sobota, 29 marca 2014

Rozdział dwudziesty szósty

Po kilku godzinach, kiedy byłam już ostatecznie pewna, że nie doczekam się pukania do drzwi i przeprosin ze strony Harry'ego, postanowiłam wyjść z pokoju. Miałam nadzieję, że może po pierwszym kroku z mojej strony, on postanowi zrobić drugi i mnie przeprosić. Jednak szybko się rozczarowałam. Pierwszą rzeczą w salonie, która wpadła mi w oczy była prawie pusta butelka jakiejś taniej, miejscowej wódki, a potem kieliszek, całkowicie opóźniony z zawartości. Obok nich stała butelka Coca Coli i wpół opóźniona butelka Jacka Danielsa. Zirytował mnie ten widok, ponieważ nie zamierzałam przebywać z pijanym Stylesem w jednym domu. Podeszłam do niego, zabierając mu szklankę z whisky, którą podnosił właśnie do ust. Po jego błyszczących oczach było widać, że się już porządnie upił.
- Co ty sobie wyobrażasz?!
- Przepraszam bardzo panią, ale ja mogę - wybełkotał szatyn, po czym wyjął swój portfel, a z niego dowód tożsamości. Był kompletnie pijany. - O patrz pani tutaj - wskazał na datę urodzenia - jestem pełnoletni.
- I strasznie głupi - prychnęłam, zakładając rękę na rękę. Byłam strasznie wkurzona jego zachowaniem. Nie pisałam się na towarzyszenie temu prostakowi. Chciałam do domu. Nie wytrzymałam - Mogę wiedzieć w końcu jakie miejsce odgrywam w tej twojej pijackiej komedii? Nie przyjechałam tu po to, aby podziwiać cię pijanego!
- Oj Liz, słoneczkoo - wyśpiewał Harry w rytm jakiejś kiczowatej ballady.
Chłopak złapał mnie też za rękę, mocno pociągając do siebie tak, że upadłam na jego kolana. Silnie objął mnie swoimi ramionami. Skrzywiłam się na bijący od niego zapach alkoholu i zaczęłam próbować jakoś go od siebie odepchnąć. Bezskutecznie, bo to on był silniejszy i miał nade mną ogromną przewagę.
- Możesz mi powiedzieć wreszcie w co sobie pogrywasz? Najpierw jesteś wredny, potem miły, kochany i mnie całujesz, a teraz znów zrobił się z ciebie podły cham - powiedziałam, marszcząc nos. Harry na to tylko się zaśmiał i mnie pocałował. Szybko się oderwałam, a w oczach świeciły moje łzy. - Uważasz mnie za pierwszą lepszą panienkę, tak? Najpierw uwieść, a potem wykorzystać. Tego chcesz, prawda?
Pociągnęłam nosem, bliska płaczu. Chłopak jakoś nie przejął się moim zachowaniem, bo ułożył mnie na łóżku, po czym zaczął zawzięcie całować. Przygniótł mnie swoim cielskiem, a więc nie miałam prawa ruchu. Trudno mi było również oddychać. Jego zachowanie całkowicie potwierdzało moje słowa, czułam się przez niego niczym tania dziwka. Zaczęłam cicho szlochać, nadal go odpychając rękoma, kiedy on badał swoimi moje ciało. Jego dotyk sprawiał, że byłam zarówno obrzydzona, jak i spanikowana. Doskonale wiedziałam do czego zmierzał. Wiedziałam również do czego jest zdolny, bo przecież jeszcze tak niedawno był blisko tego czynu. Poczułam jak swoimi dłońmi, podciąga mój t-shirt do góry, odsłaniając stanik. Zacisnęłam oczy, a po pokoju rozległ się mój głośny płacz. Musiałam brzmieć niczym małe dziecko, które boi się złego nieznajomego, przed którym nie jest w stanie uciec. Jednak w pewnym momencie zacisnęłam zęby i powstrzymałam się od dalszego płaczu. Skoro tego chciał, to niech to weźmie. Przemęczę się a potem da mi spokój. Próbowałam ignorować jego dotyk, pocałunki, nawet to, że próbował rozpiąć mój stanik swoimi długimi palcami, które nie potrafiły wykonać tak prostej czynności przez nadmiar alkoholu we krwi ich właściciela. Jednak kiedy chłopak złapał za rozpięcie, znów zaczęłam płakać i skutecznie go od siebie odepchnęłam. Nie wiedziałam nawet skąd tyle siło wzięłosię w moich rękach.
