrę, zwłaszcza, gdy Harry się pojawił w mieście. A czemu sam się nie mógł stawić, dowiedziecie się w kolejnych rozdziałach. Mam nadzieję, że się spodobało. Jak tak, to standardowo proszę o komentarze, bo doskonale wszyscy wiedzą, jak mnie one motywują. Zwłaszcza jeden spod poprzedniego rozdziału, który nazwał naszą główną parę Helizabeth. Naprawdę, uśmiechałam się na myśl o tym przez następne trzy dni! Serdecznie Wam dziękuję moje misiaczki. Nowy rozdział w okolicach weekendu. Kocham Was. x