niedziela, 26 stycznia 2014

Rozdział dwudziesty trzeci

Gdy moje oczy przystosowały się do światła, zobaczyłam dwóch mężczyzn. Jeden z nich, widocznie zamyślony i wpatrzony w okno, mający czarne, postawione do góry włosy, które podkreślały jego brązowe oczy, stał oparty o blat biurka z założonymi na siebie rękami. Jego ciemne, grunge'owe ubrania nadawały mu niebezpiecznego wyglądu bad boya. Drugi, siedzący na starym, obijanym skórą fotelu, był dużo starszy od swojego kompana. Zgadywałam, że liczył około czterdziestu lub nawet pięćsiedzięciu lat. Wraz z wiekiem, wyglądał dużo poważniej od szatyna, ubrany był w garnitur oraz czarną koszulę. Jego zimne i przenikliwe niebieskie oczy wpatrywały się prosto we mnie.
- Gdzie ty byłeś Payne przez tyle czasu? - zapytał ostro, swoim niskim, chrapliwym głosem. 
Spojrzałam na szatyna, który właśnie mnie puścił. Przypomniałam sobie właśnie jak się nazywał. To był Payne, Liam Payne.
- Byłoby szybciej gdyby Harry nie trzymał jej cały czas na smyczy - odpowiedział. Moje oczy gwałtownie się rozszerzyły, byłam zaskoczona jak można być takim bezczelnym. On mnie wcale nie trzyma na smyczy!
- Oj, Harry, Harry, mój kochany Harry - zaśmiał się pod nosem, jak się domyślałam, szef tego zgromadzenia, kręcąc głową z niedowierzaniem.
 Nie miałam pojęcia co ich dwójka mogła mieć ze sobą wspólnego, ale tak szczerze, nawet nie chciałam wiedzieć. Już dawno temu przekonałam się o tym, że im mniej wiem, tym lepiej śpię. Po chwili mężczyzna podniósł głowę, a następnie pewnym, pełnym arogancji wzrokiem spojrzał mi prosto w oczy. - A tą panienkę związać - dodał, biorąc z biurka paczkę z papierosami, po czym odpalił jednego z nich.
Brunet tym razem już nie wpatrywał się w okno, a sięgał po liny. Ponownie poczułam na swoich ramionach zaciśnięte ręce Liama, który posadził mnie na pustym krzesełku przy drzwiach. Jego kolega silnie przywiązał moje nadgarstki do krzesełka tak, że najmniejszy ruch rękoma sprawiał mi ból. Skierowałam swój wzrok na wyłożoną płytkami podłogę. Nie miałam co liczyć na żadne ocalenie, byłam świadoma tego, że jeszcze dziś umrę. Żałowałam jeszcze bardziej swojej decyzji. Mogłam się nie buntować przed rodzicami, bo nie dość, że było to marne zagranie, to na dodatek wplątałam się w kłopoty. Z pewnością teraz się martwili o mnie, zastanawiali się gdzie jestem. Może nawet winili o to, że doprowadzili mnie do takiej decyzji. Mieliśmy dziś wracać do domu, a teraz byłam prawie pewna tego, że nawet nie wrócę do Quincy. Gdybym tylko mogła, zmieniłabym wszystko.
Przymknęłam oczy, a spod powiek wypłynęła jedna, samotna łza. Miałam ogromną ochotę się rozpłakać. Jednak przeszło mi, gdy niespodziewanie drzwi pokoju otworzyły się, a przez dwóch napakowanych facetów, do środka został wepchnięty Styles. Przestraszyłam się, ponieważ po jego wyglądzie od razu mogłam stwierdzić, że został pobity. Jego ubrania był wygniecione, a z nosa leciała mu krew. Leżał na ziemi. Jednak kiedy się podniósł aby uklęknąć, jego zdumiony, a wręcz przerażony całą sytuacją wzrok spoczął na starszym mężczyźnie.
- T-tato, przecież.. Przecież t-ty n-nie żyjesz.. - wydukał, a jego oczy zrobiły się czerwone, był już bliski płaczu. Zaczęłam jeszcze szybciej oddychać, ponieważ ostatnim razem kiedy szatyn płakał, wyglądał jak mały i smutny, zmoknięty piesek, a mi po raz pierwszy zrobiło się go szkoda. Zauważyłam, że teraz jego wzrok spoczął na Liamie. - A ty.. ja cię przecież zabiłem!
- Och, czyżbym zmartwychwstał? - zaśmiał się bezdusznie Payne, kopiąc Harry'ego w bok.
Dziewiętnastolatek bezsilnie opadł na brzuch z cichym jękiem. Zacisnęłam zęby, uświadamiając sobie, że musiał naprawdę oberwać. Jednak skoro to był jego ojciec, jak mógł doprowadzić go do tego stanu? I dlaczego on żył? Styles opowiadał mi o tym jak Niall go zabił, jak on umierał na jego rękach. To musiał być jakiś głupi koszmar. Czułam się jeszcze gorzej niż wcześniej, miałam potrzebę zrobienia czegoś, uratowania nas obojga.
Gdy zauważyłam, że brunet wraz z dwoma mięśniakami właśnie opuścili pomieszczenie, zostawiając tylko mnie, Harry'ego, Liama i znienawidzonego przeze mnie w ciągu kilku sekund mężczyznę, starałam się rozwiązać więzy ze swoich nadgarstków. Początkowo szło mi mozolnie, jednak po kilku minutach wprawy, udało mi się uwolnić. Jednak aby nie dać nikomu dowiedzieć się o tym, wciąż trzymałam linę, czekając na odpowiedni moment na ucieczkę. Patrzyłam jak ojciec szatyna podchodzi do niego i nachyla się nad nim.
- Jesteś taki słaby. Chociaż czego mogłem spodziewać się po kimś z domu dziecka, kto jest synem jakiejś dziwki z trasy? - prychnął, solidnie kopiąc Harry'ego bok i powodując przy tym z jego strony kolejne jęknięcie. - Patrz na mnie jak do ciebie mówię! - wykrzyczał tak głośno, że zadrżałam. Stałam się mniej pewna swojej decyzji o tym, aby wstać i uciec stąd. Co jeśli któryś z nich by mnie złapał? Nie miałabym żadnych szans, a nawet bym sobie pogorszyła. Młody Styles nie podniósł głowy, wciąż wpatrywał się w podłogę. Nie mał najmniejszych sił na jakikolwiek ruch. - Taki słaby, taki żenujący. Adoptowanie cię było najgorszą rzeczą jaką tylko mogłem zrobić w swoim życiu. Poświęciłem ci swoje życie, swoich ludzi! A ty co? Zmarnowałeś wszystko!
Zauważyłam oczy Harry'ego, skierowane w moją stronę, jednak tak, że jego ojciec nie mógł nic zauważyć. Gdyby tylko był w stanie, jego wzrok zapytałby mnie co teraz. Nie myślałam, że po tylu obelgach tak szybko się pozbiera. Chociaż nie do końca, ponieważ w jego oczach widziałam niekończący się smutek. Mimo to myślał trzeźwo, chciał nas jakoś stąd wyciągnąć. Rozejrzałam się wokół. Wszystko wydawało się być dziwnie spokojne, Payne przeglądał jakąś książkę, starszy mężczyzna ciągle wbijał swoje spojrzenie w plecy Harry'ego. Popatrzałam na swoje buty, jeden z nich nieco się zsunął z mojej stopy. A co jakbym.. To była nasza szansa. Skinęłam głową w stronę Stylesa, który lekko się uśmiechnął, wiedział co robić.