- Odpieprz się ode mnie, raz na zawsze! - krzyknęłam, siadając i pośpiesznie naciągając na siebie swoją koszulkę.
Od razu wstałam i półbiegiem udałam się do drzwi frontowych. Jednak w połowie drogi za rękę złapał mnie znów on. Jego uścisk nie był już nieprzyjemny, lecz.. delikatny. Tak jakby nie chciał, aby mnie zabolało. Czyżby znów zmieniał grę? Nienawidziłam tego, że uważał mnie za tak naiwną, że ponownie nabiorę na jedną z jego głupich gier.
- Czego chcesz, co? Twoja mała suczka jednak uciekła, niezadowolony?! - znów wykrzyczałam, jednak w tym momencie prosto w twarz Harry'emu, który przyparł mnie do ściany.
Szatyn oparł swoją głowę o moje czoło i spojrzał mi prosto w oczy. Przeszedł mnie dreszcz. Nie mogłam sobie pozwolić na słabość. Nie w tym momencie. On się mną bawił, musiałam być silna. Musiałam uciec. Zwłaszcza wzrokiem.
- Nigdy się tak więcej nie nazywaj, Liz - powiedział dwudziestolatek, kładąc jedną z dłoni na moim policzku. Zaczął pocierać swoim kciukiem mój policzek. - Nie jesteś jak reszta, pokazałaś to właśnie. Szanujesz się i.. ja cię ko..
Nie wierzyłam mu. Nie mogłam. Nie po tym wszystkim. Nie chciałam również wiedzieć co miał dalej powiedzieć. Szybko mu przerwałam:
- Kłamiesz! - wrzasnęłam na cały dom tak, że miałam poczucie, że wszystko się w nim zatrzęsło.
Do moich oczu znów napłynęły łzy. Nie mogłam pozwolić na takie traktowanie. Uderzyłam go z niewyobrażalną siłą w policzek tak, że od razu się za niego złapał. Zabolało go to, jednak cieszyłam się ze swojego czynu. Może sprawi to, że chłopak się otrząśnie z procentów. Wykorzystałam też chwilę, w której byłam wolna i szybko wybiegłam z domu, nawet nie zamykając za sobą drzwi.
Biegłam, nie oglądając się za sobą. Nie chciałam wiedzieć, czy szatyn biegnie za mną. Wolałam biec w niewiedzy niż go zobaczyć jeszcze raz. Z moich oczu już kolejny raz tego dnia puściły się strumieniami łzy. Dopiero po kilku minutach, kiedy byłam już dostatecznie zmęczona i wydawało mi się, że dotarłam do centrum jakiegoś mniejszego miasteczka, usiadłam na najbliższej mi ławce. Podciągnęłam kolana pod brodę, które objęłam rękoma, a między nimi ułożyłam swoją głowę. Nawet nie zauważyłam, gdy ktoś koło mnie usiadł. 
- Oj, biedna Elizabeth - usłyszałam znajomy, męski głos, który prawdopodobnie należał do kogoś, kto siedział obok mnie.
Otarłam oczy, nieświadomie rozmazując przy tym makijaż, po czym podniosłam głowę. Otworzyłam usta z zadziwienia. Nie spodziewałam się go tu zobaczyć. Nigdy. Bo skąd niby wiedział co robię w całkiem innym stanie, oddalonym o kilkaset kilometrów od Massachusetts?
- Louis.
- Witaj Elizabeth. Radzę ci poprawić makijaż, bo wyglądasz niczym upiór - zaśmiał się chłopak, kręcąc głową. Nadal miał w sobie to coś wrednego, jednak jego towarzystwo tym razem wydawało mi się być milsze niż to Harry'ego.
