sobota, 26 lipca 2014

Rozdział piąty

Już po kilku minutach, na terenie kampusu pojawiła się karetka wraz z radiowozem. Zaraz za nimi pojawił się prawie cały zarząd uczelni, który widząc zamieszanie, przybiegł, zainteresowany sprawą. Z pewnością niedługo miały pokazać się też miejskie media. Zapanował chaos. Wszyscy wypytywali się mnie, kto pobił chłopaka, kiedy się to stało i skąd się tu wzięłam. Byłam na tyle wstrząśnięta, że nie mogłam skupić się na żadnym z głosów. Swoim natarczywym zachowaniem przyparli mnie do ściany. Miałam dosyć, nie miałam siły na udzielanie odpowiedzi. Czułam się jak małe dziecko, które jest karcone za jakieś przewinienie. Nie wiedziałam dlaczego, przecież nic złego nie zrobiłam. Nerwy mi już puściły i zaczęłam histerycznie płakać. Nikt nic nie rozumiał, przez co wybuchł na nowo szum różnorodnych rozmów, a nawet krzyków. Usłyszałam, jak ktoś pytał, czy może ja też jestem ranna. Czułam się jak w klatce w samym środku zoo, wystawiona na widok publiczny. Miałam ochotę uciec gdzieś daleko.
Całe towarzystwo dopiero uspokoił jeden z ratowników, który poprosił o ciszę, ponieważ nie mógł się skupić na określeniu stanu Erica. Po chwili jednak oznajmił, że muszą go przewieźć do szpitala. Wpadłam w jeszcze większą panikę, zdając sobie sprawę z tego, że to wszystko mogło być moją winą. Chciałam krzyczeć, abym mogła jechać z nimi, jednak nic nie wyszło z moich ust. I nie dlatego, że wiedziałam, że nie jestem nawet rodziną chłopaka i nie otrzymałabym większych informacji na temat stanu jego zdrowia, ale dlatego, że zwyczajnie zrobiło mi się słabo. Osunęłam się po ścianie, nawet nie będąc tego świadoma. Zamknęłam oczy. Czułam, że odpływam gdzieś daleko, do innego świata..
Przebudziłam się dopiero po pewnym czasie, którego nie potrafiłam nawet określić. Może to było dziesięć minut, może trzydzieści, może godzina.. Męczył mnie niemiłosierny ból głowy.  Otworzyłam oczy i rozejrzałam się nieprzytomnie. Otaczała mnie ciemność, która z każdą sekundą zaczynała nabierać kolorów i ostrości. Zamrugałam oczami i rozejrzałam się dookoła. Byłam w swoim pokoju w akademiku. Na łóżku obok siedziała Jenny, z różowym laptopem na kolanach. Gdyby nie mój stan, mogłabym pomyśleć, że zwyczajnie obudziłam się ze snu.
- Co z nim? - wychrypiałam w stronę dziewczyny, czując suchość w ustach. Martwił mnie stan Erica, a moja współlokatorka ze względu na randkowanie z jego przyrodnim bratem, mogła coś wiedzieć.
- Nie pytaj mnie, mała - odpowiedziała lekceważąco. Poczułam się jak ostatnia idiotka z tym, że choć przez chwilę miałam nadzieję na to, że Jennifer jest normalna.
- To kogo? 
- Nie wiem, ale jakiś przystojny facet tu był i pytał o ciebie.
Zmarszczyłam brwi i powoli usiadłam, przecierając kark. Wszystko mnie bolało, chociaż o nic się nie uderzyłam. Czułam się co najmniej dziwnie. Na dodatek nie wiedziałam, kim był mężczyzna, o którym mówiła blondynka. A może wiedziałam, tylko nie chciałam tego przyjąć do wiadomości?
- Jak wyglądał? - zapytałam krótko, mając nadzieję na jakiś dłuższy opis.
- Wysoki, zielone oczy, brązowe, całkowicie nieuczesane włosy, ciemne ubrania i jakaś bandamka. Wyglądał trochę niechlujnie, ale był bardzo - zaakcentowała dużo głośniej, przeciągając zwłaszcza pierwszą sylabę - gorący.
- Boże, nie. - Schowałam twarz w dłonie, kręcąc energicznie głową z niedowierzaniem. Na nowo zachciało mi się płakać, jednak teraz starałam się być twarda. - To nie może być prawda. - Podniosłam wzrok ponownie na dziewczynę. - Powiedz, że kłamiesz, że się ze mnie nabijasz.
- Elizabeth - zaczęła Jenny, wyjątkowo poważnym i doniosłym tonem, który wręcz przerażał. Jeszcze nigdy wcześniej nie słyszałam, aby mówiła w ten sposób do kogokolwiek - kiedy żartuję, nabijam się i ci dogryzam to to robię. Jednak, kiedy mówię poważnie to mówię poważnie - powiedziała i nagle w pokoju zapadła cisza.
- Czyli to jednak on - westchnęłam głośno i oparłam głowę o ścianę, tępo patrząc się w sufit.
Dotąd miałam nadzieję, że Harry wyjechał i jest gdzieś daleko, że zapomniał o mnie, że ułożył sobie na nowo życie, że to nie on pobił Erica. Niestety, moje wszystkie nadzieje zniknęły w ciągu niezwykle krótkiej chwili, a obawy urzeczywistniły się. Chciałam zacząć nowy rozdział w życiu, niestety, zostało to tylko moim głupim marzeniem, którego nie miałam szansy spełnić. Spojrzałam znowu na dziewczynę, wyczuwając, że chce coś powiedzieć.
- Chwila, to twój były? Szczerze to nie wierzę w to, że mogłaś się umawiać z tak przystojnym facetem, ale jak go nie chcesz to chętnie się zgodzę na to, abyś mnie z nim umówiła! - wykrzyknęła dziewiętnastolatka, zachęcająco się do mnie uśmiechając i odkładając laptop na bok. Przesiadła się również na moje łóżko. 
Ponownie westchnęłam. Naprawdę nie sądziłam, że "zaprzyjaźnimy" się z Jennifer aż tak szybko. Dzięki Styles. Ty naprawdę potrafisz o mnie zadbać - nawet wtedy, gdy nie próbujesz.
- To długa historia, o której naprawdę nie mam ochoty mówić - odparłam, gdzieś w stronę ściany, całkiem tak, jakbym nie mówiła do swojej współlokatorki. Szkoda, że Jennifer tylko widziała Harry'ego. Gdyby wiedziała o nim cokolwiek, z pewnością jej nastawienie nie byłoby już tak entuzjastyczne.
- Ale umówisz nas? - zapytała z nadzieją, wychylając się w moją stronę tak, abym musiała na nią patrzeć. Znów zaczynałam wątpić w jej inteligencję. A szkoda. 
Na szczęście od odpowiedzi ocalił mnie mój telefon, który niespodziewanie zaczął dzwonić. Wyciągnęłam go z kieszeni spodni i zobaczyłam na ekranie, że jest to numer zastrzeżony. Zastanawiało mnie kto to. Posłałam przepraszający uśmiech w stronę blondynki i wstałam, po czym wyszłam na korytarz. Przesunęłam zieloną słuchawkę na ekranie, odbierając tym połączenie.
- Słucham? 
Nie doczekałam się żadnego odzewu. Cicho westchnęłam. Z pewnością to był tylko czyjś głupi żart. Jakieś dzieci musiały się nudzić i spragnione rozrywki, wydzwaniały teraz na przypadkowe numery. Mimo to, nie zamierzałam się rozłączyć. W tej ciszy było coś innego, nadzwyczajnego. Czekałam na jakichś ruch rozmówcy. Nagle zaczęłam wyraźnie słyszeć czyjś oddech. Poczułam dreszcze, które gwałtownie przeszyły moją skórę. Zaczęło mnie to nieco przerażać. 
- Halo? - zapytałam, nieco zirytowana brakiem odpowiedzi, nawet mimo tego, że mój głos lekko drżał. Byłam poddenerwowana i miałam teraz już ogromną nadzieję, że to faktycznie tylko żarty. Jednak wciąż nie przerywałam połączenia.
- Elizabeth - usłyszałam tajemniczy, chrapliwy szept, który doskonale znałam. Pasował on tylko do tej jednej, jedynej osoby.
- H-Harry - wyjąkałam imię mojego rozmówcy, opierając się plecami o drzwi do pokoju. Tego bałam się najbardziej - że to on zadzwoni - i to właśnie się stało. Dzisiejszy dzień był dla mnie jednym wielkim koszmarem. - Czy ty..
- Pamiętaj - urwał mi w pół zdania chłopak, wcale nie przejmując się tym, że mówię. - Jesteś tylko moja.
Wraz z ostatnim słowem, połączenie się urwało, a w głośniku mogłam usłyszeć jedynie irytujące pikanie. Wypuściłam głośno z siebie powietrze i schowałam komórkę do tylnej kieszeni spodni, przed tym ją blokując. Ta krótka rozmowa, jeszcze bardziej wytrąciła mnie z równowagi. Teraz nie byłam już na tyle zakłopotana, co wkurzona. Całkowicie nie rozumiałam zachowania dwudziestolatka. Z jednej strony nie pozwolił mi się z nikim spotykać, a z drugiej strony nie chciał mnie znać. O co mu w ogóle chodziło? Podobno to tok myślenia kobiet był dla niego skomplikowany, a on sam aktualnie odstawiał przedstawienie godne cyrku. Jedyne co miałam mu do powiedzenia w tej chwili to to, że powinien iść się leczyć. Niestety nie mogłam tego zrobić, bo nawet nie mogłam zobaczyć jego numeru, ponieważ go ukrył. Przy kolegach był z niego wielki gangster, a przy kobiecie zwyczajny tchórz. Typowy facet.