Niespodziewanie wstał i uderzył swojego ojca pięścią prosto w twarz. Gdy Liam dopiero co zauważył nagłą zmianę w atmosferze panującej w pomieszczeniu, ja jedną ze swoich szpilek wyrzuciłam niczym z procy prosto w jego plecy, skupiając całą jego uwagę na mnie. Podszedł do mnie ze złością w oczach. Byłam przerażona, lecz nie zamierzałam się poddać. Kiedy był już naprawdę blisko, wstałam i zamachnęłam się z całej siły drugim butem, którego w międzyczasie zdążyłam zdjąć, przez co chłopak oberwał nim na tyle solidnie, że złapał się za prawą część twarzy. W pewnej chwili Payne złapał mnie za szyje, mocno ją ściskając. Czułam jak zaczyna brakować mi powietrza, a ja się duszę. To nie mógł być mój koniec, nie teraz. Kątem oka zerknęłam na dziewiętnastolatka, który skończył właśnie okładać nieprzytomnego, leżącego na podłodze mężczyznę. Gdy zauważył, że do moich oczu napływają łzy i próbuję zaczerpnąć powietrza, w jego oczach pojawiła się złość jak nigdy przedtem. W ciągu chwili dostąpił do nas, odciągając ode mnie chłopaka, a następnie popchnął go na gablotkę z chińską porcelaną. Zaczęłam szybko i nerwowo oddychać, próbując opanować wciąż lecące z moich oczu łzy. Zaledwie sekundy po tym jak już się uspokoiłam, a Styles w szaleństwie zaczął okładać pięściami Payne'a, zauważyłam, że ojciec chłopaka ocknął się i ledwo co stukał palcem w ekran komórki. Wiedziałam, że to był moment, aby przestać zabawę w boksera i jak najszybciej ucieknąć.
- Uspokój się! - zawołałam, łapiąc chłopaka za ramię i ciągnąc go w swoją stronę. Nawet mimo tego, że miałam mało siły, zwrócił swój wzrok na mnie.
Przełknęłam głośno ślinę, na co on kiwnął porozumiewawczo głową, po czym złapał mnie silnie za dłoń i pociągnął za sobą w szybkim biegu. Starałam się nadążać, co za specjalnie mi nie wychodziło.
W końcu po przebyciu ogromnej sali, w której aktualnie obywała się licytacja obrazu, przez co nikt nas nawet nie zauważył, nareszcie znaleźliśmy się w aucie. Spojrzałam z przerażeniem na szatyna, który nie mógł odpalić samochodu.
- I co teraz? - zapytałam drżącym głosem. On w odpowiedzi spojrzał na mnie tylko bezradnym wzrokiem.
Nagle spojrzałam do tyłu, chwilę potem żałując swojego czynu. Zobaczyłam dwóch znajomych mięśniaków, bruneta, oraz parę innych mężczyzn biegnących w naszą stronę. Jeden z nich wymierzył w nas trzymaną w ręku bronią, przez co pocisk rozbił tylnią szybę z głośnym trzaskiem, a ja skuliłam się z rozpaczliwym krzykiem i łzach, które już kolejny raz tego dnia wydostały się spod moich powiek. Jedynym o co błagałam było to, aby ten koszmar jak najszybciej się skończył. I chyba moje prośby zostały wysłuchane przez kogoś u góry, ponieważ cudem silnik pojazdu zaczął działać, a my w końcu z piskiem opon wyjechaliśmy z parkingu. Co chwilę oglądałam się za siebie, aby sprawdzić czy nikt za nami nie biegnie, a potem jedzie. Na szczęście nie, byliśmy już bezpieczni. Spojrzałam na Harry'ego, a moje serce znów zaczęło przepełniać się nienawiścią do niego.
- Już nigdy nigdzie z tobą nie jadę. Zapamiętaj to sobie raz na zawsze - warknęłam, podciągając swoje kolana pod brodę i masując obolałe stopy. Nie byłam przyzwyczajona do noszenia przez kilka godzin butów na obcasie, przez co moje nogi wydawały się zaraz odpaść. Styles nic nie odpowiedział. Pewnie się bał, że go zaraz też załatwię z buta. Chociaż żadnego nie miałam pod ręką. Zmrużyłam oczy patrząc na niego wzrokiem zabójcy. Przyciągnęłam tym jego spojrzenie, patrzał na mnie jak na zupełną na wariatkę, po czym wybuchnął głośnym, niedowierzającym śmiechem.
- Nie wierzę, że się z tobą zadaję, po prostu nie wierzę. Co ja takiego w tobie widzę? - śmiał się, kręcąc głową. Usmiechnęłam się, powstrzymując się z całych sił od śmiechu. To raczej ja powinnam zadać to pytanie, bo to ja tu jestem ofiarą, a nie on.
- Och, czyli panowi egoistycznemu, aroganckiemu i opryskliwemu Harry'emu dupkowi Stylesowi spodobała się pani słodziutka i kochana Elizabeth lubię bardziej jak mi prawisz komplementy niż na mnie narzekasz Horan?
- Coś w tym stylu.
****************************************************
Ten rozdział to jeden wielki misz masz, zwłaszcza część zawierająca się w najdłuższym akapicie. Dlatego właśnie nie oczekuję 10+ komentarzy, bo wyobrażałam sobie go inaczej, a po prostu spieprzyłam. Ostantio ogółem piszę beznadziejne rozdziały. Mam jakiś dołek twórczy czy coś. Ale w każdym razie stworzyłam nowy szablon. Na tym nagłówku postanowiłam nie dawać AnnySophii, ponieważ po pierwsze nigdzie mi nie pasowała, a po drugie nie miałam dać nawet jakiego zdjęcia. Mam nadzieję, że mimo to i tak Wam się on podoba. Chociaż czegoś brakuje mi na nagłówku.. No oceńcie go w ankiecie po lewej! :) To mój ostatni tydzień ferii nad czym ogromnie ubolewam, do ich końca dodam przynajmniej jeden rozdział, ale będę starała się dodać dwa. No zobaczymy jak wyjdzie w praniu. A więc do napisania moi wierni czytelnicy! x

środa, 22 stycznia 2014

Rozdział dwudziesty drugi

*Harry's POV*
Bankiet odbywał się w siedzibie jednej z nawiększych korporacji działających w mieście. Było to kłębisko osób znanych z pierwszych stron gazet, zatem i obrzydliwie bogatych. Dlatego właśnie znajdowałem się na nim, aby spotkać człowieka którego szukam, bo zdecydowanie należał on do tej grupy osób. Cała impreza była organizowana pod hasłem obrony praw człowieka, której dotyczyły wszelkie zdjęcia i obrazy, jakie widniały na ścianach. Na sam koniec miała odbyć się licytacja arcydzieła, z której dochód miał iść na słabo rozwinięte cywilizacje w Afryce. Wydawało mi się to trochę śmieszne, ponieważ każda z osób tutaj znajdujących się była typem wyzyskiwacza, mającego gdzieś ludzkie dobro. Byłem pewien, że gdyby ten obraz z licytacji nie był wart kupę kasy, sala świeciłaby pustkami.
Spojrzałem na Liz, która w międzyczasie zainteresowała się jedną z fotografii. Przedstawiała trójkę ciemnych dzieci, na oko w wieku nie więcej niż dziesięciu lat. Zgadywałem, że byli rodzeństwem albo paczką zgranych przyjaciół. Chociaż byli wychudzeni i prawie nadzy, uśmiechali się. Z ich oczu biła radość. Dziewczyna patrzyła na zdjęcie niczym na czarodziejskie zwierciadło, nie mogąc się od niego oderwać. Jej oczy były skupione i zamyślone, wyrażało się w nich również niemałe współczucie.
- Wiesz Harry - odezwała się niespodziewanie, wybijając mnie również z transu podziwiania jej urody. - To niesamowite, że ktoś taki, kto nie ma teoretycznie nic, ma praktycznie wszystko.
- Tak, tak - przytaknąłem, zdecydowanie zbyt wątpliwie, ponieważ dziewczyna prawie od razu zauważyła moje prawdziwe zdanie o tym wszystkim - byłem po prostu całkowicie obojętny w tej sprawie. Nie interesowały mnie życia jakichś afrykańskich dzieciaków, które i tak pewnie umrą na malarię, HIV, czy co tam jeszcze panuje na ich kontynencie.
