czwartek, 11 września 2014

Rozdział dziewiąty

Przeczesałam jeszcze raz palcami swoje długie włosy, które aktualnie tworzyły piękne loki, po czym uśmiechnęłam się do swojego odbicia w łazienkowym lustrze. Dotąd, Jenny się nie pojawiła, dlatego miałam czas na spokojne przygotowanie się do imprezy. Byłam dumna z tego, jak wyglądałam, nawet mimo tego, że mój makijaż było nieco mocniejszy niż zazwyczaj, a szmaragdowa sukienka była nieco przykrótka i od pasa w górę, składała się wyłącznie z koronki, przez którą prześwitywał mój czarny biustonosz. To nie była dawna Elizabeth Horan, już nie. Myślę, że ta impreza była dla mnie czymś, co faktycznie zamykało stary rozdział z tą smutną, wiecznie bojącą się świata dziewczynką. Teraz zamierzałam być odważna i pewna siebie, oczywiście żeby nie przesadzić, nie zamierzałam się puszczać na prawo i lewo, ale nie zamierzałam też unikać chłopaków. Byłam pewna, że Harry pojawi się na tej imprezie, bo w końcu przez cały ten dzień, musiał stać się gwiazdą uniwersytetu - to było przecież takie w jego stylu. Po porannym przedstawieniu zamierzałam pokazać mu kto tu rządzi. Nie chciałam, aby widział, że jestem uzależniona od niego i jego zdania.
Podniosłam dumnie głowę i z pogodną miną przeszłam do mojego pokoju. Rozejrzałam się dookoła, aby upewnić się, że nie zapomniałam o niczym ważnym, po czym przewiesiłam niewielką torebeczkę przez swoje ramię. W tej samej chwili usłyszałam pukanie do drzwi. Po kilku sekundach, ukazał się w nich rudy chłopak. Nie znałam go, co mnie upewniło jedynie w tym, że praktycznie nie znam stąd ludzi. Była akurat dobra pora na jakieś zmiany.
- Cześć, ty jesteś Liz? - zapytał swobodnie, a już po chwili jego usta radośnie się wygięły, pokazując białe zęby.
- Tak - przytaknęłam, nieco kiwając głową. - A ty jesteś zapewne kolegą..?
- Och - zaśmiał się chłopak - rozumiem, że Marcel się nie przedstawił. Ja jestem Adam i jestem na drugim roku medycyny. Mam cię podobno podwieźć na imprezę - dodał, a ja ponownie pokiwałam głową. Zauważyłam, że każdy tutaj był na jakimś poważnym kierunku. A przynajmniej każdy, kto się obracał w kręgu ludzi, których uważałam za beztroskich imprezowiczów.
Oboje wyszliśmy z pomieszczenia, a ja zamknęłam drzwi na klucz. Pokierowaliśmy się w kierunku schodów, a następnie na parter. Przebyliśmy korytarz aż do samego końca, a następnie oboje wyszliśmy tylnym wyjściem na zewnątrz. Znaleźliśmy się na parkingu. Bez słowa, chłopak zaprowadził mnie do czarnego Lamborghini i otworzył przede mną drzwi pasażera. Wsiadłam do środka, a on po chwili zajął miejsce obok. Włączył silnik, a następnie wyjechaliśmy na drogę. Zastanawiało mnie to, skąd w takim wieku wytrzasnął takie auto. Najprawdopodobniejszą odpowiedzią na to pytanie było to, że zwyczajnie musiał mieć bogatych rodziców - zapewne lekarzy, co doskonale pasowałoby do jego kierunku. Ach, czego tacy nie robią dla swoich dzieci, które chętne podporządkowują się ich woli? Dobrze o tym wiedziałam. Moi rodzice również tacy byli. Uchyliliby mi nawet gwiazdkę z nieba, jeśli miałoby to zaważyć o tym, czy wybiorę prawo, czy nie. W końcu oboje byli znanymi w Bostonie prawnikami. Na szczęście nie musieli dokonywać aż takich poświęceń, bo byłam naprawdę zgodna przy składaniu papierów na studia. Od zawsze podobał mi się ten kierunek i dlatego z chęcią go wybrałam. 
Podziwiałam mijane po drodze budynki i światła, które dochodziły z każdej strony. Szyldy klubów migotały kolorowymi neonami, a z ich środka napływała do moich uszu dyskotekowa muzyka. Na ulicach kręciło się wciąż wiele osób, jednak zdecydowanie przeważały młode twarze. Nocny świat zaczynał się właśnie budzić do życia, a ja zamierzałam z tego nareszcie skorzystać. 
Po kilku minutach znaleźliśmy się na obrzeżach miasta, gdzie nie było wysokich wieżowców, czy głośnych lokali, a jedynie osiedle zwyczajnych domów jednorodzinnych. Okolica była wyjątkowo spokojna. A przynajmniej tak mi się wydawało, dopóki na końcu ulicy nie zauważyłam wielobarwnych świateł i mnóstwa ludzi w pobliżu jednego z domów. Nawet z takiej odległości, przez zamknięte okna samochodu, mogłam usłyszeć głośną muzykę klubową, która stamtąd dochodziła. W tej chwili domyśliłam się też, w jakie miejsce się właśnie kierujemy. 