Od autorki: No cóż, tego rozdziału nie udało mi się napisać na wczasach, lecz w Polsce. Mimo to uważam, że i tak jest fajny, choć nieco krótki. Jednak jest zawarte w nim wszystko, co chciałam. Jeśli Wam się podoba, bardzo proszę o komentarze (link do nich jest na tytułem postu), ponieważ motywują mnie one do dalszego pisania! :)

piątek, 11 lipca 2014

Rozdział czwarty

Do pokoju wróciłam we wczesnych godzinach popołudniowych. Zdążyłam ledwie zdjąć buty i padłam na łóżko jak długa. Wtuliłam się w już chłodną pościel i nakryłam głowę poduszką, aby żaden hałas nie próbował mi przeszkodzić wysłużonego odpoczynku. W sen zapadłam bardzo szybko, można by powiedzieć, że natychmiastowo. Mój umysł ogarnęła ciemność, która po niedługim czasie zaczęła się przemieniać w obrazy.
Właśnie wędrowałam uśmiechnięta ulicami Bostonu i czułam na sobie gorące słońce, które miło pieściło moje policzki oraz nagie ramiona, do których nie sięgał materiał mojej zielonkawej sukienki. Właśnie rozpoczynały się wakacje, a już za kilka dni miałam wyjechać do Quincy, gdzie mieszkał mój brat. Było cudownie. Rozejrzałam się w lewo, a potem w prawo, a następnie przeszłam na drugą stronę ulicy, kierując się w stronę domu jednej z moich przyjaciółek. Miałam zamiar spotkać się z nią za kilka minut, aby wybrać się do nowo otwartej galerii handlowej. 
Po kilku krokach stanęłam przed wejściem do budynku i energicznie zapukałam. O dziwo, drzwi od razu się otworzyły. Wypełniał je mrok, który spowodował dreszcz na całym moim ciele. Mimo tego postanowiłam wejść do środka. Rozejrzałam się dookoła, ponieważ przez otwarte drzwi wpadało światło, które pozwoliło mi się zorientować w wyglądzie otoczenia. Ku mojej uldze, wszystkie meble były ustawione tak jak zawsze i nigdzie, na przeciw moim domniemaniom, nie było żadnych śladów krwi, ani martwych ciał. Zaśmiałam się pod nosem, byłam strasznie naiwna. Przecież tu zawsze było ciemno, więc po co się martwiłam? Maddie z pewnością siedziała w swoim pokoju i nie zdawała sobie sprawy z mojej obecności, ponieważ tak jak zawsze popołudniami, słuchała głośnej muzyki ze swojej mp4. Złapałam za poręcz schodów i śmiało zaczęłam stawiać kroki ku górze, bo właśnie tam znajdywał się pokój mojej przyjaciółki, którą znałam od samego dzieciństwa.
Nagle usłyszałam głośny zgrzyt, a potem trzask, który ze swoją mocą doprowadził mnie do podskoczenia w miejscu. Obróciłam się w stronę parteru. Drzwi gwałtownie się zamknęły i zapadła całkowita, niemalże grobowa, ciemność. Przełknęłam ślinę, a moje ciało zaczęło drżeć. Zdecydowanie oglądałam zbyt dużo horrorów, może to był tylko wiatr. Wzięłam głęboki oddech i kontynuowałam wdrapywanie się po schodach. Na górze wydawało się być nieco jaśniej, ponieważ zaczęłam dostrzegać kontury otoczenia - ściany, obrazy na nich, jak i rzeźby, w których lubowali się Andersonowie. Byli fanatykami sztuki. Spojrzałam na swoje dłonie, a moje oczy gwałtownie się rozszerzyły. Nie trzymałam już swojej ulubionej torebki w kolorze limonki, a jedynie.. załadowany pistolet. Całkiem taki, jaki zawsze nosił przy sobie Harry.
Kiedy znów podniosłam głowę, zobaczyłam przed sobą dwóch, znajomych mężczyzn. Jednym z nich był Louis, a drugim Eric. Oboje mieli smutne twarze. Zmarszczyłam brwi. Skąd się tu wzięli? Przecież jeszcze kilka sekund temu, byłam tu całkowicie sama. Nagle rozbrzmiał huk, przypominający uderzenie błyskawicy, który przepełnił całe piętro. Nogi zadrżały pode mną, niczym galaretka, wyjęta właśnie z jakiegoś naczynia, które sprawiało, że spoczywała nieruchomo. W tym samym momencie poczułam ciepły oddech na swojej szyi. To już było ponad moje nerwy. Mocno zacisnęłam palce na broni. Chciałam również zamknąć oczy, jednak mimo największych prób, nie udawało mi się to. Znajome palce spoczęły na moim ramieniu, a ciepłe, malinowe usta zaczęły je obcałowywać. Nie widziałam swojego adoratora, jednak wiedziałam kim jest. To był Harry.
- Dla-dlaczego tu jesteśmy? - wyjąkałam, spoglądając na niego ukradkiem. Wciąż nie odrywał się od mojego ciała. - Skąd mam broń? - Byłam już naprawdę bliska płaczu i powinnam zacząć ryczeć jak małe dziecko już po zamknięciu się drzwi wejściowych do budynku. Jednak ciągle nic nie było w stanie wypłynąć spod moich powiek. To był istny koszmar.
- Skarbie, musimy przecież jakoś wyeliminować przeszkody. - W korytarzu rozległ się cichy śmiech szatyna, który doskonale wpasowywał się w jego niezbyt kolorowe zamiary. Z mojego ramienia, przeniósł się na plecy, cały czas składając delikatne pocałunki, które niestety nawet nie próbowały koić moich zszarpanych nerwów, a jedynie je pobudzały.
- Ale jakie przeszkody? Przecież to moi przyjaciele! 
- Musisz. Ich. Zabić - rozkazał, powoli i dokładnie, słowo po słowie, Harry. Zadrżałam, czując nieprzyjemne uczucie na swoich plecach, które zarazem mroziło moje kości, jak i piekliło skórę.
Pośpiesznie, oderwałam się od chłopaka, jednak w tym samym czasie, nieświadomie nacisnęłam na spust pistoletu. Rozległ się przeraźliwy wystrzał, który towarzyszył złośliwemu rechotowi Stylesa. Spojrzałam na dwa ciała, które leżały równo, obok siebie. Wokół było pełno krwi. Upuściłam broń i upadłam na kolana. Nie wierzyłam. Nie wierzyłam w to, że ich zabiłam. To nie mogła być prawda. Nie, nie, nie. 
Otworzyłam oczy i nagle zerwałam się do siadu. Oddychałam w takim tempie, jakby moje płuca miały się ścigać z jeszcze szybciej bijącym sercem. Gdy zobaczyłam znajome, błękitne ściany, oprzytomniałam. Na szczęście ta chora historia była tylko zwykłym koszmarem. Zamrugałam oczami, kiedy uświadomiłam sobie, że na łóżku, które stało zaraz obok mojego, siedziała Jenny z okularami na nosie. Czytała jakąś książkę. Zmrużyłam oczy, zastanawiając się, czy to czasem nie jest kolejny sen. Odruchowo spojrzałam na zegar - już w dzieciństwie nauczyłam się tej sztuczki, która zawsze pomagała mi odróżnić realne życie od sennej przygody. Zegar pokazywał 19:21. Obróciłam głowę, a następnie znów spojrzałam na przedmiot. Na tarczy widniała ta sama godzina, co oznaczało, że z pewnością już nie spałam. 
- Ty.. czytasz? - zagadnęłam, nieco nieśmiało. Próbowałam wypowiedzieć te dwa słowa w miarę miło, w końcu nie chciałam wieczorem wywołać awantury. Blondynka spojrzała na mnie z głupim uśmieszkiem.