- Uch, ty naprawdę nie rozumiesz? - spytała zrezygnowana dziewczyna. Z jej zielonych oczu jak z kartki mogłem wyczytać, że nie pojmowała mojego stanowiska. Już szykowałem się na atak z jej strony, którego o dziwo się nie doczekałem. - Spójrz, oni są biedni, nie mają pieniędzy, praktycznie zero warunków do życia. Mimo to uśmiechają się, ponieważ są szczęśliwi. Mają siebie, to im wystarczy. Potrafiłbyś być taki jak oni? Na pewno nie. Nam tutaj w Ameryce przesłaniają wszystko wartości materialne. Człowiek stał się..
- Okej, okej, czaję - przerwałem jej, nie chcąc dalej słuchać jej wykładów o życiach bogatych ludzi w Ameryce, którzy praktycznie śpią na pieniądzach, kiedy inni głodują. Zresztą nie był to jedynie problem Afryki, ponieważ na całym świecie ludzie chodzą po ulicach z pustym brzuchem, a cały świat interesuje się tylko Czarnym Lądem. Chociaż to i tak nie miało dla mnie znaczenia. Jedyne co mnie interesowało to tu i teraz. Nie jestem ani tamtymi dzieciakami, ani biedakami koczującymi pod miejscowymi sklepikami. Jestem Harry Styles i stać mnie na wszystko, więc dlaczego miałbym interesować się kimś, kto nawet mi nie dorównuje i zapewne nigdy nie dorówna?
- Nie, nie czaisz. Zresztą nieważne. Masz wyższe cele życiowe. Bo przecież jesteś jednym z tych, którzy zabijają, więc po co ja od ciebie wymagam jakiejkolwiek wrażliwości na ludzką krzywdę skoro jej nawet w tobie nie znajdę, bo jej nie masz. Jedyne co potrafisz to krzywdzić - westchnęła ciężko, krzyżując ręce na piersi i odwracając wzrok. Ugryzło mnie sumienie, nie powinienem się tak zachować. Miała rację, zabijałem i raniłem. Tym razem nie miałem nic na swoją obronę, dlatego milczałem. Dziewczyna ciężko wypuściła z siebie powietrze, znów była na mnie zła. - Idę do łazienki poprawić makijaż, nie waż się nawet za mną iść - ostrzegła, szybko oddalając się w kierunku łazienek. Złapałem za pierwszy lepszy kieliszek szampana z tacy kelnera, który przechodził właśnie obok. To miał być idealny wieczór, ale oczywiście jak zwykle, coś musiało się spieprzyć.
Kiedy blondynka nie wychodziła z łazienki przez ponad dziesięć minut, zacząłem się martwić. No bo ile można się malować? Odstawiłem pusty kieliszek na czyjś stolik, po czym zacząłem wolno kroczyć w stronę toalet. Czułem jak ogarnia mnie stres. Nie wiedziałem, czy Liz tylko sobie że mną pogrywa, czy może jej się coś stało. Miałem również nadzieję, ze nie uciekła.
*Liz's POV*
Patrzyłam w lustro łazienkowe, próbując znaleźć cel swoich działań. Zaczęłam być miła dla Harry'ego, który przez pewien czas wydawał się starać o mnie. Jednak było to tylko złudne wrażenie, on był dupkiem, bawił się mną. Byłam niemal pewna tego, że zabrał mnie tutaj tylko po to żeby poczarować mi przed nosem, a następnie przelecieć i odejść bez słowa. Był tego typu człowiekiem, nie miał uczuć. Surowo karciłam się w duchu za swoje wszystkie działania. Mogłam go wtedy nie całować, a potem wydać policji. Lub chociażby wywalić go z mojego domu zanim zepsuł moją przyszłość z Lucasem. Tak cholernie go nienawidziłam. Zarówno tak jak siebie. Bo co ja myślałam? Że jak będę dla niego miła i dam mu kolejną szansę to się zmieni? Niby w kogo? W Matkę Teresę z Kalkuty? Byłam niesamowicie naiwna. Prychnęłam, odwracając wzrok od lustra. Czułam się tak żałośnie, że nawet nie mogłam na siebie patrzeć.
To było dziwne, ale praktycznie odkąd tu weszłam, czułam jakby ktoś mnie obserwował. Rozglądałam się dookoła już kilka razy, by upewnić się czy to nie Styles, jednak za każdym razem okazywało się, że wciąż jestem tu tylko ja. Jestem i jak zawsze marudzę. Zanim Harry nie pojawił się w moim życiu nigdy tak nie było. Należałam do wiecznie uśmiechniętych. cieszących się swoim życiem osób. Teraz to wszystko się zmieniło. Nagle usłyszałam trzask, spojrzałam w stronę kabin, skąd wydawało mi się dobiegał odgłos. Błędnie, nikogo tam nie było. Miałam już jakieś omamy, które..
- A teraz grzecznie - usłyszałam znajomy męski głos, warczący do mojego ucha, kiedy jedną ręką zasłonił mi usta, powstrzymując mnie od krzyku, a drugą opętał moje ciało tak, że nie mogłam się ruszyć nawet o milimetr. Zauważyłam, że trzymał w niej nóż, którego ostrze niezbyt kusząco błyszczało w świetle lamp, wiszących przy lustrach. Zadrżałam że strachu.
Chciałam coś odpowiedzieć, zaprotestować, lecz jedyne co wyszło z moich ust to niewyraźne mamrotanie zduszone przez dłoń napastnika. Spojrzałam na niego kątem oka. Tak, głos był znajomy, bo to był ten sam facet, który jeszcze niedawno uratował mi życie i pomógł uciec z domu Stylesa. Teraz raczej nie miał przyjacielskich stosunków. Z każdą sekundą zaczęłam żałować tego, że nie pozwoliłam Harry'emu za sobą iść. Chociaż co się stało z tym jego buntowniczym usposobieniem?! Jeszcze dziś rano bez mojego pozwolenia wtargnął do mojej łazienki, a teraz stał na sali w tłumie ludzi, grzecznie popijając szampana. Poczułam jak.. Lewis.. Nie, chwila. To był Louis. Nie, też nie, Louis to był ten od Stylesa, który wymagał pilnej wizyty w poradni zdrowia psychicznego. On miał.. Nie pamiętałam jak na imię było temu kolesiowi, ale zaczął ciągnąć mnie w stronę kabin. Wystraszona jeszcze bardziej, tym razem przez to, że szatyn najprawdopodobniej chciał mnie zgwałcić, zaczęłam się szarpać i płakać. Jednak bezskutecznie, miał zdecydowaną przewagę w sile.
Kiedy miał już zamykać drzwi od kabiny, zauważyłam kogoś wchodzącego do toalety. Tak, to musiało być moje wybawienie. Zaczęłam krzyczeć w rękę chłopaka, który widocznie zauważył niespodziewanego gościa będącego.. Harrym. Dzięki Bogu, że zorientował się, że coś jest nie tak. Szybko dopadł do drzwi, jednak nie aż tak, by zdążyć przed moim napastnikiem, który zdążył je zablokować. Styles szarpał za klamkę, jednak wciąż trzymający mnie mocno szatyn nie tracił czasu i kliknął jakiś guzik pod muszlą, który spowodował, że toaleta odjechała, ukazując przed nami na oko metrowe wejście na jakiś ciemny korytarz. Zauważyłam, że Styles zamierza wywarzyć drzwi, które trzęsły się niemiłosiernie pod uderzaniami jego ciała. Prosiłam w myślach, aby udało mu się je wywalić zanim coś się stanie.
Nie wiedziałam nawet kiedy, zostałam wepchnięta w ciemny tunel razem z kolesiem, a ściana za nami zamknęła się. Po drugiej stronie usłyszałam huk i krzyki Harry'ego, który widocznie zdążył już sforsować drzwi. Jednak zdecydowanie za późno. W moich oczach pojawiły się łzy. W korytarzu zapaliło się światło, a ja ujrzałam burgundowe ściany oprawione w stare, zakurzone obrazy. To wszystko wyglądało mrocznie i niezbyt zachęcająco. Wokół było pełno drzwi. Chłopak mocno złapał mnie za nadgarstek i zaczął ciągnąć wzdłuż korytarza, a w moim nosie zradzała się coraz większa potrzeba by kichnąć. W pewnym momencie pociągnął za jedną z klamek drzwi, które otworzyły się, dając dostęp oślepiającemu światłu, aby wdarło się na korytarz. Zamknęłam oczy, bojąc się tego, co zaraz może nastąpić.