Gdy dojechaliśmy do owej posiadłości, która okazała się być ogromną willą, Adam zaparkował na chodniku. Po wyjęciu kluczyków ze stacyjki, wysiadł z pojazdu. Postąpiłam tak samo jak on i na koniec jeszcze wygładziłam materiał sukienki, aby upewnić się, że cały czas wyglądam równie dobrze, jak przy wyjściu z akademika. 
- Idziemy? - zapytał, uśmiechając się do mnie tajemniczo. 
- Tak, tak - odpowiedziałam, po czym złapałam za swoją torebkę, upewniając się, że cały czas mam ją przy sobie, a następnie podążyłam za nim w stronę rozbawionego tłumu. 
Jak się okazało, "garstka" studentów na podjeździe była dopiero początkiem - ogród był pełen ludzi, a w samym środku budynku było ich jeszcze więcej. Cudem przecisnęliśmy się do środka. Byłam zdezorientowana. Było głośno, tłoczno i parno, jak na typowej imprezie. Nie byłam świadoma większości rzeczy, które działy się wokół. Nawet mój mózg nie zdążył zarejestrować tego, kto zdążył nam w międzyczasie wcisnąć drinki do rąk i uciec w stronę improwizowanego parkietu. Zauważyłam jedynie, że Adama już nie było u mojego boku, a ja zostałam kompletnie sama.
Wypuściłam głośno powietrze, wpatrując się w swój czerwony kubek. Miałam dylemat - pić czy nie pić. Ostatnim razem skończyło się to źle - całowałam się z Louisem, jednym jedynym. Teraz byłam na imprezie, gdzie było co najmniej dwieście osób, a szansa na to, że pijana posunę się dalej i nie zdążę się opamiętać, była kilkukrotnie większa.
Zresztą, czemu ja do cholery tyle o tym myślę? To miała być moja noc, noc bez oporów i zmartwień. Spojrzałam dużo śmielej na swój trunek, po czym podniosłam go prosto do ust i wzięłam długiego łyka. Od razu poczułam łagodzący chłód w swoim gardle, który po chwili przemienił się w piekielny gorąc, zalewający całe moje ciało. 
Gdy podniosłam wzrok, pierwszą rzeczą, a raczej osobą, którą ujrzałam gdzieś na drugim końcu pomieszczenia, był Harry. U jego boku już kolejny raz tego dnia ujrzałam tą cholerną Jennifer. Próbowałam o tym nie myśleć, ale nie dało rady. W starciu ze swoimi uczuciami nie miałam szans. Nie czekając dłużej, jednym haustem wypiłam cały płyn do końca. Odłożyłam kubek w przypadkowe miejsce, po czym skierowałam się do kuchni, w której cały blat kuchenny był zastawiony różnymi trunkami. Idealne miejsce na zabawę w pojedynkę. Im szybciej się upiję, tym będzie lepiej. Złapałam pierwszy z brzegu, całkiem przypadkowy kubek i pociągnęłam długiego łyka, czując jak moje ciało się rozluźnia, a potok myśli się ucisza. Ach, ta cudowna, uzdrawiająca psychikę moc alkoholu..
*Harry's POV*
- Może byśmy w końcu zatańczyli? Trochę bardzo mi już nudno - oznajmiła Jenny, wpatrując się we mnie tymi swoimi oczami, które przy tonie tapety na jej twarzy, wydały mi się strasznie małe. Odkąd tu tylko przyjechaliśmy, co chwilę mi truła o coś dupę.
- Nie mam ochoty - odparłem, odwracając wzrok.
Znów szukałem w tłumie Elizabeth. W końcu ten pieprzony Niemiec obiecał mi, że ją tu sprowadzi po dwudziestej. Musiała już tu być, albo będzie lada chwila. Nie chciałem marnować swojego cennego czasu na głupoty w towarzystwie tej pustej blondynki. Nie mogłem pozwolić na to, aby Liz nas znów przyłapała, zamierzałem z nią porozmawiać i wszystko wytłumaczyć. 
- Ja pierdolę - wysyczała, dostatecznie głośno, aby kilka osób wokół nas mogło ją usłyszeć, nawet mimo strasznego hałasu w całym domu. - O co ci chodzi? Najpierw się do mnie podpieprzasz, a teraz się zachowujesz jak totalny palant. Co z tobą nie tak koleś?
- Znudziłaś mi się - powiedziałem zwyczajnie, całkiem od niechcenia. Wzruszyłem ramionami i nawet nie wysiliłem się zbytnio, aby mój uśmiech wyglądał sarkastycznie. To po prostu samo ze mnie wyszło. Nawet jej nie lubiłem. Ważne dla mnie było, aby mnie tu wkręciła, teraz mogła już się odczepić.
- Kutas! - wykrzyczała ze złością, po czym szybkim krokiem odeszła i wmieszała się w nic nie znaczący dla mnie tłum. Nareszcie miałem spokój.
