piątek, 20 marca 2015

Rozdział dwunasty

Punkt widzenia Harry'ego
Po wyjściu Tomlinsona zapadła między mną, a Alison dość niezręczna cisza. Nie rozmawialiśmy razem od kilku miesięcy, a jak wiadomo, od tego czasu zmieniło się mnóstwo rzeczy. Moje życie zrobiło się nudne i nie wiedziałem nawet, czy chcę się podzielić tą nudą akurat z nią. Nie była już częścią mojej codzienności i chyba też nie chciałem jej w niej z powrotem. 
- Więc co u ciebie? - odezwała się w pewnym momencie, wyraźnie zdezorientowana ciszą. Nigdy nie byłem wylewny w słowach, jednak zupełne nic nie mówienie też do mnie nie pasowało.
- W sumie to.. nic? 
- Jak nic? - Zmarszczyła nos, zaskoczona odpowiedzią. - Mieszkasz w jakimś gównianym mieszkanku w środku dużego miasta i ty mówisz, że nic? - Wzruszyłem na te słowa ramionami. - Co z gangiem?
- No nic - wymamrotałem, wzruszając ramionami. Nie miałem ochoty znów tłumaczyć komuś tego, że ja i bezprawie to już nie to samo. 
- Harry, co się z tobą dzieje?! - prawie wykrzyczała brunetka, nagle wstając z fotela. Zaczynałem dostrzegać, że nie przyszła tu tylko i wyłącznie z własnej woli. Ktoś musiał ją o to prosić. - To było twoje życie przecież. Te wszystkie strzelanki, pościgi, bójki, imprezy, życie na całego, nie martwienie się jutrem, poświęcenie dla przyjaciół! A teraz? Co to ma być?
- No nic nie ma być? Dobrze mi jest jak jest. I nie czuję potrzeby tłumaczenia się kolejnej osobie ze swoich czynów. Robię co chcę, jestem dorosły już od dłuższego czasu.
- Czyli co, zostałeś teraz porządnym i przykładnym obywatelem, który liczy się z każdym centem i śmiertelnie boi się, że za byle gówno pójdzie do więzienia? - zapytała. Moją odpowiedzią było tylko pokiwanie głową. - Chyba sobie żartujesz, Styles. Albo cię podmienili.
- Wiesz Alison, ja chyba z tego wyrosłem. Nie bawi mnie już takie coś. Dojrzałem. W końcu jaki sens ma narażanie swojego życia?
- Ja pierdolę! - wykrzyczała dziewczyna. - TY ZWA-RIO-WA-ŁEŚ! PO PROSTU ZWARIOWAŁEŚ!
- Może. - Znów obojętnie wzruszyłem ramionami. Mało mnie obchodziło już jej zdanie. - A ty co tak się martwisz? 
- A jak mam się nie martwić? Jesteśmy przyjaciółmi.
- Byliśmy - zaznaczyłem, rozkładając się wygodnie na kanapie i zakładając rękę na rękę.
Zauważyłem, że moje słowa wywołały w Alison kolejną falę zdziwienia, szoku i niezrozumienia, jednak nie mogłem nic na to poradzić. Takie było moje zdanie. Na szczęście ona nie sprzeczała się o formę przeszłą czasownika "być", a zmieniła temat:
- No dobra, kilka osób prosiło mnie, żebym ci przetłumaczyła, że robisz źle odchodząc od nas. Nie mamy lidera. Nie mamy szansy na przetrwanie bez ciebie. Potrzebujemy cię.
Spuściłem wzrok. Było mi trochę głupio, że zostawiłem wszystkie te osoby, które znałem od praktycznie dzieciństwa. To było trochę też tak, jakbym olał wszystkie te, które zginęły za mnie i moją chorą egzystencję. Moja twarda postawa zwykłego, poczciwego człowieka zaczęła pękać, a ja poczułem, że robię źle, zupełnie odcinając się od swojej przeszłości. Może jednak powinienem zrezygnować z życia w Bostonie i wrócić do Quincy? Może tak powinno wyglądać moje życie? Może moim przeznaczeniem jest zginąć od pocisku pistoletu niczym gangster, a nie na jakąś durną chorobę jak zwykły człowiek?
- Wróć do nas, proszę - wyszeptała, znów siadając obok. Położyła dłoń na moim ramieniu.
Znów zapadła cisza. Wciąż byłem wewnętrznie rozdarty i nie umiejący podjąć dobrej decyzji. Wiedziałem, że dotychczasowe życie nie jest dla mnie, ale.. Podświadomie miałem nadzieję, że jeśli zrezygnuję z życia gangstera, Liz do mnie wróci i wszystko się ułoży. Po wydarzeniach sprzed kilku godzin moje nastawienie można było nazwać byciem naiwnym, bo w końcu wierzyłem w coś, co się nigdy może nie stać, ale mimo wszystko, chciałem próbować.
- Jest późno, daj mi się zastanowić - westchnąłem, chowając twarz w dłoniach. Było naprawdę późno, coś około czwartej nad ranem. Wszyscy normalni ludzie, którzy byli moim wzorcem w postępowaniu, musieli już dawno wstać. To chyba był kolejny argument do tego, że bycie normalnym nie jest dla mnie.
- Harry, proszę.. Wiesz, czego chcesz.. Wiesz, czego chcę ja.. 