- Wiem, że wyglądam dobrze, ale to nie powód, abyś myślała, że jestem tylko idiotyczną laleczką z grubą kolekcją banknotów w portfelu. Chyba dzięki czemuś tu się dostałam, nie? - Prychnęła, a następnie znów zwróciła swój wzrok ku lekturze. Pokiwałam głową ze zrozumieniem. Miała rację, na Harvard nie przyjmowali za ładne oczka i firmowe kozaczki.
Wstałam z łóżka i wolnym krokiem udałam się do łazienki. Wyglądałam tragicznie, niczym trup. Byłam blada, a moje włosy sterczały w każdą stronę. Cicho westchnęłam. Musiałam gdzieś wyjść, najlepiej coś zjeść, bo byłam straszliwie głodna. W końcu ostatnim moim posiłkiem był lunch w kawiarni z Ericem. Złapałam za szczotkę i rozczesałam dokładnie włosy, po czym wyszłam i złapałam za tenisówki, leżące pod moim łóżkiem. Szybko je włożyłam i wsadziłam do tylnej kieszeni spodni swoje klucze od pokoju, na wszelki wypadek, gdyby Jennifer zdecydowała się na to, aby nie wpuścić mnie na noc. 
- Wychodzę - poinformowałam ją, po czym opuściłam pokój i od razu zeszłam na parter.
Po wyjściu na zewnątrz skierowałam się w stronę barów, w których mogłam zaspokoić swoje burczenie w brzuchu. Powoli się ściemniało, jednak nie było jeszcze na tyle ciemno, aby lampy uliczne się zapaliły. Wszyscy najprawdopodobniej szykowali się na imprezę z okazji nowego roku akademickiego. Ja jedynie planowałam coś zjeść, a następnie z powrotem pójść spać. Po kilku minutach trafiłam do restauracji z fast-foodami w stylu McDonalda. Uśmiechnęłam się pod nosem, przypominając sobie, że ostatni raz coś w ten deseń jadłam na wycieczce szkolnej do Los Angeles, czyli ponad pół roku temu, ponieważ moi rodzice byli przeciwnikami niezdrowego jedzenia, przez co nie miałam w tej sprawie już nic do powiedzenia.
Weszłam do środka i rozejrzałam się wokół. Stoliki były puste, oprócz jednego. Siedziała przy nim para gołąbków, która w efektowny sposób okazywała sobie uczucia. Nigdy nic nie miałam do pocałunków, nawet je lubiłam, jednak to co widziałam przed sobą było.. obrzydliwe. Ta para dosłownie się pożerała na moich oczach, a żeby nie było zbyt miło, z ust chłopaka wypływała stróżka śliny. Odwróciłam wzrok, wypuszczając głośno powietrze. Wiedziałam już teraz, że zajmę miejsce gdzieś na drugim miejscu sali, na dodatek jeszcze tyłem do nich. 
Podeszłam do miłej dziewczyny przy kasie, będącej na oko w moim wieku. Wyglądała dosyć przyjaźnie, chociaż po jej minie mogłam od razu zgadnąć, że jest równie zdegustowana, zasiadającą tu parą, co i ja. Uśmiechnęłam się do niej pocieszająca, po czym zamówiłam nuggetsy, frytki i colę. Dałam jej należną kwotę, a już po chwili otrzymałam jedzenie na tacy. Tak jak już wcześniej ustaliłam, powędrowałam do jednego ze stolików na pustym końcu pomieszczenia, zaraz przy oknie. Usiadłam przy nim i zabrałam się do jedzenia. Po kilku minutach jedzenia, zauważyłam, że gdyby nie licząc pracowników, byłabym tu całkowicie sama. Wyciągnęłam komórkę z kieszeni i w kontaktach wybrałam swoją mamę. Obiecywałam jej, że będę dzwoniła codziennie, a od wczorajszego przyjazdu nie wykonałam jeszcze żadnego telefonu do niej. Niestety po kilku sygnałach okazało się, że nie odbiera. Widocznie zmęczona po całym dniu pracy, tak jak już miała w zwyczaju, zasnęła przed telewizorem przy ulubionej telenoweli. Od razu się rozłączyłam, ponieważ nie chciałam jej przeszkadzać w śnie. 
Dokończyłam posiłek, po czym wstałam i opuściłam lokal. W czasie mojej kolacji zdążyło się już zrobić ciemno na zewnątrz. Otuliłam swoje ciało rękoma, ponieważ temperatura zdecydowanie spadła poniżej piętnastu stopni, a mój sweter nie należał wcale do najgrubszych. Gdy tak szłam z powrotem do swojego dormitorium, dziwiło mnie trochę to, że nie każda z lamp była zaświecona, a na ulicy panował półmrok. W pewnej chwili usłyszałam głośny jęk i zatrzymałam się. Odwróciłam się za siebie i uważnie spatrolowałam wzrokiem okolicę. Po kampusie miała zwyczaj kręcić się ochrona, o czym dowiedziałam się dzisiejszego popołudnia, a więc nic nikomu się nie mogło większego stać. Zapewne ktoś źle się poczuł, upadł i o coś uderzył. Wolałam sprawdzić co się stało, bo w końcu gdybym to ja była poszkodowaną osobą i potrzebowałabym czyjejś pomocy, nie chciałabym zostać opuszczona przez wszystkich dookoła. Zaczęłam powoli iść z powrotem w stronę baru, jednak powoli. W pewnej chwili usłyszałam ponowny jęk, jednak nieco cichszy, który dobiegał z ciemnej ulicy, między domami bractw studenckich. To już stawało się nieco przerażające.
Zaczęłam iść w tamtymi kierunku, jednak dużo pewniej niż poprzednio. Zobaczyłam cień, który biegł w stronę wyjścia z kampusu, a następnie ciało, leżące bezradnie pod jednym z budynków. Wokół było pełno krwi. Wyglądało mi to na pobicie, naprawdę brutalne pobicie. Zwolniłam kroku i wbiłam paznokcie w dłoń, próbując okiełznać strach, które coraz bardziej się we mnie kumulował. Dopiero po kilku metrach drogi mogłam ujrzeć w tym nieoświetlonym miejscu, kto znajdował się na trawniku.. 
- Eric! - zawołałam z rozpaczą, po czym podbiegłam do blondyna. Przyklęknęłam nad nim, nie martwiąc się tym, że od wilgotnej trawy moje spodnie przybiorą jej kolor. Potrząsnęłam lekko jego ciałem, jednak bezskutecznie. 
Chłopak był nieprzytomny. Wyglądał tragicznie. Z jego nosa, jak i ust leciała krew, a na prawie całej twarzy rysowały się już miejsca, w których za kilka godzin pojawią się ogromne siniaki. Miał również długą ranę na lewym policzku. Jego ubrania były brudne - całe w szkarłatnej cieczy i błocie. Czułam się jak w jakimś horrorze. Nie miałam pojęcia, kto mógł pobić. Przecież to dobry chłopak. Wydawało mi się, że nikomu nie mógł podpaść. Chociaż.. Kto wie? Nie znałam go tak dobrze, aby móc go dobrze ocenić. Miałam jedynie cichą nadzieję, że to pobicie nie było moją winą. Jednak dlaczego miałoby być? Przecież.. Nie, mój sen nie mógł być z tym powiązany. To nie mógł być Harry, nie.. Zaczęłam kręcić głową, aby wygnać te myśli ze swojej głowy. Jeśli teraz Eric, to co z Louisem? Nie mogłam dłużej zastanawiać się nad takimi głupotami, potrzebowałam pomocy. Wyjęłam telefon i wykręciłam 911. Miałam nadzieję, że Ericowi nie przydarzyły się większe obrażenia, bo gdyby to był Styles, nigdy bym sobie tego nie wybaczyła.

