niedziela, 10 maja 2015

Rozdział czternasty

Leżałam rozdygotana na zimnej i twardej posadzce, powoli budząc się z nieprzyjemnego, wręcz męczącego snu. Byłam związana, a na głowie wciąż miałam ten sam worek, który został mi założony w domu Ashtona, jeszcze przed utratą przytomności i zapadnięciem w sen. Czułam ból głowy, jednak mnie nie dziwił - zawsze mój organizm reagował w ten sposób na specyfiki, które zmieniały mój stan świadomości. Bolały mnie również usta, które były czymś zaklejone. Miałam ochotę głośno westchnąć, żeby przynajmniej ulżyć w ten sposób swojej niedoli, jednak w tej chwili nie mogłam tego zrobić. Nie wiedziałam, czy ktoś znajduje się przy mnie, a więc w razie czego, nie chciałam dać znać o moim przebudzeniu.
Zastanawiałam się ile już tu jestem i czy Ashton zorientował się o mojej nieobecności. Z pewnością tak i już dawno musiał przekazać tą wieść Niallowi, który teraz pewnie planuje jak mnie stąd wydostać. O ile dowiedział się już gdzie jestem. Bo ja w każdym razie, wciąż tego nie wiedziałam. 
Moje rozmyślania przerwał odgłos otwieranych drzwi oraz czyjeś ciężkie kroki, odbijające się na całej posadzce. Po chwili usłyszałam też - najprawdopodobniej - skrzypienie łóżka, z którego musiała wstać osoba, która tak jak się wcześniej zorientowałam, pilnowała mnie.
- Nareszcie jesteś! - na nowo usłyszałam głos Alison. Aż dziw, że jeszcze mnie nie zabiła, będąc tu tyle czasu. Musiało przecież minąć już kilka godzin od mojego pojawienia się tu. - Czekałam na ciebie co najmniej trzy godziny, a ty z łaski swojej nawet nie raczyłeś odebrać telefonu! Gdzie byłeś?
- Załatwiałem ważne sprawy - odezwał się niski, męski głos. Na pewno gdzieś już go słyszałam, jednak nie potrafiłam skojarzyć z żadną osobą znaną mi osobą. To była z pewnością wina tego okropnego zastrzyku, przez którego wciąż nie byłam w stanie trzeźwo myśleć. - A ty widzę przywiozłaś już naszą gwiazdę. 
- Tak, jednak najchętniej bym ją zabiła. Mam nadzieję, że Harry zjawi się tu jak najszybciej, bo chcę się już jej pozbyć. 
- Nie tak szybko, muszę z nim najpierw porozmawiać. 
- Ale nic mu nie zrobisz, prawda? - zapytała z nadzieją Alison. Mam być najpierw przynętą, a potem zginę? Jak uroczo. Przecież tylko tego się spodziewałam.
- Ali, to przecież mój syn. Jakbym mógł, skarbie? 
W tej właśnie chwili zorientowałam się kim jest właściciel tego głosu. To był ojciec Harry'ego. I jawnie się naśmiewał z ślepo zakochanej Stewart. To pewne, że jak tylko tu zjawi sie Harry, zabije go. Dom musi być obstawiony przez jego ludzi, którzy tylko czekają na chłopaka. A ja pewnie będę się temu wszystkiemu przyglądać. Naprawdę, wizja kolejnej krwawej jadki nie napawa mnie radością. Ciekawiło mnie, czy Harry dostał już jakiś znak od nich o moim uprowadzeniu. Jeśli tak, powinien zjawić się lada chwila. Chociaż w duchu modliłam się, żeby jego popieprzona dupa trzymała się z daleka od tego miejsca (chociaż w sercu miałam prośbę, aby mnie szczęśliwie wybawił). To było pewne, że tym razem któreś z nas nie wyjdzie cało - o ile obydwoje nie zginiemy. 
No cóż, nasz koniec przynajmniej byłby na tyle romantyczny, że z pewnością ktoś zdecydowałby się napisać o nas jakąś książkę. Chociaż to i tak mnie nie pocieszało w tej chwili.
- Dziękuję. Myślę, że powinniśmy robić częściej wspólne interesy. 
- Z pewnością - zaśmiał się mężczyzna. Biedna Alison. Dziwię się, że jeszcze nie zauważyła jego sprzecznych intencji. Chociaż.. Dobrze jej tak. Niech cierpi za te swoje intrygi. - Christopher, wynieś ją gdzieś i dokładnie zamknij. Harry nie może przecież zjeść wisienki jeszcze przed spróbowaniem tortu.
- Dobrze, szefie.
W tym samym momencie poczułam silne, męskie ręce, które łapią mnie i podnoszą. Byłam niesiona przez swojego "opiekuna" około dwóch minut, co zdecydowanie świadczyło o ogromnym rozmiarze posiadłości, w której się znajdowałam. W końcu zostałam położona na jakimś łóżku, a worek z mojej głowy został ściągnięty. Mimo wszystko taśma i więzy pozostały nadal na swoim miejscu.
Przed swoimi oczami ujrzałam postawnego, czarnoskórego mężczyznę, który wyglądał naprawdę groźnie i przerażająco, kiedy jeszcze chwilę temu wydawał mi się być najnormalniejszą osobą w tym towarzystwie.
- Przynajmniej sobie pooglądaj trochę świata, bo znając Stylesa, zginiesz do jutra. Ja teraz idę, bo mam jeszcze coś do załatwienia, ale wrócę niedługo. Postarał się nie uciekać, okej?
Przewróciłam teatralnie oczami. Przepraszam bardzo, ale w jaki sposób miałabym uciec tak splątana sznurem? Bo ja sobie jakoś tego nie wyobrażałam za bardzo. Mimo wszystko pokiwałam głową, może jak będę grzeczna to uda mi się z nim zakumplować i namówić go do pomocy w ucieczce. Byłam raczej dobra w te klocki, a przynajmniej nie musiałabym i tym razem być skazana na Harry'ego, no i co chyba najważniejsze, nie narażałabym go..
Kiedy zadowolony mężczyzna wyszedł, zamykając drzwi na kilka zamków, pozostało mi tylko podziwianie pokoju. Co prawda nie było w nim okna, jednak był urządzony dość.. elegancko? Nie wiem dlaczego mnie to dziwi, bo w dawnym domu Stylesa natknęłam się na podobny wystrój. Naprawdę nie wiem, czy trafiłam na jakichś wyjątkowych gangsterów, którzy mają jakieś przesadzone poczucie piękna i estetyki, czy tak jest u każdego z nich. W końcu te wszystkie pomieszczenia z zakładnikami w filmach były obskurne, brudne i śmierdzące, a na dodatek często nie było w nich nawet materaca, a ja tutaj mam zestaw lepszy niż w hotelu, co wydawało się być nierealnym kontrastem.
Minuty mijały, a Christopher nie wracał. Zastanawiało mnie, co go tak zajmuje, dopóki nie usłyszałam kilku, niestety niezrozumiałych krzyków na korytarzu. Czyżby pomoc właśnie nadchodziła?