****************************************************
No więc nie jest tak gorąco jak się spodziewaliście. W sumie nie jest w ogóle gorąco, bo no cóż, długościowo wyszłoby zdeeecydowanie za długo, a to co miałabym napisać w kolejnym rozdziale byłoby zdecydooooooowanie za krótkie. Dlatego ten jeden rozdział rozłożyłam na dwa. A jeśli pytacie o to kiedy będzie to wasze gorąco, o którym myślicie, z początku obiecywałam w 25 rozdziale, ale że ostatnio zaczęłam rozkładać te rozdziały na połowy, nie jestem tego zbyt pewna. Ale mogę Wam obiecać, że jeszcze przed trzydziestką będzie coś w tym rodzaju! :) Swoją drogą zamierzam stworzyć nowy szablon, bo ten napraaawdę mi się znudził (może nie sam nagłówek, co CSS, który mnie już strasznie irytuje). No więc w najbliższym czasie spodziewajcie się czegoś nowego. :D x

piątek, 17 stycznia 2014

Rozdział dwudziesty pierwszy

*Harry's POV*
Kiedy doszliśmy do auta, zdążyłem zauważyć, że Liz była zdezorientowana. Nawet gdy już wsiedliśmy, ona wciąż wpatrywała się w budynek domu Alison. Z pewnością zastanawiała się dlaczego zaparkowałem tutaj, a nie gdzie indziej, bo w końcu z dziewczyną dotąd dzieliła dość bliskie kontakty. Włączyłem silnik samochodu, a następnie odjechaliśmy. Miałem nadzieję, że Elizabeth będzie rozmowna, a nasza podróż będzie pełna jej pytań, które tak zawsze lubiła zadawać. Teraz było dziwnie cicho, nawet za cicho. Jedyne co słyszeliśmy to warkot silnika. Znudzony tą ciszą, ciężko westchnąłem, po czym włączyłem radio w samochodzie przez co zagrały pierwsze dźwięki utworu Kanye Westa. Uwielbiałem rap. Dziewczyna widocznie nie, bo praktycznie od razu wyłączyła radio.
- Co? - zapytałem, kiedy Liz odciągnęła moją rękę, kiedy ponownie chciałem puścić muzykę.
- Po pierwsze rap jest dla idiotów. Po drugie z kim jesteś umówiony na dwudziestą? - zapytała, a ja się zaśmiałem po nosem, nie spuszczając oczu z drogi. To było oczywiste, że do końca podróży nie usiedzi z buzią na kłódkę. Była zbyt ciekawska. 
- Z pewnym biznesmenem - odparłem krótko. Spojrzałem ukradkiem na nią. Patrzała przez samochodowe okno na mijane domy. Zastanawiałem się, czy ufała mi na tyle, że zgodziła się ze mną jechać, czy zrobiła to tylko po to, aby zrobić na złość rodzicom. Co prawda nie było to jej w stylu, to jednak po tym co zobaczyłem wczoraj, a była to jej kłótnia z rodzicami i rodziną jej frajero-chłopaka, mogła chcieć zemścić się na całym świecie i po prostu wybrać mnie, osobę którą wydawało mi się nienawidzi. Chociaż nie dziwię się jej uczuciom po tym wszystkim co jej zrobiłem.
- A co ja tam będę robiła? - zapytała, a ja wypuściłem głośno powietrze z ust. Zacząłem żałować, że ją zabrałem że sobą. Po co jej było znać każdy, najmniejszy szczegół?
- Stała i udawała, że ładnie wyglądasz - prychnąłem, zatrzymując samochód na czerwonym świetle. Dosłownie czułem na sobie oburzone spojrzenie blondynki. Tak bardzo mi nie przykro za to, co powiedziałem. Prawie natychmiastowo usłyszałem to, jak szarpała się z klamką. Zaśmiałem się pod nosem. Jednak dobrze zrobiłem instalując blokadę drzwi podczas jazdy.
- Otwórz - rozkazała, kiedy nareszcie na nią spojrzałem. Mój ironiczny uśmiech sam w sobie był odpowiedzią na jej pytanie. Oczywiście, że jej nie otworzę. Dziewczyna szybko odpuściła i z powrotem opadła na siedzenie ze skrzyżowanymi ramionami na piersi oraz głośnym fuknięciem. Zignorowałem to i kontynuowałem jazdę, ponieważ przede mną pojawiło się zielone światło.
W Bostonie byliśmy już po piętnastu minutach. Wysiedliśmy przed sporym, dość luksusowym hotelem. Widziałem jak Liz w niedowierzaniu, raz patrzy się na mnie, raz na budynek.
- Tak, wchodzimy tam - oznajmiłem, śmiejąc się z jej reakcji, po czym złapałem ją za rękę i udaliśmy się do wejścia. 
Drzwi otworzył nam portier, który obdarzył dziewczynę szerokim uśmiechem. Poirytowany jego zachowaniem, spiorunowałem go wzrokiem, przez co zdecydowanie spoważniał. Nie lubiłem gdy ktokolwiek przystawiał się do kobiet, z którymi byłem.
Od razu po wkroczeniu do środka poszliśmy do windy. a ja wcisnąłem guzik z numerem piętra. Nie musieliśmy odwiedzać recepcji, ponieważ klucze do pokoju dostałem dziś z samego rana. Dziewczyna patrzyła na mnie tym swoim pytającym wzrokiem, nie chcąc widocznie się odezwać i ponownie usłyszeć coś wrednego w odpowiedzi. Uśmiechnąłem się z politowaniem, łapiąc niesforny kosmyk jej jasnych włosów, który wchodził jej do oczu i założyłem go jej za ucho. Tego dnia nie wyglądała najlepiej. Miała oklapnięte włosy związane w bezładnego koka, wygniecione ubrania, a po jej oczach widać było, że była niewyspana. Mimo to na jej szyi znajdował się wisiorek, będący prezentem ode mnie, przez co czułem, że to wszystko jest warte swojej ceny i starań.
Po otworzeniu się drzwi windy na wyznaczonym piętrze, wyszliśmy z niej, udając się prosto długim, jakby Nie kończącym się korytarzem. Dopiero na jego końcu znajdował się nasz apartament. Po wejściu do środka rzuciłem klucze na stolik i rozsiadłem się wygodnie na kanapie.
- I co teraz? - zapytała blondynka, rozpuszczając swoje włosy i chowają gumkę do kieszeni swoich spodni. Wstałem z cichym stęknięciem, po czym podszedłem do drzwi łazienki, które otworzyłem, a wewnątrz zapaliłem światło.
- Zapraszam do środka.
- Brałam już dziś prysznic - powiedziała, siadając na oparciu kanapy. Ja jednak uparcie twierdziłem, że potrzebne było jej coś ponad to, ponieważ wyglądała niczym postać z zaświatów. Dlatego właśnie jeszcze szerzej otworzyłem drzwi, czekając na nią. - No dobrze, dobrze - wymamrotała, ociężale wstając, po czym podeszła do mnie. Kiedy ujrzała wnętrze łazienki, jej usta otworzyły się w zadziwieniu. Wanna była już napełniona wodą, a w niej wśród piany pływały płatki róż. - Wiesz co Harry? Prysznicu nie potrzebuję, ale kąpiel jak najbardziej mi się przyda - oznajmiła szybko, wchodząc do środka i zatrzaskując mi drzwi przed nosem. Potrząsnąłem głową z głupim uśmieszkiem.
- Na kanapie zostawiam coś, w co możesz się ubrać! - zawołałem, wyciągając z reklamówki, która leżała wcześniej przy wyjściu na taras, kilka pudełek. 
Znajdowały się tam rzeczy, wybrane wczoraj przeze mnie i Alison, które chciałem, aby dziewczyna założyła na dzisiejszą uroczystość. Co prawda Stewart miała mi za złe to, że zabieram że sobą Liz, a nie ją, jednak ja byłem pewien swojej decyzji, będąc z niej całkowicie dumnym. - Wracam po ciebie za sześć godzin, mam nadzieję, ze starczy ci tyle na wyszykowanie się! - dodałem, po czym wyszedłem. 