Od autorki: Takim sposobem, jak wczoraj obiecałam, mamy czwarty rozdział, w którym naprawdę się dzieje! Mam nadzieję, że Wam się spodobał. Troszeczkę się rozpisałam, ale to chyba dobrze. Chciałam również podziękować Eveline Dee za piękny szablon. Kolejny rozdział około 26 lipca ze względu na wakacje, o których już wcześniej wspominałam. Do napisania! x

czwartek, 10 lipca 2014

Rozdział trzeci

Tego wieczora, do łóżka położyłam się dość wcześniej, bo około dwudziestej pierwszej. Byłam wykończona po całym dniu, który był pełen wrażeń,  jak i obowiązków. Na dodatek musiałam się wyspać, bo kolejny dzień zapowiadał się nie mniej ciekawie. Niestety, nie zapamiętałam żadnego snu, co było dla mnie niezwykłą rzadkością. Jednak to pewnie dlatego, że spotkałam się z gwałtowną pobudką. Na szczęście do tego czasu zdołałam się w miarę wyspać.
Około drugiej w nocy usłyszałam gwałtowne uderzenie o drzwi, przez co przestraszona zerwałam się do siadu. Z przerażeniem wpatrywałam się w drzwi, które po kilku szmerach otworzyły się, a do pokoju przedarł się oślepiający blask światła. Zmrużyłam oczy, jednak już po chwili drzwi zamknęły się z trzaskiem, a w pokoju ponownie zapanowała ciemność. Usłyszałam głośne uderzenie o podłogę, a po chwili cień, który powoli się z niej podnosił.
Westchnęłam cicho, mając nadzieję, że pozostałam niedosłyszalna. Zaczynałam domyślać się, że to moja nieznośna współlokatorka wpadła nareszcie na nocleg. Usłyszałam odgłos przypominający czołganie, a po chwili z łazienki błysnęło jaskrawe światło. Jednak szybko minęło, ponieważ blondynka zamknęła za sobą drzwi. Dosłuchiwałam się uważnie odgłosów, które przerywały cisze, jednak niepotrzebnie, ponieważ ogarnęło mnie ogromne zniesmaczenie. Jenny najwyraźniej wymiotowała. 
Przykryłam się kołdrą po samą głowę, próbując odciąć od siebie te straszne dźwięki. Na szczęście po niedługim czasie ustały, a ja nareszcie mogłam ponownie zasnąć. Niestety to było tylko złudne wrażenie, ponieważ światło w pokoju zaświeciło się i niestety, przebijało przez mój cienki koc. Już teraz mogłam być pewna, że ta noc będzie dla mnie koszmarem i do samego rana nie zmrużę oka.
- Eeej, damulko - rozległ się zachrypnięty głos dziewczyny. Boże, tylko nie to. Nie zamierzałam z nią rozmawiać w takim stanie. - Masz może jakieś tabletki? 
Nie odezwałam się nic, a jedynie mocno zacisnęłam oczy, udając, że śpię. Niestety to nie wystarczyło, bo poczułam na sobie damską dłoń, która o dziwo, dość silnie zaczęła potrząsać moim drobnym ciałem. Chciałam otworzyć oczy i nakrzyczeć na Jennifer, jednak jaki miałoby to sens? Była kompletnie pijana, zamiast się przejąć, zirytowałaby mnie jeszcze bardziej.swoim nudnym monologiem na temat swojego złego samopoczucia. Cudem jednak udało mi się zachować ciszę, a dziewiętnastolatka po jeszcze kilkuminutowej rozmowie samej ze sobą, która raczej była serią niezrozumiałych pomruków, aniżeli ludzką mową. Mimo to światło paliło się do samego rana, a sama Jenny, niefortunnie zasnęła pod moim łóżkiem. 
Przekonałam się o tym następnego ranka, kiedy to całkowicie zmęczona usiadłam na łóżku, a pod swoimi stopami poczułam czyjeś ciało. Wystraszona schyliłam się do niej, aby sprawdzić, czy aby na pewno nie zwróciła na "moim terenie" resztek swojej kolacji. Na szczęście obyło się bez tego odrażającego widoku. Sennie wstałam z łóżka, starając się ominąć ciało dziewczyny, po czym udałam się prosto do szafy, z której wyjęłam jakieś ubrania i pognałam do łazienki. Szybko zrzuciłam z siebie ubrania i wskoczyłam pod prysznic, gdzie wraz z wyśpiewywanymi przeze mnie słowami piosenek z najnowszego albumu The Neighbourhood, zmyłam z siebie wydarzenia tej nocy. Po skończeniu kojącej moje nerwy przyjemności, czułam się niczym nowo narodzona, chociaż wiedziałam, że ten stan utrzyma się stosunkowo krótko. Założyłam bieliznę, a na nią wygodny, rudawy sweter oraz jasne, obcisłe spodnie. Na nogi wsunęłam brązowe baleriny. Wysuszyłam włosy, wyczesałam je i związałam w praktycznego koczka. Przyjrzałam się sobie w lustrze, nie mogąc konkretnie zdecydować się na makijaż lub jego brak. Ostatecznie postanowiłam jedynie nałożyć tusz na rzęsy, aby nie wyglądać zbyt prosto i oklepanie. W chwili, kiedy odłożyłam kosmetyk na półeczkę obok umywalki, rozległo się pukanie do drzwi. Dobrze wiedziałam kto to, dlatego od razu wzięłam torbę, którą spakowałam poprzedniego dnia i udałam się do drzwi. Oczywiście przed nimi stał uśmiechnięty blondyn.
- Dobrze dziś wyglądasz - powitał mnie komplementem, na co troszeczkę się zarumieniłam. Z uśmiechem opuściłam pokój, przewieszając torbę na ramieniu, po czym udaliśmy się do wyjścia z akademika.