W tej chwili poczułem usta dziewczyny na swoim policzku, które powoli zaczęły przesuwać się ku moim ustom. Zamknąłem oczy, nie czułem się dobrze z całującą mnie Alison, jednak nie potrafiłem chyba zaprotestować i powiedzieć jej żeby przestała. Wiedziałem, że od dłuższego czasu jest we mnie zakochana, jednak ignorowałem jej uczucie i od czasu do czasu wykorzystywałem ją (albo ona mnie?) w łóżku w stanie upojenia alkoholowego. Nie była w moim typie, traktowałem ją tylko jako przyjaciółkę, więc niestety dla niej, skończyło się tylko na seksie. A teraz, teraz już nie byliśmy nawet przyjaciółmi, może tylko znajomymi, którzy wpadają do siebie co kilka miesięcy na herbatkę, więc.. Więc mogłem wreszcie powiedzieć jej "nie".
- Przestań, Alison - powiedziałem, odsuwając się, gdy tylko dotknęła moich ust. Trochę mnie to wkurzyło, ponieważ od pewnego czasu uważałem, że ta przestrzeń jest tylko dla tej jednej dziewczyny.
- To przez nią, tak? Przez tą blond idiotkę? - zapytała Stewart, praktycznie odgadując moje myśli. Jednak im dłużej nie odpowiadałem, tym więcej łez w jej oczach byłem w stanie dostrzec. - Powiedz mi Harry, w czym ona jest lepsza ode mnie? Pokochasz mnie jak będę mieć blond włosy? Jak zrobię się przemądrzała? I jak zacznę się ubierać jak zakonnica? Pokochasz mnie?
Spuściłem wzrok. Nienawidziłem, kiedy błagała mnie o miłość. Zwłaszcza w taki sposób. Zdarzało się to już wiele razy wcześniej, ale po krótkim upomnieniu przestawała. Teraz najwidoczniej uznała, że to jej ostatnia deska ratunku i zamierzała zaryzykować. Wiedziała, że jestem w stanie albo ją wyrzucić za drzwi ze złamanym sercem, albo rzucić ją na kanapę i przelecieć. Jednak ja teraz nie zamierzałem nic takiego robić ani nawet kłamać, mówiąc "nie wiem", "może", czy "muszę się zastanowić". Odpowiedź była tylko jedna - negatywna. 
- Przykro mi Alison, ale nie potrafiłbym cię pokochać, nawet jeśli byś się zmieniła - powiedziałem cicho. Czułem poczucie winy, jednak nie mogłem z nim nic zrobić. Dziewczyna zaczęła powoli wstawać, a łzy zaczęły cieknąć po jej policzkach. - Przepraszam, zasługujesz na kogoś lepszego ode mnie. 
- Tsaa - wymamrotała, po czym zaczęła głośno szlochać. Chciałem wstać, aby ją przytulić, jednak wyczułem, że to zły pomysł, jeszcze zanim gwałtownie się odsunęła.
Pokręciłem głową i próbowałem coś z siebie wyrzucić, jednak nie mogłem znaleźć słów. Nie byłem w stanie jej pocieszyć, nie byłem też w stanie ofiarować jej miłości. Ja chyba w ogóle nie byłem nic w stanie. No oprócz patrzenia jak wybiega z mojego mieszkania i zatrzaskuje głośno drzwi. Moje dotychczasowe damsko-męskie relacje mogłem nazwać tylko porażką.
Punkt widzenia Liz
Po imprezie Ashton odeskortował mnie do swojego domu, ponieważ uznał, że jestem zbyt roztrzęsiona i pijana, aby móc pokazywać się na terenie uczelni. Nie protestowałam, bo sama też nie chciałam się tam znajdować. 
Dom Ashtona znajdował się na obrzeżach miasta, na południe od uniwersytetu. Jak większość domów na wybrzeżu, był biały i niezbyt duży. Jednak temu drugiemu nie było co się dziwić, chłopak mieszkał sam i pewnie nawet zbyt wiele osób nie miało w zwyczaju go odwiedzać. 
Gdy weszliśmy do środka, zaproponował mi coś do picia i jedzenia. Początkowo zgodziłam się, jednak po krótkiej "medytacji" nad talerzem i kubkiem, zrezygnowałam. Czułam nadchodzące mdłości i jedynym miejscem do którego miałam chęć się udać było łóżko. Wstałam i udałam się do pokoju, który został mi wyznaczony, po czym nawet nie rozbierając się, padłam na łóżko jak długa.
Następnego dnia obudziłam się, jak sprawdziłam na naściennym zegarze, kilka minut przed piętnastą. No cóż, nieco zaszalałam. Usiadłam na łóżku i przetarłam zaspane oczy, przez co resztki wczorajszego makijażu zostały na mojej dłoni. Długo ziewnęłam, przeciągając się. Mimo wielu godzin snu, nie czułam się wypoczęta.
Leniwie i powoli wstałam z łóżka. Postanowiłam, że znajdę Ashtona, a potem może coś zjem - byłam okropnie głodna. Kiedy wyszłam z pokoju, dosłyszałam stukot damskich szpilek na panelach na parterze. Najprawdopodobniej jakaś kobieta krążyła po domu, w tą i z powrotem, szukając czegoś lub kogoś. Nie miałam pojęcia, kim może być, jednak nieco się przeraziłam. Mogła tu czyhać na mnie lub Ashtona, musiała być pewnie uzbrojona, a ja niestety, byłam tu bezbronna jak niemowlę. Wyjrzałam za okno na korytarzu, spoglądając w stronę miejsca, w którym Irwin zaparkował w nocy samochód, jednak było puste. Najprawdopodobniej nie było go w domu. Miałam przechlapane.