Przez ten czas odwiedziłem kilka miejsc, upewniając się, że moja dzisiejsza wizyta na bankiecie obejdzie się bez żadnych dodatkowych niespodzianek. Nie zamierzałem kolejny raz narażać Liz na jakiekolwiek niebezpieczeństwo, a po prostu chciałem aby spędziła miło ze mną czas, który w części połączę że swoją pracą. Miałem nadzieję, że wszystko się uda. Poza tym wpadłem również do kumpla, u którego sam się przygotowałem. Nie zajęło mi to dużo czasu, bo tylko postawiłem włosy lekko do góry, założyłem czarną koszulę, którą rozpiąłem do połowy torsu tak, że było widać moje tatuaże, zarzuciłem na to marynarkę, a na dół włożyłem czarne, obcisłe spodnie i moje czarne, skórzane buty, które nosiłem na co dzień. Wyglądałem perfekcyjnie. Zresztą jak zawsze.
Po umówionych sześciu godzinach powróciłem do hotelu, aby zabrać ze sobą Elizabeth na przyjęcie. Zastałem w nim porozrzucane po kanapie puste pudełka, jak i uchylone lekko drzwi od łazienki, w której było oświecone światło. Powoli zmierzyłem w tamtym kierunku. Kiedy otworzyłem szerzej drzwi, ujrzałem blondynkę, zakładającą kolczyki. Wyglądała przepięknie. Miała na sobie granatową, idealnie przylegającą do jej ciała sukienkę, a długie loki gustownie opadały na jej obojczyki. Całości wdzięku dodał dobrze znany mi naszyjnik oraz złota bransoletka, a na szpilkach, które założyła na swoje nogi, była dużo wyższa niż przedtem i sięgała trochę ponad wyżej moje ramiona. Zauważyłem na jej twarzy makijaż, który sprawiał, że jej oczy stały się większe i bardziej wyraziste, a usta były tak czerwone, że zrodziła się we mnie ogromna ochota, aby ją w nie pocałować. Chyba zauważyła moje zauroczone jej wyglądem spojrzenie, ponieważ na jej ustach pojawił się nieśmiały uśmiech.
- I jak? Będę musiała aż tak bardzo udawać? - spytała. W odpowiedzi wysłałem w jej stronę zdezorientowane spojrzenie, ponieważ kompletnie nie wiedziałem o co jej chodziło. - No wiesz.. że ładnie wyglądam.. - wyjaśniła, a ja otworzyłem usta, nie wiedząc co powiedzieć. Poczułem się trochę głupio. Jednak zdziwił mnie fakt, że nie wyłapała wtedy mojego sarkazmu. Zamknąłem usta, po czym potrząsnąłem głową.
- Nie - odpowiedziałem całkowicie szczerze. Na twarzy dziewczyny ujrzałem szeroki uśmiech, który natychmiastowo odwzajemniłem. Kiedy widzi się ją w takim humorze, kąciki ust od razu same idą mu górze.- Wyglądasz pięknie - wyznałem. Zauważyłem uroczy rumieniec oblewający polika blondynki. 
- Dziękuję - wyszeptała, spuszczając nieco wzrok. Wydawało mi się, czy ten jej chłopaczek nigdy nie mówił jej żadnych komplementów? 
- Do usług pani Horan - zaśmiałem się, zastanawiając się w duchu od kiedy stałem się taki szarmancki. - Ale dobra, my tu gadamy, a czas już jechać - oznajmiłem, wystawiając do dziewczyny ramię. Od razu je złapała, po czym oboje wyszliśmy. Czekał nas emocjonujący wieczór.
****************************************************
No więc teraz, gdy mam wolne i nie jestem chora, pisanie idzie mi dużo szybciej. Piszę praktycznie po nocach, ale właśnie wtedy mam największą wenę. Jeśli widzicie jakieś błędy, powiadomcie mnie, ponieważ mój telefon czasem świruje i niektóre słowa się przestawiają lub zmieniają. Mam już kawałek kolejnego, dziś go dokończę, a więc postaram się go dodać w niedzielę lub poniedziałek, będzie gorąco! Swoją drogą dodałam w dziale Dodatki soundtrack opowiadania, znajdują się w nim piosenki, które inspirują mnie do pisania tego fanfiction. Mam nadzieję, że spodoba Wam się muzyka jaką słucham. No i to tyle, do napisania x

poniedziałek, 13 stycznia 2014

Rozdział dwudziesty

Następnego ranka obudziłam się bez żadnych powodów na to, aby choć na sekundę otworzyć oczy. Z każdym dniem moje życie było coraz gorsze. Dlatego przestałam już powtarzać, że gorzej już być nie może, bo jednak może. Wczoraj pokłóciłam się dość poważnie z rodzicami, ponieważ Lucas prosto z mojego pokoju pobiegnął do salonu, gdzie wszystko wygadał moim rodzicom. A przynajmniej tyle ile wiedział. A ja musiałam stać i patrzeć jak blondyn coraz bardziej mnie pogrąża. Skończyło się na tym, że jego rodzice z widocznym zdenerwowaniem opuścili mój dom, a moi rodzice rozpoczęli Trzecią Wojnę Światową. Koniec końców uciekłam do swojego pokoju i po zamknięciu drzwi na klucz, zaczęłam głośno płakać, wtulona w poduszkę o kształcie serca, spoczywając na łóżku.
Z ogromnym trudem zmusiłam się do otworzenia oczu i zaczęcia nie sprzyjającego niczemu dobremu, nowego dnia. Jednak zamiast żałośnie jęknąć jak to mają w zwyczaju ludzie niezadowoleni ze swojego życia, ja natychmiastowo podniosłam się do pozycji siedzącej w oniemieniu.
- Co ty tu robisz?! - krzyknęłam na praktycznie cały dom, co w sumie brzmiało jak bardzo głośny pisk połączony ze słowami, widząc przed sobą Harry'ego, który przy komodzie bawił się ramką ze zdjęciem. Miałam nadzieję, że tym razem nie podkusi go, aby ją stłuc. Niall dopiero co ją wymienił.
Na dodatek dopiero po chwili uświadomiłam sobie, że swoim krzykiem mogłam obudzić rodziców i wywołać kolejną sprzeczkę. To był dopiero poranek, a ja z powrotem chciałam zakryć się kołdra po nos, zasnąć i spać tak przez całe wieki. Poza tym jak on tu.. Spojrzałam na okno, odpowiadając sobie na swoje własne pytanie. Już nigdy na noc nie zostawię otwartego okna.
- Nic konkretnego - wymamrotał Harry, odwracając się w moją stronę. Zauważyłam, że na jego ustach pojawił się nikły uśmiech.
- Nigdy nie pojawiasz się bez powodu. Teraz też musi być jakiś.
- Bystra jesteś - zaśmiał się chłopak, a ja na jego uwagę potrząsnęłam głową, uśmiechając się pod nosem. Lubiłam komplementy, a zwłaszcza te, które odwoływały się do mojej inteligencji. Wstałam z łóżka, odgarniając kosmyki włosów, które nachodziły mi na oczy, a szatyn akurat odłożył ramkę ze zdjęciem na komodę.
- Wybacz, ale muszę iść pod prysznic - oznajmiłam, idąc w kierunku łazienki. Styles zatrzymał mnie, lapiąc za nadgarstek. Jak zawsze spowodował tym ból, czemu on zawsze musiał tak mocno ściskać moją rękę? Przecież mu nie ucieknę. Przynajmniej dopóki nie przekroczy żadnej z barier. 
- Co ty na prysznic ze mną? - zaproponował, a ja opuściłam wzrok, w duszy modląc się, aby moje policzki nie oblał rumieniec. Harry był bezczelny i.. Ugh, miałam go już po dziurki w nosie.
- Wybacz, ale chyba muszę podziękować - odparłam zawstydzona, kierując swój wzrok jak najdalej od szatyna. Nie musiałam długo prosić, bo po wypowiedzeniu tych słów odpuścił, uwalniając moją rękę i pozwalając mi swobodnie wejść do łazienki.