Na zewnątrz panowała typowo jesienna pogoda - było słonecznie, jednak trochę chłodno. Zaczęliśmy powoli kierować się w stronę głównej części kampusu.
- A więc dlaczego Harvard? - zagadnął Eric, cały czas uśmiechając się w moim kierunku. Był tak podobny do Lucasa, jednak zarazem tak inny. Lubiłam to w nim i dzięki temu wiedziałam, że jestem na dobrej i bezpiecznej drodze do szczęścia.
- Może zacznę od tego, że mój ojciec tu studiował. To dzięki niemu w moim życiu celem było dostanie się na jeden z uniwersytetów z Ligii Bluszczowej. Są najlepsze w kraju. Poza tym uważam, że Harvard ma najlepszą renomę z nich.  Studiowało tu przecież tak wiele znanych i poważanych ludzi - aktorzy, prezydenci, czy nawet założyciel Facebooka.To dla mnie ogromny zaszczyt, że mogę też tu być i się uczyć w tych siedemnastowiecznych murach.
- Widzę, że znasz historię tego miejsca perfekcyjnie - zaśmiał się chłopak, a ja jedynie pokiwałam głową i zaczęłam żałować tego, że spięłam włosy, bo przez to, nie mogłam ukryć swoich, drugi raz już dzisiaj, czerwieniących się policzków. No cóż, prawdą było, że miałam niemałą obsesję na punkcie tego miejsca już od dawna, a teraz już prawie całkowicie wariowałam, że tu jestem.
- Cieszę się, że w końcu tu jestem i mogę spełnić to swoje największe marzenie.
Nasza rozmowa trwała tak jeszcze przez kilka minut. Zmieniliśmy dopiero temat po wejściu do jednego z nowocześniejszych budynków, który okazał się być częścią dla przyszłych prawników. To tu miałam chodzić na wykłady. Rozglądałam się dookoła z uwagą, chłonąc nowe informacje. Można by stwierdzić, że znajdowałam się we własnym odpowiedniku raju. Po zwiedzeniu szkoły prawniczej udaliśmy się w stronę bardziej towarzyskiej i rozrywkowej części miasteczka uniwersyteckiego. Dowiedziałam się, gdzie leży większość kluczowych obiektów dla tutejszej społeczności.
W końcu zajrzeliśmy do jednej z kawiarni. Było w niej naprawdę mile i przytulnie. W tle można było usłyszeć nastrojową muzykę, która ulatywała z naściennych głośników. Dźwięki pianina wprowadzały mnie w niesamowite odprężenie. Zajęliśmy miejsce przy jednym ze stolików, który mieścił się zaraz przy oknie. Zaczęłam wpatrywać się w nie i podziwiać okolicę. Było tu mnóstwo zieleni, która koiła moje zaspane oczy, do których powoli wracało zmęczenie. Przymknęłam je na chwilę,  aby dać ponieść się temu pięknemu uczuciu, które rodziło się na całym moim ciele. Czułam, że odpływam. I chyba nie tylko ja, bo Eric widząc mój błogostan, postukał nieco głośniej palcami o stolik, a kiedy nie pomogło, potrząsnął moją dłonią, która akurat leżała na stoliku. Zdezorientowana, od razu otworzyłam oczy. Blondyn z uśmiechem potrząsnął głową.
- Ciężka noc za tobą, widzę - oznajmił, a ja uśmiechnęłam się z ogromnym trudem, który był wywołany wyczerpaniem, co sprawiło, że na.mojej twarzy pojawiło się coś w rodzaju grymasu.
- Niestety, Jenny wróciła porządnie zalana do domu. - Westchnęłam i podparłam podbródek o wyciągniętą rękę. Chłopak pokiwał głową ze współczującym wyrazem twarzy.
- W takim razie nic nie proponuję do jedzenia, a biegnę po kawę - zaproponował z szerokim uśmiechem i wstał ze swojego miejsca. Od niechcenia skinęłam lekko głową, a Eric podążył do lady, za którą stała drobna szatynka z fartuchem z logo lokalu.
Po krótkiej rozmowie dziewczyna zniknęła na zapleczu, a dziewiętnastolatek w oczekiwaniu na zamówienie, co chwilę spoglądał w moją stronę, stukając palcami o blat. Czułam się nieco przygnębiona, bo przez nocne wybryki Jennifer, nawet nie miałam już siły się do niego uśmiechnąć. Jedynym co potrzebowałam, jak i pragnęłam w tej chwili był sen. Jednak kawa, z którą Eric właśnie nadchodził do naszego stolika, też mogła mnie uratować od zaśnięcia na tym spotkaniu.

Od autorki: To już ostatni rozdział wprowadzający, a już od przyszłego zacznie się dziać. Niestety jest mały problem, ponieważ nie jestem pewna, czy go dodam tak szybko ze względu na mój wyjazd wakacyjny - w sobotę rano mam wylot do Turcji i wracam dopiero 24 lipca. Obiecuję, że będę tam pisała rozdziały, jednak o dodawaniu nie ma mowy ze względu na brak wifi w hotelu. Muszę jeszcze przemyśleć sprawę i możliwe, że dodam czwarty rozdział jeszcze w piątek, lecz wieczorem. Wszystko zależy od Waszego zainteresowania, chociaż jak zauważyłam to po ostatnim rozdziale chyba większość z Was zaczęła do mnie wracać za co bardzo dziękuję, ponieważ to naprawdę dużo dla mnie znaczy. No to chyba do napisania. :)