Upiłem łyk z kubka, po czym już kolejny raz rozejrzałem się dookoła. Nagle, przed oczami zauważyłem jakąś niską blondynkę, która co chwilę sięgała po nowego drinka. Stała w kuchni, podpierając się ręką o blat, bo najwidoczniej, była już nieźle upita i ledwo co trzumała się na nogach. Zaśmiałem się pod nosem z jej głupoty, nawet bliski stwierdzenia, że ma gorszy dzień albo rzucił ją chłopak, ale właśnie w tej chwili dziewczyna odwróciła się w moją stronę. To była ona - Liz. Odnalazłem ją. Nareszcie. Była tu przez ten cały czas, gdy ja użerałem się z Jenny. Speszona szybko odwróciła wzrok i biorąc w zapasie dwa kolejne kubki, zniknęła z mojego pola widzenia.
Prędko zacząłem przeciskać się przez tłum, w celu dostania się do pomieszczenia, gdzie jeszcze chwilę temu była. Niestety, kiedy się tam już znalazłem, było puste. Podrapałem się nerwowo po czole, analizując to, w którym kierunku mogła się udać. Musiałem ją znaleźć. W tym stanie mogła zrobić coś głupiego. Wraz z tą myślą, zauważyłem połączenie z niewielkim korytarzem, a w nim, schody na górę. Coś mówiło mi, że właśnie tam poszła.
Postanowiłem to sprawdzić i zacząłem ostrożnie stawiać kroki, aby nie zostać usłyszanym. Nie chciałem, aby znów przede mną uciekła. Na piętrze było całkiem ciemno, co było całkiem mylące, ale z doświadczenia wiedziałem, że w większości wypadków, tak działa instynkt zachowawczy ofiary. Na szczęście nie byłem głupi i nie zakończyłem swoich poszukiwań.
Po kolei zacząłem przeszukiwać każdy pokój. Łazienka, sypialnia, jakaś biblioteka.. Każdy z pokoi był pusty. Zacząłem już powątpiewać w swoje przekonania, gdy wszedłem do ostatniego pomieszczenia, które było zdecydowanie męską sypialnią. Po raz pierwszy zapaliłem światło. Na ścianach wisiały sportowe plakaty, koszulka jakiegoś piłkarza z autografem, wszędzie walały się brudne ubrania, a na łóżku leżały.. dwa czerwone kubki. Zmarszczyłem brwi, dokładnie się rozglądając. Nagle usłyszałem trzask. Dochodził z szafy. Uśmiechnąłem się pod nosem, powoli stawiając kroki w tym kierunku. Złapałem za uchwyt, po czym otworzyłem szeroko drzwiczki mebla. W środku, wśród sterty ubrań, siedziała blondynka, patrząc się na mnie całkiem nieprzytomnym wzrokiem, który po krótkiej chwili nieco się ożywił, wyrażając ogromny strach.
- Nie wiedziałem, że znów jesteśmy w punkcie, w którym się mnie boisz i przede mną uciekasz - uznałem zdziwiony i oparłem się rękoma o górną część szafy. Miałem nadzieję na jakąś sensowną odpowiedź, ale.. zdecydowanie się przeliczyłem.
- Zostaw mnie, idź sobie, bo przez ciebie mnie znajdzie Harry! - zaczęła desperacko krzyczeć, a z jej oczu zaczęły płynąć łzy.. Nieświadomie zaczęła łapać części przypadkowej garderoby i nakładać je na swoje ciało, aby się przede mną ukryć. Powiedziałbym, że zwariowała, ale wiedziałem już, że była kompletnie pijana i musiałem czekać, aż się uspokoi. Zdecydowanie mnie nie rozpoznawała, ale to było chyba plusem. 
Westchnąłem głośno i gdy ucichły wszelkie odgłosy łkania, mogłem być już pewien, że zasnęła. Odkopałem ją spośród odzieży, po czym obiema rękoma najdelikatniej jak tylko mogłem, złapałem jej ciało i przeniosłem na łóżko. Przykryłem ją kołdrą i pocałowałem w gorące czoło. Zgasiłem światło, przypatrując się jej przez chwilę. Cieszyłem się, że nic jej się nie stało, ale zdecydowanie lepiej będzie, jeśli trochę odpocznie i oprzytomnieje. Nie chciałem jej zabierać do dormitorium, gdzie mogłyby ją znaleźć w takim stanie przypadkowe osoby lub nawet Jennifer. To pewnie zepsułoby jej opinię grzecznej dziewczynki, a doskonale wiedziałem, ile zdanie innych ludzi dla niej znaczyło. Postanowiłem, że wrócę po nią za kilka godzin, a teraz dam jej spokojnie się wyspać i wrócę na parter. Miałem jeszcze kilka mniej ważnych spraw do załatwienia na tej imprezie.

Od autorki: Cholernie chciałabym Was przeprosić za tak długą przerwę, ale nie miałam kiedy pisać, ani nawet na czym, bo mój telefon jest zepsuty i co chwilę się wyłącza, a dostępu do laptopa nie miałam ze względu na idiotyczną karę mojego taty. Rozdział 10 mam już w połowie gotowy, a więc pojawi się na początku przyszłego tygodnia, obiecuję. x