- Co tu robisz?
- Szczerze? Nie wiem sam - zaśmiał się - ale wiem, że dzisiejszy wieczór będzie pełen wrażeń. - Tomlinson wstał i otarł moje oczy chusteczką, którą chwilę wcześniej wyciągnął z kieszeni, po czym pociągnął mnie za sobą wzdłuż ulicy..
****************************************************
Chyba bardziej beznadziejnego rozdziału napisać już nie mogłam. Pisałam go na siłę, bo nie chciałam Was zostawiać w ten weekend bez niczego. Postaram się wynagrodzić Wam to w przyszły weekend (zapowiadam już, że będzie gorętsza scena!), kiedy nie będę miała już żadnych obowiązków, ponieważ za dwa tygodnie mam rekolekcje w szkole. Mam nadzieję, że nie jesteście aż tacy źli. Pozdrawiam x

wtorek, 18 marca 2014

Rozdział dwudziesty piąty

Z New Haven droga trwała jakieś trzy godziny. W międzyczasie zdążyłam uciąć sobie krótką drzemkę. Miałam piękny sen. Chodziłam po wesołym miasteczku razem z Lucasem. Wokół było kolorowo, głośno. Bawiliśmy się przewspaniale, cały czas chodząc ze sobą za rękę. Jednak w pewnym momencie.. Lucasa już nie było. Na jego miejscu pojawił się Harry. Co najdziwniejsze, nie zauważyłam tej zmiany - ciągle chodziłam za rękę z moim partnerem, przytulałam się z nim, śmiałam i całowałam. W pewnej chwili jednak obraz zaczynał zanikać, a ja zaczęłam słyszeć głos dochodzący z tego prawdziwego świata.
- Liz, obudź się, już jesteśmy - mówił, jak zorientowałam się dopiero po dłuższej chwili, Harry. 
Niechętnie otworzyłam oczy, a przede mną ukazał się właśnie on. Był uśmiechnięty, a w jego rysach twarzy kryła się czułość i łagodność. Wyglądał długo młodziej niż zazwyczaj - niczym mały, słodki chłopczyk, który czeka na buziaka od najlepszej koleżanki za ofiarowanie jej swojej ulubionej babeczki. Delikatnie odgarnął kosmyk moich włosów za ucho. - Jesteśmy już w Wirginii, w Smithfield - oznajmił, jednak ja nadal byłam skupiona na jego zielonych tęczówkach, zresztą tak samo, jak on na moich.
Wyczuwałam między nami narastające napięcie. Wydawało się, że wróciliśmy do dnia, w którym byłam w domu Liama, w którym Styles mnie odnalazł. A potem... Potem się całowaliśmy. Nie, ledwie musnęliśmy swoje usta, kiedy przerwali nam funkcjonariusze policji. Jednak napięcie między nami było takie samo - iskrzyło tak, że gdyby faktycznie między nami był prąd, ktokolwiek kto by nam przeszkodził, z pewnością już by nie żył. Rozchyliłam usta, aby coś powiedzieć, jednak między nami wciąż pozostawała ta cudowna cisza, wzbierająca uczucia z każdą sekundą. Nie chciało nic wypłynąć z mojej krtani, czułam, że zniszczyłabym ten moment. Jednak moje usta wciąż pozostawały otwarte. Harry nerwowo zwilżył językiem swoje wargi. Czyżby to napięcie również na niego działało? Przełknęłam szybko ślinę, wydawało mi się, że zrobiłam to zbyt głośno i zakłóciłam naszą magiczną ciszę. Tak, pewnością to zrobiłam, osmielając Harry'ego do serii kolejnych kroków, następujących po sobie niemal z prędkością światła.
