piątek, 11 lipca 2014

Rozdział czwarty

Do pokoju wróciłam we wczesnych godzinach popołudniowych. Zdążyłam ledwie zdjąć buty i padłam na łóżko jak długa. Wtuliłam się w już chłodną pościel i nakryłam głowę poduszką, aby żaden hałas nie próbował mi przeszkodzić wysłużonego odpoczynku. W sen zapadłam bardzo szybko, można by powiedzieć, że natychmiastowo. Mój umysł ogarnęła ciemność, która po niedługim czasie zaczęła się przemieniać w obrazy.
Właśnie wędrowałam uśmiechnięta ulicami Bostonu i czułam na sobie gorące słońce, które miło pieściło moje policzki oraz nagie ramiona, do których nie sięgał materiał mojej zielonkawej sukienki. Właśnie rozpoczynały się wakacje, a już za kilka dni miałam wyjechać do Quincy, gdzie mieszkał mój brat. Było cudownie. Rozejrzałam się w lewo, a potem w prawo, a następnie przeszłam na drugą stronę ulicy, kierując się w stronę domu jednej z moich przyjaciółek. Miałam zamiar spotkać się z nią za kilka minut, aby wybrać się do nowo otwartej galerii handlowej. 
Po kilku krokach stanęłam przed wejściem do budynku i energicznie zapukałam. O dziwo, drzwi od razu się otworzyły. Wypełniał je mrok, który spowodował dreszcz na całym moim ciele. Mimo tego postanowiłam wejść do środka. Rozejrzałam się dookoła, ponieważ przez otwarte drzwi wpadało światło, które pozwoliło mi się zorientować w wyglądzie otoczenia. Ku mojej uldze, wszystkie meble były ustawione tak jak zawsze i nigdzie, na przeciw moim domniemaniom, nie było żadnych śladów krwi, ani martwych ciał. Zaśmiałam się pod nosem, byłam strasznie naiwna. Przecież tu zawsze było ciemno, więc po co się martwiłam? Maddie z pewnością siedziała w swoim pokoju i nie zdawała sobie sprawy z mojej obecności, ponieważ tak jak zawsze popołudniami, słuchała głośnej muzyki ze swojej mp4. Złapałam za poręcz schodów i śmiało zaczęłam stawiać kroki ku górze, bo właśnie tam znajdywał się pokój mojej przyjaciółki, którą znałam od samego dzieciństwa.
Nagle usłyszałam głośny zgrzyt, a potem trzask, który ze swoją mocą doprowadził mnie do podskoczenia w miejscu. Obróciłam się w stronę parteru. Drzwi gwałtownie się zamknęły i zapadła całkowita, niemalże grobowa, ciemność. Przełknęłam ślinę, a moje ciało zaczęło drżeć. Zdecydowanie oglądałam zbyt dużo horrorów, może to był tylko wiatr. Wzięłam głęboki oddech i kontynuowałam wdrapywanie się po schodach. Na górze wydawało się być nieco jaśniej, ponieważ zaczęłam dostrzegać kontury otoczenia - ściany, obrazy na nich, jak i rzeźby, w których lubowali się Andersonowie. Byli fanatykami sztuki. Spojrzałam na swoje dłonie, a moje oczy gwałtownie się rozszerzyły. Nie trzymałam już swojej ulubionej torebki w kolorze limonki, a jedynie.. załadowany pistolet. Całkiem taki, jaki zawsze nosił przy sobie Harry.
Kiedy znów podniosłam głowę, zobaczyłam przed sobą dwóch, znajomych mężczyzn. Jednym z nich był Louis, a drugim Eric. Oboje mieli smutne twarze. Zmarszczyłam brwi. Skąd się tu wzięli? Przecież jeszcze kilka sekund temu, byłam tu całkowicie sama. Nagle rozbrzmiał huk, przypominający uderzenie błyskawicy, który przepełnił całe piętro. Nogi zadrżały pode mną, niczym galaretka, wyjęta właśnie z jakiegoś naczynia, które sprawiało, że spoczywała nieruchomo. W tym samym momencie poczułam ciepły oddech na swojej szyi. To już było ponad moje nerwy. Mocno zacisnęłam palce na broni. Chciałam również zamknąć oczy, jednak mimo największych prób, nie udawało mi się to. Znajome palce spoczęły na moim ramieniu, a ciepłe, malinowe usta zaczęły je obcałowywać. Nie widziałam swojego adoratora, jednak wiedziałam kim jest. To był Harry.