sobota, 5 lipca 2014

Rozdział drugi

Założyłam swoją ulubioną, fiołkową sukienkę na wieszak i spojrzałam w stronę drzwi. Znajdowała się przed nimi dziewczyna z długimi, jasnymi blond włosami, które były związane na prawie samym czubku jej głowy. Jej usta były czerwone niczym krew, zupełnie tak jak jej szpilki, które na oko mierzyły szesnaście centymetrów, a może i więcej. W każdym razie, ja na jej miejscu, zabiłabym się po jednym kroku. Ubrana była w obcisłą, ciemnoszarą sukienkę, która podwinęła się do tego stopnia, że można było dostrzec jej koronkową bieliznę. Na to zarzuconą mała jeszcze skórzaną kurtkę. Dziewczyna stała tak z założonymi na piersi rękami i tupała obcasem o podłogę, a na jej twarzy jawił się grymas. Nie wyglądała na wyjątkowo przyjazną osobę. Raczej na taką, która wywołuje kłótnię o byle szczegół.
- Bez jaj, że ma ze mną mieszkać jakaś damulka - prychnęła i teatralnie przewróciła oczami, czym idealnie zaakcentowała swoją irytację moją obecnością. Pokręciłam głową, zdając sobie sprawę z tego, jak trafnie oceniłam jej osobowość w ciągu kilku sekund.
- Och, to ty jesteś moją współlokatorką? - zapytałam zmieszana z krzywym uśmiechem. Czułam się tak, jakbym nie mogła trafić gorzej. Mimo to, wciąż próbowałam robić dobrą minę do złej gry.
- Ja się na to nie pisałam, idę to wyjaśnić jak najszybciej - powiedziała blondynka, szaleńczo przy tym gestykulując, po czym wyszła z pokoju, efektownie trzaskając za sobą drzwiami.
Zmarszczyłam brwi zdezorientowana. Nigdy nie widziałam, żeby ktoś zachowywał się w aż tak chamski i protekcjonalny sposób. No cóż, skoro wyszła, mam przynajmniej jeden kłopot mniej. Wstałam i zawiesiłam sukienkę w szafie. Miałam nadzieję, że zmienią jej zakwaterowanie, bo po tym krótkim przedstawieniu, nie chciałam mieszkać z nią w jednym pokoju przez resztę roku. Zastanawiało mnie również jak ktoś tak płytki - bo na mądrą, ona naprawdę nie wyglądała - mógł dostać się na tak prestiżowy uniwersytet jak Harvard. Wróciłam do walizki i kontynuowałam wkładanie ubrań do szafy. Próbowałam zmieścić je tak, aby zostało chociaż połowę miejsca dla mojej nowej współlokatorki. Pewnie, jeśli blondyna tu zostanie, wywoła nigdy niekończącą się wojnę o miejsce na ubrania. Kiedy już prawie skończyłam i zostało mi już tylko kilka bluzek do ułożenia, a potem wsadzenia do szafy, usłyszałam kolejne równie donośne, jak i nagłe wejście do środka. Odwróciłam się w stronę drzwi. Tym razem zamiast jednej osoby, pojawiła się trójka, na której czele była oczywiście znajoma mi blondynka. Wraz z nią był brunet z kolczykiem w wardze oraz szatynka, która swoim ubiorem przypominała koleżankę. Miałam nadzieję, że cała trójka nie zamierzała się tu wprowadzić. To byłaby istna tragedia dla mojej osoby.
- Patrzcie z kim mam mieszkać do cholery! I jak ja mam przeżyć niby, co? Ja przecież potrzebuję przestrzeni!
Chłopak oparł się o futrynę i spojrzał na mnie jednym z tych cwaniackich uśmieszków, które tak dobrze znałam. Czułam się tak jakby w myślach obierał mnie na swój cel i ustalał w głowie plan jak najszybciej można mnie zaliczyć. Potrząsnęłam głową, aby wyrzucić tą myśl ze swojej głowy, byłam mądrzejsza niż kiedyś. Nie dałabym się tak wrobić już kolejny raz.
- Wiesz.. - zaczęła szatynka - w sumie nie jest aż tak zła. Taka zwykła, nieszkodliwa dziewczyna.
- Że co?! - prawie wykrzyczała blondynka, wytrzeszczając na mnie oczy w złości. Jakbym była jej cokolwiek winna.
- Nie no, żartowałam - poprawiła się dziewczyna, a na jej twarzy rozbłysł głupi uśmieszek. Od razu widać było, że bała się swojej koleżanki. Zrobiło mi się jej nieco szkoda. - Pasowałoby usunąć stąd tą wiejską zdzirę, bo może nam wyrządzić dużo problemów.
- Nie wiem, czy wiecie, ale jestem tutaj i wszystko słyszę - przypomniałam skromnie z cichym westchnięciem.
- Pytał cię ktoś w ogóle o zdanie? - wysyczała blondynka, co spowodowało, że przez chwilę jej twarz w mojej głowie wyglądała niczym łeb węża. Westchnęłam cicho. Horan, ty to masz niesamowite szczęście do nowych znajomości.
Niespodziewanie otworzyły się drzwi pokoju z na przeciwka. Wyszedł z nich przystojny blondyn, na którego twarzy jawiło się wyraźne zdenerwowanie. 
- Moglibyście się uciszyć? - zapytał, przepychając się przez grupkę awanturników, która tarasowała wejście do środka. - Nie jesteście tu sami.
Blondyna spojrzała na niego z jeszcze większą pogardą niż na mnie. Prychnęła głośno i obróciła się na obcasie, po czym ruchem ręki, przymusiła swoją "świtę" do opuszczenia lokum. Widocznie był kimś poważnym na całym uniwersytecie, bo chwilę później już ich nie było. Usiadłam na łóżku i głośno westchnęłam. Nie wiedziałam jak przetrwam ten rok. Spojrzałam na blondyna, który wciąż znajdował się w pokoju i nie wiedziałam dlaczego, wpatrywał się we mnie. Jednak na jego twarzy nie było już zirytowania i złości, ale ukazywał się pocieszający uśmiech. 
- Przykro mi, że musisz zadawać się z tą bandą idiotów - powiedział i podszedł do mnie. - Mogę? - zapytał, a ja tylko kiwnęłam głową. Usiadł obok.
Po krótkiej chwili wypełnionej ciszą zapytałam:
- Znasz ich? 
- Jak na rok studiowania z nimi to aż za dobrze. 
- Och, więc jesteś na drugim roku. - Uśmiechnęłam się i przesunęłam na łóżku głębiej, bardziej ku ścianie, o którą się oparłam. Skrzyżowałam swoje nogi, a między nimi wygodnie ułożyłam ręce. 
Uważnie przyjrzałam się chłopakowi. Podobały mi się jego zielone oczy, były spokojne i opanowane, jednak wciąż pogodne. Ubrany był w niebieską koszulę w kratę i zwykłe jeansy. Typowy student.
- Nazywam się Eric - przedstawił się i odwzajemnił mój gest. Pochylił się nieco w tył i oparł dłonie o materac. Mimo zdenerwowania sprzed zaledwie kilku minut, wyglądał teraz na wyluzowanego.
- Miło mi, jestem Liz. A więc opowiesz mi coś o mojej współlokatorce i jej przyjaciołach?
- To jeden z tematów, których nie lubię poruszać, jednak mimo wszystko już cię w to wplątali, więc warto żebyś wiedziała na czym stoisz. Otóż ten brunet to Zayn, jest moim bratem przyrodnim. Wiesz, moja matka wyszła za jego ojca. Wredny typek, buntuje się na siłę, przez co jest skłócony z prawie całą rodziną. Umawia się z Jenny, czyli tą blondynką, jednak myślę, że on nie bierze tego na poważnie, bo kiedy ona nie widzi, flirtuje z innymi. A Sam to taka szara myszka, która zrobi wszystko, co tylko jej każą, aby tylko nie stracić towarzystwa. 
- Czyli mam powody żeby się bać tej paczki? - Westchnęłam i sięgnęłam po torbę. Wyjęłam z niej naszyjnik od Harry'ego. Przełożyłam włosy na jedną stronę i próbowałam go zapiąć, jednak cały czas nie mogłam trafić w dziurkę. Była bardzo mała. Eric się zaśmiał.
- Chodź, pomogę ci - zaproponował i złapał oba końce łańcuszka, po czym już za pierwszym razem udało mu się je razem spiąć.
- Dziękuję - powiedziałam z uśmiechem i potarłam palcami złoty samolocik. Był dla mnie ważny, dodawał mi pewności siebie, która stuprocentowo przyda mi się w nadchodzących dniach.
- Wiesz, od poniedziałku zaczynają się wykłady. Może chcesz, abym do tego czasu pokazał ci okolicę? 
- Tak, to dobry pomysł - oznajmiłam. Cieszyłam się, że poznałam kogoś takiego jak Eric, bo przynajmniej nie będę tak samotna, jak dotąd sobie wyobrażałam i dużo łatwiej będzie mi się oswoić z tym wszystkim.
 - W takim razie skończ się dziś rozpakowywać, a już od jutrzejszego poranka zaczynamy zwiedzanie - zaśmiał się i wstał. - Jutro dziesiąta rano czekam pod twoimi drzwiami - dodał, po czym opuścił mój pokój.
Pokręciłam głową i wyciągnęłam telefon z bocznej kieszonki torby. Żadnych nieodebranych połączeń. Widać, że jeszcze nie zaczęli za mną tęsknić. Zaśmiałam się pod nosem i powróciłam do rozpakowywania oraz układania wszystkiego na miejscu. 
Kolejny dzień wraz z wycieczką zapowiadał się fantastycznie. Miałam nadzieję, że jednak nie będzie to tylko głupie gdybanie, a coś, co się naprawdę wydarzy.