Gwałtownie docisnął swoje usta do moich, jednak z czułością, delikatnością i lekką niepewnością. Trzymał je tak przez kilka sekund, sprawdzając moją reakcję, po czym zaczął nimi powoli poruszać. Z pewnością Harry był doświadczony w tej sprawie i mogłam nawet uznać, że "doświadczony" to za małe określenie jak na niego, jednak jego pocałunek był porównywalny do niezdarnych buziaków składanych przez nastolatka, który pierwszy raz całuje się z kimkolwiek. Przymknęłam oczy i zaczęłam z umiarem odwzajemniać jego pieszczotę, próbując nadać jej ład i skład. Już po chwili Harry, zdawało się, zrozumiał w czym jest jego błąd i zaczął robić to wszystko dużo dokładniej i staranniej tak, że jakość pocałunku była nie do porównania. Szatyn smakował dwoma znienawidzonymi przeze mnie rzeczami - papierosami oraz kawą. I choć zawsze smaki te mnie odrzucały, na ustach Harry'ego, zachwyciły mnie, a ja nie mogłam się nimi nasycić. Pociągnął mnie do siebie przez pół samochodu tak, abym spoczęła na jego kolanach, po czym owinął moja talię swoimi silnymi rękoma. Ułożyłam swoje dłonie na jego umięśnionym torsie, nie myśląc o tym co się dzieje, a jedynie poddając się kolejnym wydarzeniom. Co jakąś chwilę odrywaliśmy się od siebie, aby zaczerpnąć powietrza, a już po którymś razie, chłopak przylgnął do mojej szyi. Swoimi wilgotnymi od pocałunku ustami, jeździł po niej, pieszcząc ją z uczuciem. Jęknęłam cichutko, nie wierząc, że jestem zdolna do takich odgłosów. Odchyliłam minimalnie głowę, dając mu dostęp do swojej szyi, po czym znów przymknęłam oczy, rozkoszując się momentem. Styles po chwili znów wrócił do moich warg, jednak nie na długo, bo już po kilku sekundach się od nich oderwał. Otworzyłam oczy, patrząc na niego z zaskoczeniem. Wypuściłam z siebie głośno powietrze, kręcąc głową.
- To było.. - zaczęłam, przeczesując włosy, które podczas naszego seansu zostały doprowadzone do stanu całkowitej klęski. Jednak nie zdążyłam skończyć, ponieważ moją wypowiedź przerwał Harry:
- Tak. Tak, to było zdecydowanie gorące - zaśmiał się, a ja poczułam się tak, jakby miały przede mną otworzyć się niebiosa. 
Byłam trochę zadziwiona stanem, w którym się znalazłam i tym, z jakim ogromem odbierałam teraz uczucia. Czułam motylki w brzuchu i życie wydawało mi się takie piękne. No co to całowanie robiło z człowiekiem. Pokręciłam głową, uśmiechając się.
- Dlaczego nie jedziemy dalej? - zapytałam i uniosłam brwi, nieco odsuwając się od torsu Stylesa. 
Powoli zaczęło dochodzić do mnie co zrobiliśmy, a co najdziwniejsze, nie odczuwałam żadnego poczucia winy. Nawet cieszyłam się, że tak się stało, bo.. W końcu uświadomiłąm sobie, że od dłuższego czasu coś do niego czułam. Nie chciałam tego zaprzepaścić, a tym bardziej nie chciałam, aby on to zniszczył jakimś głupim gestem czy słowem.
- Mówiłem ci przecież, że już dojechaliśmy, ale ty oczywiście wolałaś spać - znów w aucie rozszedł się melodyjny śmiech szatyna, który otworzył drzwi samochodu. Kiwnął głową w ich stronę na znak, że mam wyjść. Zrobiłam tak jak chciał. 
Na zewnątrz wygładziłam rękoma swoje ubrania, co jednak nie pomogło w wyprostowaniu ich - nadal były strasznie wygniecione. Harry widząc moje zachowanie tylko pokręcił głową, po czym złapał mnie za rękę i pociągnął za sobą do domu, stojącego przy drodze. Była to niewielka budowla, typowe miejsce, do którego przyjeżdża się tylko na ferie albo wakacje, a potem wraca się do właściwego domu. Jednak mimo aktualnie trwającej pory roku, w środku musiało być pusto, ponieważ na podjeździe nie stał żaden samochód. Miałam rację, ponieważ po wejściu do budynku, panowała całkowita cisza. Harry rozejrzał się dookoła, po czym zwyczajnie podążył do salonu tak, jakby doskonale znał plan domu.