Zamknęłam drzwi na zamek - tylko i włącznie dla swojej pewności. Znałam Stylesa już na tyle dobrze, że wiedziałam już co nieco o jego toku myślenia i sposobie działania, więc wskazana w tej sytuacji była ostrożność. Nie potrzebowałam żadnych nieproszonych gości w łazience. Zrzuciłam z siebie wczorajsze ubrania, w których zasnęłam, po czym weszłam pod prysznic i zanim włączyłam natrysk, usłyszałam głos Harry'ego.
- Długo jeszcze? Nie mam tyle czasu żeby tu siedzieć i czekać.
- To idź stąd! - zawołałam, po czym podirytowana włączyłam wodę.
Przez jej strumienie słyszałam zniekształcone słowa Harry'ego, które próbowałam ignorować i na siłę chciałam skupić się na nuceniu melodii jednej z piosenek Vampire Weekend. Z początku szło mi nawet dobrze, jednak przestało, kiedy do łazienki wkroczył szatyn. Nie wierzę, że tak po prostu otworzył od drugiej strony zamek w drzwiach. Pospiesznie wyłączyłam wodę, otworzyłam kabinę i chwyciłam pierwszy lepszy z ręczników, owijając się nim.
- Biorę prysznic - syknęłam, zaciskając nerwowo palce na krawędzi miękkiej tkaniny, aby jej czasem nie wypuścić. Styles uśmiechnął się, nieco unosząc brwi. Co za zboczeniec.
- Miałem zesikać ci się na łóżko rozumiem? - zapytał, a ja wzięłam głęboki wdech, starając się nie wybuchnąć, bo w sumie to, że przyszedł za potrzebą, byłam w stanie mu odpuścić.
Kiedy chłopak nie spotkał się z moją odpowiedzią, po prostu podszedł do muszli, podniósł klapę i rozpiął rozporek. Widząc to, odwróciłam się do niego tyłem z obrzydzeniem. Nie zamierzałam na to patrzeć. Zatkałam uszy, oczywiście wciąż podtrzymując łokciami ręcznik. Byłam już wystarczająco zdegustowana, a więc to normalne, że nie chciałam słyszeć żadnych odgłosów wydalanego moczu przez szatyna. Po dwóch czy trzech minutach niespodziewanie poczułam dotyk sporej ręki na swoich plecach. Zszokowana zamknęłam oczy i zaczęłam krzyczeć, czując, że moje ciało się trzęsie. Jednak kiedy ta sama ręka zatkała mi usta, uciszyłam się i otworzyłam oczy. Spojrzałam na swojego niedoszłego oprawcę, którym oczywiście okazał się być Harrym. Zdecydowanie przez ostatnie dni stałam się zbyt strachliwa. Spojrzałam na jego dłoń, która wciąż spoczywała na moich ustach, co niespodziewanie przypomniało mi o tym, przy czym jeszcze chwilę temu jej używał. Z widocznym obrzydzeniem odskoczyłam od niego.
- Zabierz tę brudne łapy i stąd wyjdź! - krzyknęłam, mając już go dosyć. Szatyn tylko wzruszył ramionami, po czym bez słowa wyszedł z łazienki.
Patrzyłam na drzwi przez dobre kilka minut, nie mając pewności, czy Harry zaraz znów tu nie wparuje. Postanowiłam wyjść z kabiny i szybko się ubrać, ponieważ nie miało sensu dalsze mycie się w takich okolicznościach. Przed wyjściem z łazienki spięłam jeszcze tylko włosy w koka, po czym pojawiłam się znów w swoim pokoju. Zastałam tam Harry'ego, bawiącego się tym samym naszyjnikiem z zawieszką w kształcie papierowego samolotu, który wczoraj niespodziewanie pojawił się w moim pokoju.
- Naprawdę musisz dotykać wszystkie moje rzeczy? - fuknęłam, opierając się o komodę. Bezczelny, egoistyczny, zboczony, wścibski.. No po prostu przeciwieństwo ideału faceta. Zastanawiałam się czemu ja go tu ciągle trzymam zamiast go wykopać za drzwi.
- A czy ja wiem czy takie twoje? To ja ci go dałem - oznajmił, a moje oczy gwałtownie się rozszerzyły. Teraz wszystko miało sens. Wszedł przez okno, zostawił swój prezent, a potem wyszedł. Że też na to nie wpadłam. Ale przynajmniej miał gust, bo wisiorek pasował do wielu moich stylizacji. Chociaż teraz, gdy wiem, że dostałam go od niego, nie jestem pewna tego, czy kiedykolwiek go jeszcze założę. -Ale nie o tym mowa. Mam sprawę.
- No jaką?
- Pojedziesz ze mną do Bostonu? - zapytał z uśmiechem. Zmarszczyłam brwi. Byłam stuprocentowo pewna, że za tym kryje się drugie dno. Tak po prostu by mnie gdzieś nie zabierał. Jednak coś mnie tam ciągnęło. Boston jest sporym i bezpiecznym miastem, raczej nie powinno mi się nic stać. W razie czego powiem o tym przed wyjazdem Niallowi, bo do rodziców jak na razie nie zamierzałam się odzywać.
- No dobrze, ale kiedy?
- Najlepiej teraz. Jestem umówiony w mieście o dwudziestej.
Spojrzałam na zegar wiszący na ścianie. Ledwo co było po jedenastej, więc czemu mu się tak śpieszyło? I zresztą gdzie? Ja też miałam w tym uczestniczyć? Mimo wszystko nie pytałam, bo bałam się, że jeszcze się rozmyśli, a w sumie miałam ochotę wyrwać się z tego domu. Dlatego złapałam telefon do ręki, po czym poprowadziłam niezauważenie naszą dwójkę do wyjścia. Na zewnątrz, chłopak złapał mnie za rękę, co wydało mi się być nieco nie na miejscu, ponieważ nawet za nim jakoś nie przepadałam, a byłam też dopiero co po zerwaniu. Mimo wszystko jakoś milej czułam się, kiedy trzymał moją dłoń, a nie nadgarstek. 
****************************************************
Wiem, że rozdział jak najbardziej do dupy i pisany na odwal się, ale serio, po tej chorobie nie mam żadnej weny, pisanie mi przychodzi z trudem. Ale przynajmniej udało mi się zrobić dział Bohaterowie. Nie wiem czy nie zrobić sobie jakiejś przerwy w dodawaniu rozdziałów, bo naprawdę, to z czym dziś przyszłam to jedna wielka porażka, a chciałam dodać, bo kilka osób pisało do mnie i pytało się kiedy kolejny. Ech, nie wiem jak to będzie, jeszcze pomyślę. Może jakoś ogarnę się przez ferie, które zaczynają mi się już w przyszłym tygodniu. Ale jak na razie, naprawdę przepraszam.

sobota, 4 stycznia 2014

Rozdział dziewiętnasty

Wczoraj wieczorem z rodzicami uzgodniliśmy, że w domu mojego brata spędzimy jeszcze tydzień, ponieważ po tak długim czasie rozłąki, chcieli oni spędzić z nim trochę więcej czasu. Chociaż nie wiedziałam nawet po co, bo Niall i tak miał nas gdzieś. Ale to i tak dobrze, że zajęli się nim, a nie mną, ponieważ wciąż nie miałam gotowej wymówki na to, co się ze mną działo przez tak długi czas. Bo obydwie wersje, nieważne czy ta prawdziwa czy wymyślona, spowodowałaby tylko kłopoty. Jeśli nie mnie, to Harry'emu. Zresztą, dlaczego ja się tak bardzo nim przejmowałam? To była jakaś ironia. Porwał mnie, przetrzymywał, doprowadzał do płaczu, chciał zabić. A ja teraz tak po prostu chciałam, aby był bezpieczny. Przetarłam oczy, stojąc w łazience i wpatrując się w lustro, tak jakbym chciała wyczytać z niego jakąś odpowiedź od losu, która pomogłaby poukładać wszystko w swojej głowie. Kim tak właściwie on dla mnie był? Na pewno nikim więcej niż zwykłym znajomym, o ile mogłabym go tak nazwać po tym wszystkim. Mimo wszystko ciągnęło mnie do niego i wciąż liczyłam na to, że jeszcze kiedyś nasze drogi się skrzyżują. Cicho westchnęłam, zakładając na siebie przyszykowany wcześniej różowy t-shirt i stare dresy Nialla, które przed wzięciem prysznica, wykradłam z jego garderoby. Czułam, jak z każdym dniem jestem coraz bardziej zmęczona tym całym zamieszaniem. Chociaż powinno się to zmienić z moim wyjazdem stąd. Tak, musisz wytrzymać jeszcze te siedem dni tutaj. Musisz i to zrobisz.