Od autorki: Takim sposobem jesteśmy już przy drugim rozdziale historii. Poukładałam sobie już w głowie plan dodawania rozdziałów, zatem kolejny pojawi się już 9 lipca około godziny dwunastej. 

wtorek, 1 lipca 2014

Rozdział pierwszy

Postukiwałam raz po raz paznokciami o blat biurka, uważnie rozglądając się dookoła. Zastanawiałam się, co jeszcze powinnam spakować do swojej ogromnej, purpurowej walizki, która właśnie leżała na moim łóżku, czekając na przeniesienie się wraz ze mną w nowe miejsce. Teoretycznie miałam już wszystko, jednak cały czas wydawało mi się, że jeszcze czegoś brakuje. Miałam już ubrania na ciepłe dni, a także na te chłodne i deszczowe. Zabrałam również wszystkie swoje kosmetyki, biżuterię i ulubione przedmioty, jak chociażby ramki ze zdjęciami i książki.Wsadziłam też kilka par butów. Jeszcze raz rozejrzałam się dookoła, po czym zrezygnowana westchnęłam i podeszłam do walizki. Złapałam zamek i pociągnęłam go wokół całej długości przedmiotu, zamykając go przy tym. Złapałam za rączkę, próbując ściągnąć walizkę z łóżka na podłogę, co było dla mnie nie lada wyczynem ze względu na jej ciężar. Wygładziłam rękoma swoją żółtą spódniczkę i rozejrzałam się jeszcze raz. Byłam strasznie nerwowa tego dnia, w końcu zaczynałam nowy etap w życiu - wyjazd na studia. W końcu moje oczy zatrzymały się na białej pościeli, wśród której plątał się jakiś łańcuszek. Złapałam za jego koniec i podniosłam go do góry. Złota zawieszka od Harry'ego. Uśmiechnęłam się pod nosem. Tak, to jej szukałam przez ten cały czas. I chociaż rozstałam się z Harrym już jakiś czas temu, wciąż nie mogłam rozstać się z nią. Była naprawdę urokliwa. Wsadziłam ją do bocznej kieszonki walizki i odgarnęłam kosmyk włosów z twarzy.
- Niall! - zawołałam - Już skończyłam!
W tej samej chwili usłyszałam charakterystyczne kroki po schodach. Wstyd się przyznawać, ale Niall biegł niczym stado bydła na pastwisku. Jednak cieszyło mnie to, że przez ten letni zbiór incydentów mój brat pogodził się z rodzicami i przyjeżdżał do nas codziennie, czasem nawet nocował. Brakowało mi go przez tak długi czas, a teraz znów musieliśmy się rozstać. Chciał zawieźć mnie do akademika, w którym miałam spędzić prawie cały rok, a ja oczywiście się zgodziłam. Nie zamierzałam tłuc się pociągami z masą nieznajomych w tak upalny dzień.
Drzwi pokoju się otworzyły, sygnalizując wejście chłopaka. Był uśmiechnięty, a jego jasne włosy były zaczesane do góry. Miał na sobie luźne dresy, do których już przywykłam, chociaż nadal jestem zdania, że taki strój do gangstera nie pasuje. Blondyn oparł rękę o futrynę drzwi i spojrzał na moją walizkę, a potem na mnie.
- Na pewno nic nie zostawiłaś?
- Mam wszystko - oznajmiłam i na potwierdzenie moich słów, pokiwałam jeszcze głową. Nie wspominając już o tym, że cały czas się uśmiechałam.
Chłopak rozejrzał się dookoła i podniósł walizkę jedną ręką, zupełnie tak jakby było to lekkie piórko. Wydawał się być drobny, ale tak naprawdę miał mnóstwo siły.
- Idziemy? - zapytał, powoli idąc w stronę schodów. Dopiero przy granicy z nimi zorientował się, że nie podążam za nim. Gwałtownie zatrzymał się i obrócił w moja stronę.
- Tak, tak. - wymamrotałam pośpiesznie, zasuwając już wcześniej spakowaną torbę. Wzięłam ją do ręki i zaczęłam schodzić na parter za bratem. 
W salonie stali moi rodzice. Mogłam to przewidzieć. Nienawidziłam jakichkolwiek pożegnań, chociaż te, które miały zaraz nastąpić, z pewnością nie były z gatunku tych, które mówi się na lata. Harvard nie był przecież daleko od mojego miejsca zamieszkania, zaledwie piętnaście minut drogi samochodem. Każdy z nich mógł wpadać do mnie prawie codziennie. W sumie cudem było to, że zgodzili się na moją przeprowadzkę, bo jeszcze w zeszłym tygodniu twardo się upierali przy tym, abym została tutaj i codziennie dojeżdżała na wykłady samochodem. Mimo to ja wolałam wyjechać. Czułam wewnętrzną potrzebę usamodzielnienia się i życia na własną rękę.  Kiedy zobaczyłam niewesołe miny rodziców, zorientowałam się, że moja przygoda już naprawdę się zaczyna, a ja za chwilę opuszczam swój rodzinny dom.
- Nie wierzę, że tak nam już wyrosłaś, aby się stąd wyprowadzić - zaśmiał się tata i pokręcił głową. Na ustach miał uśmiech, ale w oczach był widoczny smutek. Z pewnością będzie tęsknił. 
- No to powodzenia córeczko - powiedziała mama, ocierając łzę ze swojego policzka. Była strasznie wrażliwa w takich chwilach i widać było, że powstrzymywała się przez wybuchnięciem płaczem.
- Przestań mamo, nie jadę na ścięcie. - Uśmiechnęłam się szeroko i mocno ją przytuliłam. Ona natychmiastowo wtuliła się we mnie i zaczęła szlochać, jednak już po niecałych dwóch minutach opamiętała się i oderwała ode mnie.
- Przepraszam Liz, to te wszystkie emocje. Przesadzam. Nie będziesz w końcu aż tak daleko od nas.
- To nic, będę już uciekała. Wielki świat przede mną! - zażartowałam.
- Tylko uważaj na siebie - zaznaczył ojciec. - I bez żadnych nowych chłopaków z tatuażami! - Pogroził palcem, na co wybuchnęłam głośnym śmiechem. 
- Wiem tato, sytuacja z Harrym się już nigdy nie powtórzy. Skończyliśmy ze sobą już dawno.
- No leć już Liz. Tylko pamiętaj, aby dzwonić! - Uśmiechnęła się nerwowo mama, stale przeczesując palcami końcówki swoich włosów.