- Wiesz już ile tu zostaniemy? - zapytałam, idąc za nim. Styles nie zdjął swoich butów, a więc postanowiłam, że również tego nie zrobię, bo znając go, uzna, że skoro jestem taką czyścioszką, będę skłonna umyć podłogi, czego oczywiście nie miałam zamiaru robić.
- Tak długo jak będzie trzeba - odparł krótko, łapiąc pilot telewizora i włączając go. Prychnęłam, przewracając oczami. 
- I po tym wszystkim zamierzasz po prostu oglądać telewizję?
- Przestań już, tylko się całowaliśmy - odpowiedział lekceważąco, po czym rozsiadł się wygodnie na kanapie i ułożył swoje nogi na stoliku od kawy. - A teraz bądź cicho, bo leci mecz - dodał, a ja weszłam do jednego z pomieszczeń, które było sypialnią i głośno trzasnęłam za sobą drzwiami.
Jak mogłam się spodziewać po nim, że nadal będzie tym Harrym z samochodu, który zachowywał się niczym ideał? A może tylko ubzdurałam sobie to, że jest aniołem? To, że dobrze całuje nie było powodem do tego, aby tak twierdzić. Po prostu wyoblrzymiłam to jak wszystko z nim związane. Opadłam bezradnie na łóżko, a po moich oczach popłynęły łzy. Byłam głupią idiotką. A w dodatku naiwną, bo przez chwilę myślałam, że on faktycznie może odwzajemniać moje uczucia.
****************************************************
Jeeejku, miałam dodać w piątek, a jest wtorek i dopiero teraz dodaję, więc strasznie przepraszam za opóźnienie. I mimo tego, że rozdział krótki, uważam go za udany (wow, nareszcie po takim długim czasie). W kolejnym nie za bardzo wiem co dać. Myślałam nad pojawieniem się Louisa, jednak nie bardzo wiem w jakim celu. Macie może jakieś życzenia co do kolejnych rozdziałow? Czekam na Wasze propozycje! x

niedziela, 2 marca 2014

Rozdział dwudziesty czwarty

Rano nie miałam ochoty rozmawiać z kimkolwiek. Byłam przygaszona i wyczerpana. Jednak nie mogłam powiedzieć o sobie jednego - z pewnością nie byłam znudzona. Nieustanne spotkania z Harrym nadawały mojemu życiu wiele nowych wrażeń. I choć większość z nich była niebezpieczna dla mnie i mojego życia, musiałam przyznać, że podobało mi się to. Po przeżyciu zeszłego miesiąca, nie potrafiłabym wrócić do swojego dawnego, nudnego życia. Charakter Stylesa zbytnio mnie pociągał. Był co prawda trudny, lecz nie na tyle trudny, aby nie móc do niego w jakikolwiek sposób dotrzeć. Jednak najgorsze było w nim maskowanie uczuć. Wczoraj, nawet mimo tego, że w jakiś sposób przyznał się do swoich poglądów - bo raczej uczuciami jeszcze one nie były - nie chciał kontynuować rozmowy o nich. Po prostu zamilknął przy pierwszym pytaniu na ich temat. Od zawsze wiedziałam, zwłaszcza na przykładzie mojego brata, że mężczyźni są skryci. Jednak myślałam, że jeśli dziewczyna którą są zainteresowani, również ma się ku nim, oni się nie wycofują, a robią kolejne kroki, a wszystko się kończy bajkowym związkiem. A przynajmniej tak było z Lucasem. Dopiero teraz zdałam sobie sprawę z tego jak bardzo byłam ograniczona na świat przez te wszystkie zakłamane komedie romantyczne. Ale musiałam przyznać, że ta, która leciała wczoraj wieczorem w telewizji była całkiem dobra.
- Bu! - usłyszałam nad swoim uchem znajomy głos, kiedy męskie dłonie ułożyły się na moich biodrach.