- Mogę wejść? - nagle głos mojej mamy, która pukała do drzwi łazienkowych, przedarł się do mojej głowy, kiedy ja akurat związywałam swoje włosy w kucyk.
- Tak, tak. W sumie nie ma potrzeby, już wychodzę - odpowiedziałam, szybko sprzątając swoje kosmetyki z umywalki, po czym wyszłam z pomieszczenia. Moja mama stała przy komodzie, oglądając wisiorek ze złotą zawieszką, która przedstawiała papierowy samolocik. - Coś się stało?
- Nie, nic. Chciałam ci tylko przekazać, że za pół godziny przyjedzie Lucas z rodzicami, więc się ubierz w coś mniej domowego, bo chyba będzie chciał gdzieś z tobą wyjść - zaświergotała niczym skowronek moja mama, a ja zaśmiałam się na jej uwagę i pokręciłam głową. W sumie jakby nie było, miała rację. Dawno nie widziałam go, a więc należała nam się wspólna chwila tylko we dwoje. Jednak skoro przyjedzie razem z nim jego rodzina, wątpliwe będzie to, że taką właśnie chwilę znajdziemy. Mama pomachała mi wisiorkiem przed oczami, sprawiając, że nagle otrząsnęłam się ze swoich marzeń. Miałam tyle do powiedzenia mojemu chłopakowi oraz tyle miejsc, gdzie mogłabym go zabrać, że naprawdę wątpiłam, że starczy mi na to czasu. - A to, od kogo? - zapytała, wskazując palcem na naszyjnik, a ja zmarszczyłam brwi. Nie przypominałam sobie, abym go od kogoś dostałam.
- Nie wiem - odpowiedziałam, pocierając swój nos. Przez te wędrówki po lesie na boso dostałam kataru, którego nie mogę się pozbyć już od kilku dni. - Nie przypominam sobie, aby tu jeszcze leżał zanim poszłam pod prysznic. Może Nialler mi go podrzucił?
- Niall ciągle śpi - zaśmiała się moja mama, a ja rozejrzałam się po pokoju. Na pewno nikogo tu nie było pod moją nieobecność. Mój pokój był na piętrze, a drzwi wejściowe do domu były zamknięte. Więc jak to możliwe, że ta biżuteria się tu znalazła? - Albo może ci się wydawało, że jej wcześniej nie było? Dobra, idź się lepiej szykuj. - powiedziała, odkładając naszyjnik na komodę, po czym wyszła z pokoju. Ja natomiast postanowiłam zostawić tą sprawę i zacząć się ubierać.
Wyciągnęłam z szafy pomarańczową, zwiewną sukienkę, która była jedną z moich ulubionych ze względu na swój żywy kolor oraz standardowo, parę brązowych balerin. Lucas zawsze uwielbiał, kiedy ubierałam taki strój, a więc to było pewne, że tym razem również mu się spodobam. Zadowolona udałam się do łazienki, gdzie rozpięłam włosy, lekko nimi potrząsając i się uśmiechając. Ten dzień zapowiadał się na wyjątkowo dobry. Zdjęłam poprzednie ubrania, po czym szybko nałożyłam na siebie sukienkę. Przejrzałam się w lustrze, po czym zakręciłam się wokół swojej własnej osi, a dół sukienki zafalował. Nie mogłam przestać się uśmiechać na wieść, że wreszcie zobaczę swojego chłopaka. Naprawdę za nim tęskniłam. Wpatrywałam się w lustro, ciągle przeczesując rękoma swoje włosy. Chciałam dziś wyglądać perfekcyjnie, jednak nie miałam pomysłu co zrobić ze swoimi włosami. Wszystko wydawało się być zwyczajne i takie nudne. Postanowiłam, poradzić się mamę o to, dlatego wyszłam z łazienki, prosto kierując się do drzwi wejściowych z mojego pokoju. Gdy miałam już nacisnąć zauważyłam, że tajemniczy naszyjnik jest zawieszony na moim serdecznym palcu. Obróciłam się, zerkając na komodę. Musiałam zaczepić o niego idąc tutaj. Wróciłam do łazienki, aby włożyć go do mojej kosmetyczki, ponieważ nie chciałam, żeby się gdzieś zawieruszył. Przed tym przyłożyłam go do swojego dekoltu, uśmiechając się. Odgarnęłam włosy na bok, po czym owinęłam łańcuszek wokół swojej szyi. W chwili, gdy próbowałam zapiąć go, poczułam czyjś ciepły oddech na ramieniu. Lekko się wzdrygnęłam, po czym się dokładnie wokół rozejrzałam. Musiało mi się tylko wydawać, ponieważ w pomieszczeniu byłam tylko ja. Wypuściłam z ust ciche westchnienie, zawieszając naszyjnik na swojej szyi. Spojrzałam w lustro, uśmiechając się. Idealnie pasował do mojej sukienki, a nawet wyglądał jakbym go kupiła w komplecie z nią. Sięgnęłam po szczotkę, przeczesując nią włosy, po czym sięgnęłam po lokówkę. Nie potrzebowałam żadnych dziwactw, a loki były moją najlepiej sprawdzoną fryzurą. Zatem podpięłam urządzenie do gniazdka i odczekałam chwilę by się rozgrzała, po czym zaczęłam nią owijać pasma swoich włosów. Po dłuższym czasie, uzyskałam swój efekt, a więc sprzątnęłam lokówkę do szafki pod umywalką i wykonałam lekki makijaż.
Równocześnie z moim wyjściem z łazienki, usłyszałam pukanie do drzwi, które chwilę potem się otworzyły, a do pokoju wkroczył Lucas. Przywitałam go szerokim uśmiechem i założyłam na swoje stopy baleriny, a następnie do niego podeszłam, mocno się wtulając w jego klatkę piersiową. Dobrze czułam zapach jego wody kolońskiej, jednak coś mi w niej nie pasowało. Zapach strasznie gryzł mój nos, chociaż dotąd go uwielbiałam.
- Czeeeść - powiedziałam zdecydowanie przedłużając to słowo, kiedy on otulił mnie swoimi rękoma. Czułam się wyjątkowo nieswojo, dlatego już po kilku sekundach odsunęłam się od niego. Usiadłam na łóżku, klepiąc miejsce obok siebie. - Siadaj. Co u ciebie? - zapytałam z nieco przesadną uprzejmością w głosie. Co się ze mną działo? Tęskniłam za nim, chciałam go tu, a zachowywałam się i czułam jakby był kimś całkowicie obcym. Chyba wyjazd tutaj nie zrobił mi za dobrze tak jak planowała moja mama.
- Wszystko w porządku, a u ciebie? Widzę, że się cieszysz, że już niedługo stąd wyjeżdżasz. Pamiętam jak jeszcze jakiś czas temu narzekałaś, że chcesz do domu - zaśmiał się, lecz ja spojrzałam na niego zdezorientowanym wzrokiem. Nie, chciałam tu zostać, a on mógłby stąd wreszcie spadać, bo już stawał sę powoli irytujący. Chwila, co? 
Przygryzłam wargę, karcąc się w duchu za swoje myśli, które miałam nadzieję pozostały w mojej głowie, a ja nie nie wypowiedziałam ich na głos. Spojrzałam na oczy blondyna, jednak w nich wciąż było tyle miłości i uwielbienia do mnie co zawsze, więc na szczęście nie dowiedział się o moich prawdziwych intencjach. Nie, to nie były intencje. Przecież to był mój chłopak, kochałam go. Przyłożyłam dłoń do swojego czoła, sprawdzając czy nie mam gorączki, bo to było pewne, że skoro tak się zachowywałam, musiałam być chora.