- Do zobaczenia niebawem - oznajmiłam i ucałowałam oboje w policzki, po czym jeszcze raz poprawiłam ułożenie swojej spódniczki i wraz z Niallem, wyszliśmy na zewnątrz.
Rozglądałam się wokół, próbując zapamiętać każdy szczegół tego pięknego miejsca. Mnóstwo niewielkich domków, wielobarwnych kwiatów i młodziutkich drzew w ogrodach, śpiew ptaków, a także wysoka zabudowa miasta ukazująca się niecały kilometr dalej, z której dochodziły odgłosy codziennego życia ludzi. Zaciągnęłam się ciepłym powietrzem i zamknęłam oczy. Zaczynałam już przypominać sobie dobre chwile spędzone w tym miejscu, kiedy z dobrego nastroju wybił mnie głos mojego brata. 
- Liz, może już jedźmy, co? Masz jeszcze dużo spraw do załatwienia na miejscu.
Otworzyłam oczy. Walizka była już w bagażniku, a Niall bezczynnie stał przed samochodem i opierał się o jego bok.
- Uch, tak, tak. Pewnie. - Pokiwałam głową i z żalem obeszłam samochód dookoła, a następnie wsiadłam na miejsce przedniego pasażera.
Zamknęłam drzwi, a na siedzeniu obok pojawił się Niall. Uśmiechnął się do mnie i przekręcił kluczyk w stacyjce. Rozległ się warkot silnika. Blondyn ułożył dłoń na tym czymś, co służyło do zmiany biegów, czego nazwa niefortunnie uleciała mi z głowy, a potem nacisnął na jeden z pedałów i odjechaliśmy.
Wpatrywałam się przez okno na mijane miejsca, które tak dobrze znałam. To był tylko wyjazd na uniwersytet, a ja czułam się tak jakby była to wyprowadzka na całe życie. Spojrzałam na Nialla, jego twarz była zmartwiona i zdenerwowana. Widocznie coś go niepokoiło. Po chwili zaczął mówić:
- Zastanawiam się co zrobić, abym był pewny, że jesteś bezpieczna. Cholera, będzie tam mnóstwo ludzi przecież, mogą się zorientować, że masz swoich własnych ochroniarzy.
- Niall - westchnęłam, skierowując swój wzrok na niego - Odpuśćmy sobie już może ten cyrk, wystarczyło, że przez pół sierpnia samochody twoich kumpli stały pod moimi oknami.
- Przeżyłaś tak dużo i wciąż myślisz, że ten popieprzony ojciec Harry'ego sobie po prostu żartuje?!
- Nie, nie myślę tak, ale skoro jeszcze nawet nie próbował zaatakować mnie, to może nawet tego nie zamierza? 
W odpowiedzi na pytanie spotkałam się jedynie z cichym westchnieniem. Blondyn nie traktował mnie poważnie. Chciałam przecież zacząć wszystko od nowa, ale oczywiście przeszłość musiała cały czas ciągnąć się za mną. Miałam tego dosyć, ale niestety nie mogłam nic z tym zrobić.
Resztę godzinnej podróży spędziliśmy w irytującej ciszy. Jedynym sposobem na jej przerwanie było przytaknięcie mojemu bratu, ponieważ on jak widać, nie zamierzał odpuścić z troszczeniem się o moje życie. Chociaż nie było co się dziwić, ja również w takiej sytuacji chciałabym go chronić. Mimo to i tak upierałam się przy swoim stanowisku, dlatego cisza między naszą dwójką wciąż trwała.
Podjechaliśmy pod budynek akademika. Wysiedliśmy oboje. Niall wyjął mój bagaż z samochodu, a ja zaczęłam grzebać w torebce w poszukiwaniu potrzebnych mi dokumentów do zakwaterowania.
Weszłam do środka i skierowałam się do recepcji, w której przesiadywała starsza pani o miłych rysach twarzy. Po krótkiej i przyjemnej rozmowie otrzymałam klucze. Wraz z bratem, udałam się na górę, do pokoju, w którym miałam mieszkać. Cieszyłam się, że dostałam pokój z łazienką, bo jak na warunki w akademiku, to istna perełka. Stanęłam przed drzwiami i włożyłam w nie klucz. Przekręciłam go w lewo i popchnęłam drzwi przed siebie.
Przede mną ukazał się mały pokój o jasnoniebieskich ścianach, z dwoma łóżkami oraz szafą i drzwiami, prowadzącymi do toalety. Było całkiem pusto, ale przytulnie. Miałam już plan na to jak urządzę ten zakątek. O ile oczywiście moja przyszła, jak się spodziewałam, współlokatorka nie będzie miała nic przeciwko. Miałam ogromną nadzieję na to, że będziemy dobrze się ze sobą dogadywać.
Niall postawił walizkę obok jednego z łóżek i rozejrzał się dookoła. 
- Całkiem tu ładnie - ocenił i podrapał się po czole, przez chwilę jeszcze się zastanawiając. - Chyba powinnaś sobie już poradzić sama.
- Tak, tak - przytaknęłam i położyłam torbę na łóżku, a następnie usiadłam na nim.
- To zobaczenia.. nie wiem kiedy. Dzwoń w każdej potrzebie, nawet w środku nocy. To cześć.
Blondyn uśmiechnął się do mnie, a ja na pożegnanie pomachałam mu z figlarnym chichotem. Cieszyłam się, że mogę na niego liczyć. Niall wyszedł, a ja zostałam zupełnie sama. Przykucnęłam przy walizce i ją otworzyłam. Zaczęłam rozpakowywać swoje ubrania, kiedy usłyszałam odgłos otwierających się drzwi i stukot damskich obcasów na panelach.

Od autorki: I oto jest pierwszy rozdział drugiej części Missed Call. Czujecie, że napisałam go przez jeden dzień bez żadnego przymusu? Chyba zaczęłam znów widzieć przyszłość w tym opowiadaniu. Jak na razie jedynka nudna, ale to dopiero wprowadzenie do akcji. Ach, chciałabym Wam również podziękować za to, że jeszcze ode mnie nie odeszliście, bo po tylu nudnych rozdziałach i po zawieszeniu, to było nie lada wyzwanie. Dlatego właśnie dedykuję ten rozdział każdemu, kto czyta od samego września 2013. Nie będę Was wszystkich wymieniała, ale sami w serduszku będziecie wiedzieli o kogo chodzi. Jeśli macie jakieś pytania zapraszam tutaj. Do napisania już za kilka dni! x