Podskoczyłam nieco, zaskoczona obecnością Harry'ego i prawie od razu zdjęłam jego ręce ze swojego ciała. Było to dla niego dość typowe zachowanie, jednak ja wciąż traktowałam je za bezczelne i nieodpowiednie. Może i był cholernie seksowny, ale raczej cały czas byliśmy na relacjach gdzieś między zwykłym koleżeństwem, a byciem przyjaciółmi, a więc nie bardzo wypadało na takie rzeczy.
- Nie pozwalaj sobie na tyle - zwróciłam mu uwagę, łapiąc za szczotkę. 
Starałam się być wyluzowana, lecz przychodziło mi to z ogromną trudnością. Byłam zbyt dobrze wychowaną dziewczyną, abym mogła sobie pozwolić na pewne zachowania chłopaka.
- Przesadzasz - rzucił, przewracając oczami. 
Zajrzał do jednej z moich szafek, podczas gdy czesałam włosy przed lustrem. Zerknęłam na niego ukradkiem. Czego on znowu szukał? Zresztą, nie miał prawa przeglądać moich prywatnych rzeczy. - Coraz bardziej przesadzasz.
- Nie przesadzam tylko szukam rzeczy, które przydadzą ci się z podróży. Gdzie trzymasz bieliznę?
- Że co?! - zapytałam oburzona, zaprzestając układania włosów. Akurat zrobiłam to w momencie, kiedy szczotka była gdzieś w połowie ich długości, a więc stałam jak wariatka właśnie w tej pozycji, z miną jakbym miała za chwilę zabić szatyna.
- Och, racja. Nie mówiłem ci, że do dwunastej musimy opuścić miasto - zaśmiał się chłopak, otwierając kolejną z szuflad. Odłożyłam przedmiot na komodę, po czym podeszłam do niego i chamsko zamknęłam półkę, w której właśnie grzebał szatyn.
- Co ty znowu wymyśliłeś? - zapytałam, niemal warcząc. Zaczęłam cofać swoje myśli o tym, że moje dawne życie było nudne, a to jest dużo lepsze. W tej chwili bardzo chciałabym wrócić do lipca, kiedy jeszcze nie znałam Stylesa.
 No więc mój ojcec-nieojciec szuka nas po całym Bostonie, a jego pomagierzy są rozstawieni po obrzerzach miasta. Dlatego twoje najmniejsze wyjście z domu może sprowadzić na mnie, a zwłaszcza na ciebie dość spore kłopoty. Dodatkowo powinnaś liczyć się z rodziną, a więc radzę się spakować i jechać ze mną. Poza tym mówiłem ci już, że ładnie dziś wyglądasz?
- Serio? - prychnęłam, kręcac głową. Marna próba na odwrócenie mojej uwagi i uniknięcie moich wyrzutów w jego stronę. Złapałam za pierwszą lepszą torbę i zaczęłam wyjmować z mebli swoje najważniejsze ubrania, a następnie je do niej pakowałam. - Na ile wyjeżdżamy?
- Na tyle, na ile trzeba - odparł bez przekonania Harry, po czym położył się na moim łóżku. Nie skomentowałam już tego, że był ubrany we wczorajsze, nieco przybrudzone ciuchy. Kiedy skończyłam się pakować, powiedziałam:
- Muszę się pożegnać z rodzicami.
- Ciągle śpią - wzruszył ramionami chłopak. Długo ziewnął, po czym się przeciągnął niczym słodki kotek. Z jedną małą różnicą, on nie był słodkim kotkiem tylko irytującym kolesiem, który miał mafię ojczyma na karku. - Zresztą rozmawiałem z twoim bratem o całej sprawie. Poparł moje stanowisko i na dodatek obiecał opiekować się waszą rodziną. Mówił też, że zajmie się wytłumaczeniem im dlaczego musiałaś wyjechać. Szczerze nie wiem co wymyśli, ale raczej musi być to coś dobrego, aby uwierzyli.