- Co robisz Liz? Wszystko okej? Dobrze się czujesz?
- Tak, tak.. - wymamrotałam i zaczęłam głęboko oddychać, patrząc się w podłogę. 
Dopiero teraz zorientowałam się, że własną ręką gorączki sobie nie zmierzę. Ale przecież nie pójdę po termometr, bo Lucas zacznie się martwić. Był strasznie opiekuńczy i zawsze, kiedy chociaż nieco gorzej się poczułam, odstawiał dosłownie cyrk, abym chociaż trochę poczuła się lepiej. Boże, znowu, jaki cyrk? Przecież jeszcze niedawno uważałam za urocze to jak się o mnie troszczył.
- Liz? Kto to jest i..? - zapytał Lucas, urywając w połowie zdania, a po jego głosie od razu mogłam poznać, że jest zszokowany. 
Podniosłam wzrok, najpierw patrząc na jego zdziwioną minę, a potem na miejsce, w które patrzył. Czułam jak robi mi się słabo, jednak co dziwne, moje ciało zaczęła również ogarniać nieopisana złość i oburzenie, zarówno jak i.. szczęście, które nie wiedziałam jaki związek miało z pozostałymi uczuciami i w jaki sposób mogłam je odczuwać w takich okolicznościach. Bo co tu niby robił Harry? I to na dodatek zeskakujący z parapetu mojego okna, przez które właśnie wszedł?
- Co ty tu robisz?! - krzyknęłam, wstając z gwałtownością z łóżka i podchodząc do szatyna. Miałam ochotę go po prostu uderzyć. Nie miał prawa wkraczać do mojego pokoju po jego ostatniej wizycie tutaj. I jeśli już to na pewno nie oknem!
- Ja? Nic - zaśmiał się, kiedy Lucas stanął obok mnie i mocno złapał mnie za rękę. Jego strach był wyczuwalny nawet w powietrzu. Ta, taki chłopak, że przed pierwszym lepszym niebezpieczeństwem pierwszy by zwiał, a mnie zostawił samą. Elizabeth, skończ już wreszcie, to twój chłopak.
- Kim jesteś? - zapytał blondyn, próbując kontrolować swój oddech, kiedy ja próbowałam wydostać swoją dłoń z jego, ponieważ jego uścisk stawał się już nieco bolesny przez jego kościste palce wbijające się w moją rękę.
- Chłopakiem Liz - odpowiedział bez żadnych emocji Harry, a ja przestałam prób wyjęcia swojej dłoni z Lucasa i zaniemówiłam, pozostając przy tym bez nawet najmniejszego ruchu. Myślałam, że moje oczy po prostu sobie wyskoczą i wybiegną za drzwi, jak najdalej od tego miejsca. Jak, jak on śmiał? Przychodzić tu i nazywać mnie swoją dziewczyną! Przecież miałam chłopaka, poza tym on mnie odpychał i ugh, nigdy w życiu nie chciałabym z nim nawet być!
- To ja jestem chłopakiem Liz - oznajmił pewnie Lucas, unosząc nasze splecione dłonie i stając na przeciwko Harry'ego, co wydawało mi się miało za zadanie pokazać mu swoją wyższość. Ale raczej tylko w przenośni, bo blondyn był od niego niższy o więcej niż pół głowy.
Zirytowana tym wszystkim wyrwałam rękę z uścisku chłopaka. Może to wyglądało jak jakaś komedia, ale na pewno nie było nią dla mnie. Nawet nie miałam słów na to, aby określić to jak bardzo żenująca scena rozgrywała się w tym momencie w moim pokoju.
- Wiesz co chłoptasiu? - zaczął Harry, a ja tylko czekałam na jego kolejne słowa. Jeszcze nie skończył mówić, a ja już byłam pewna, że ta wypowiedź przeważy szalę, a ja po prostu przed nim wybuchnę. - To, że powiedziałem, że jestem chłopakiem Elizabeth było już wystarczającym powodem, abyś wziął swoją dupę i wyszedł o tamtymi drzwiami. - dokończył, wskazując na drzwi, a ja zacisnęłam pięści.
- Czy ty nie możesz wreszcie zrozumieć, że to, że cię pocałowałam nie oznaczało, że jesteś moim chłopakiem?! Kocham Lucasa i tylko Lucasa! I to on jest moim chłopakiem, dlatego wracaj skąd przyszedłeś, bo z każdym kolejnym spotkaniem z tobą, moje życie coraz bardziej chowa się w gruzach! - krzyczałam, a do moich oczu dochodziło coraz więcej łez.
 Przez łzy nawet nie zauważyłam, kiedy Harry przeszedł przez okno z zaciśniętą szczęką i wszedł znów na drzewo, a potem już tylko z niego zeskoczył i po przeskoczeniu przez płot, zniknął za ogrodzeniem tego domu. Bezradnie spoczęłam na łóżku, zaczynając głośno płakać. Jednak to nie powstrzymało Lucasa przed głośnym i dosadnym wyrażeniem swojego zdania przede mną.
- Ja.. Boże, ja po prostu nie wierzę! Nie wierzę, że się tak zachowałaś! Ty.. ty.. ty jesteś zwyczajną dziwką! - wykrzyczał, kiedy ja zrzuciłam ze swoich nóg obuwie, podciągając kolana pod brodę i zatapiając się w potoku swoich łez. - Powiesz mi dlaczego to zrobiłaś? Serio jestem aż tak beznadziejnym chłopakiem, abyś musiała znaleźć sobie kogoś innego? Tylko matko kochana, nie musiałaś przede mną tego ukrywać!
- L-Lucas.. T-to nie tak j-jak myślisz.. - jąkałam się, z każdą chwilą płacząc coraz bardziej. Nawet nie wiedziałam jak się wytłumaczyć. Pocałowałam Harry'ego pod wpływem chwili. Ja naprawdę nic do niego nie czułam, naprawdę..
- Wiesz co? Nie interesuje mnie już twoje zdanie, twoje wytłumaczenie. To koniec. I nawet do mnie już nie dzwoń - odparł stanowczo i wyszedł z pokoju, trzaskając przy tym głośno drzwiami. Czułam się jeszcze bardziej pusta niż wcześniej. Wszystko zniszczyłam, po prostu wszystko. A było to winą tylko i wyłącznie Harry'ego. W przyszłym życiu powinien jak najdłuższej smażyć się w piekle.
****************************************************
Z każdym rozdziałem przerażam siebie coraz bardziej. I to dlatego, że zeszły rozdział, który miał być najdłuższy, pobiłam w długości tym! I może to irytujące, że gadam tak ciągle o tym ile rozdział ma, ale porównując z tym co pisałam na początku, ten jest dwa razy dłuższy! Teraz już nie potrzebuję jakichś nagród i podziękowań, bo tym razem to jak długi jest ten rozdział jest prezentem dla was. A wszystko dlatego, że prosiłam Was o tylko 15 komentarze a uzyskałam aż DWADZIEŚCIA TRZY. I naprawdę, patrzę się w tą liczbę z ogromnym szokiem, ponieważ to mój największy rekord z komentarzami spośród wszystkich opowiadań jakie kiedykolwiek pisałam i po prostu to jest dla mnie ogromny sukces, że tak wiele osób czyta to fanfiction! Dlatego ogromnie Wam dziękuję i mam nadzieję, że rozdział się spodobał. Ja szczerze co chwila przy pisaniu go, śmiałam się. Swoją drogą, fanów szablonów na tym blogu zapraszam na http://remindmelove.blogspot.com/ czyli szabloniarnię, którą przedwczoraj utworzyłam. Tam będziecie mogli zamawiać szablony lub pobierać te, które będą wolne. Ach, no i chciałabym podziękować Wam za życzenia sylwestrowe, bo mimo tego, że myślałam, że będę siedziała sama w domu z rodzicami, byłam na imprezie u koleżanek! Co prawda umierałam po nim dwa dni, bo wypiłam trochę za dużo szampana, ale to już trochę inna bajka, haha. Do napisania misiaczki. x