Nie miałam ochoty wyjeżdżać bez pożegnania, jednak nie miałam nic do powiedzenia w tej sprawie. Cicho westchnęłam i spojrzałam na zdjęcie, które stało na komodzie. Wczoraj zmieniłam fotografię na tą, gdzie byłam z całą rodziną na wakacjach na Florydzie, kiedy to ja i mój brat jeszcze chodziliśmy do szkoły podstawowej. Bez namyślenia wyciągnęłam zdjęcie z ramki i włożyłam je do torby, po czym ją zasunęłam. Spojrzałam na szatyna i pokiwałam głową na znak, że jestem już gotowa. On tylko wstał i wyszedł z pokoju. Pokierowałam się za nim prosto do drzwi wyjściowych. W drodze do samochodu, stojącego na podjeździe, bacznie rozglądałam się wokół. Nie miałam chęci zginąć tylko i wyłącznie przez to, że nie zauważę kogoś, kto będzie chciał mnie zastrzelić.
Pierwsza godzina podróży w samochodzie minęła w ciszy. Żadne z nas się nie odzywało. Może tak było lepiej, bez zbędnych słów, pytań. Byłam pewna, że jeśli zapytałabym gdzie jedziemy, zostałabym zbyta jakąś głupią odpowiedzią, prowadzącą do nikąd. Dlatego moim jednym zajęciem było wpatrywanie się w okno i podziwianie mijanych krajobrazów. Sytuacja zmieniła się dopiero po kolejnej godzinie, kiedy to Harry nareszcie zabrał głos:
- Nie wierzę, że wciąż się nie odzywasz. Obraziłaś się?
- Nie.. - wymamrotałam pod nosem, przywiązując uwagę do znaku, który mieliśmy za chwilę minąć. Informował on o rozpoczynaniu się obszaru miasta New Haven. Zastanawiałam się dlaczego ciągle jechaliśmy wzdłuż wschodniej linii brzegowej, gdzie znajdowały się same miasta o wysokim wskaźniku zaludnienia. Myślałam, że skoro uciekamy, powinniśmy jechać w pobliżu niewielkich miasteczek i wsi tak, aby nikt nas nie zauważył. Po chwili popatrzyłam na Stylesa, postanawiając wreszcie zadać mu jedno z dotychczas najbardziej gnębiących mnie pytań. - Wiesz, jestem ciekawa.. Gdzie zmierzamy?
- Oj, daleko, daleko - odpowiedział, cicho podśmiewując się pod nosem. Miałam faktycznie rację, że moje pytanie nie zrobi różnicy w mojej wiedzy, ponieważ tak, czy tak, prawdziwej i rzeczowej odpowiedzi nie otrzymam. Zrobiłam krzywą minę, powstrzymując się od westchnięcia, po czym znów skierowałam swój wzrok na widoki za oknem. - No dobra, mój zaufany przyjaciel ma niewielki domek w Wirginii, gdzie zamierzam spędzić z tobą kilka dni. Co dalej, nie wiem. - oznajmił szatyn, muskając najmniejszym palcem moje udo.
Wydałam z siebie głośne westchnięcie. Nie miałam najmniejszej ochoty na tego typu podróż. Zwłaszcza, że w każdej chwili ktoś mógł wpaść na nasz trop, a my mogliśmy być zaatakowani.
****************************************************
No więc proszę państwa powrocilam z 24 rozdzialem! Od razu musze Was powiadomic, ze rozdzialy nie beda dodawane regularnie tak jak wczesniej, poniewaz mam niechec do tego opowiadania, lecz nie chcialam robic Wam przykrosci z dalszym zawieszeniem bloga, a wiec postanowilam napisac oto ten rozdzial. Mam nadzieje, ze nie jest az taki zly i Wam sie podoba. Tymczasem zapraszam na moje nowe opowiadanie - o Zaynie. Jest to takie jakby fantasy o różnych nadprzyrodzonych stworzeniach. Pewnie wielu z Was nie lubi takich rzeczy, ale może się ktoś skusi. Rozdziały dodaję tam co tydzień. Oto link. No to do napisania! x