- Dla-dlaczego tu jesteśmy? - wyjąkałam, spoglądając na niego ukradkiem. Wciąż nie odrywał się od mojego ciała. - Skąd mam broń? - Byłam już naprawdę bliska płaczu i powinnam zacząć ryczeć jak małe dziecko już po zamknięciu się drzwi wejściowych do budynku. Jednak ciągle nic nie było w stanie wypłynąć spod moich powiek. To był istny koszmar.
- Skarbie, musimy przecież jakoś wyeliminować przeszkody. - W korytarzu rozległ się cichy śmiech szatyna, który doskonale wpasowywał się w jego niezbyt kolorowe zamiary. Z mojego ramienia, przeniósł się na plecy, cały czas składając delikatne pocałunki, które niestety nawet nie próbowały koić moich zszarpanych nerwów, a jedynie je pobudzały.
- Ale jakie przeszkody? Przecież to moi przyjaciele! 
- Musisz. Ich. Zabić - rozkazał, powoli i dokładnie, słowo po słowie, Harry. Zadrżałam, czując nieprzyjemne uczucie na swoich plecach, które zarazem mroziło moje kości, jak i piekliło skórę.
Pośpiesznie, oderwałam się od chłopaka, jednak w tym samym czasie, nieświadomie nacisnęłam na spust pistoletu. Rozległ się przeraźliwy wystrzał, który towarzyszył złośliwemu rechotowi Stylesa. Spojrzałam na dwa ciała, które leżały równo, obok siebie. Wokół było pełno krwi. Upuściłam broń i upadłam na kolana. Nie wierzyłam. Nie wierzyłam w to, że ich zabiłam. To nie mogła być prawda. Nie, nie, nie. 
Otworzyłam oczy i nagle zerwałam się do siadu. Oddychałam w takim tempie, jakby moje płuca miały się ścigać z jeszcze szybciej bijącym sercem. Gdy zobaczyłam znajome, błękitne ściany, oprzytomniałam. Na szczęście ta chora historia była tylko zwykłym koszmarem. Zamrugałam oczami, kiedy uświadomiłam sobie, że na łóżku, które stało zaraz obok mojego, siedziała Jenny z okularami na nosie. Czytała jakąś książkę. Zmrużyłam oczy, zastanawiając się, czy to czasem nie jest kolejny sen. Odruchowo spojrzałam na zegar - już w dzieciństwie nauczyłam się tej sztuczki, która zawsze pomagała mi odróżnić realne życie od sennej przygody. Zegar pokazywał 19:21. Obróciłam głowę, a następnie znów spojrzałam na przedmiot. Na tarczy widniała ta sama godzina, co oznaczało, że z pewnością już nie spałam. 
- Ty.. czytasz? - zagadnęłam, nieco nieśmiało. Próbowałam wypowiedzieć te dwa słowa w miarę miło, w końcu nie chciałam wieczorem wywołać awantury. Blondynka spojrzała na mnie z głupim uśmieszkiem.
- Wiem, że wyglądam dobrze, ale to nie powód, abyś myślała, że jestem tylko idiotyczną laleczką z grubą kolekcją banknotów w portfelu. Chyba dzięki czemuś tu się dostałam, nie? - Prychnęła, a następnie znów zwróciła swój wzrok ku lekturze. Pokiwałam głową ze zrozumieniem. Miała rację, na Harvard nie przyjmowali za ładne oczka i firmowe kozaczki.
Wstałam z łóżka i wolnym krokiem udałam się do łazienki. Wyglądałam tragicznie, niczym trup. Byłam blada, a moje włosy sterczały w każdą stronę. Cicho westchnęłam. Musiałam gdzieś wyjść, najlepiej coś zjeść, bo byłam straszliwie głodna. W końcu ostatnim moim posiłkiem był lunch w kawiarni z Ericem. Złapałam za szczotkę i rozczesałam dokładnie włosy, po czym wyszłam i złapałam za tenisówki, leżące pod moim łóżkiem. Szybko je włożyłam i wsadziłam do tylnej kieszeni spodni swoje klucze od pokoju, na wszelki wypadek, gdyby Jennifer zdecydowała się na to, aby nie wpuścić mnie na noc. 
- Wychodzę - poinformowałam ją, po czym opuściłam pokój i od razu zeszłam na parter.
Po wyjściu na zewnątrz skierowałam się w stronę barów, w których mogłam zaspokoić swoje burczenie w brzuchu. Powoli się ściemniało, jednak nie było jeszcze na tyle ciemno, aby lampy uliczne się zapaliły. Wszyscy najprawdopodobniej szykowali się na imprezę z okazji nowego roku akademickiego. Ja jedynie planowałam coś zjeść, a następnie z powrotem pójść spać. Po kilku minutach trafiłam do restauracji z fast-foodami w stylu McDonalda. Uśmiechnęłam się pod nosem, przypominając sobie, że ostatni raz coś w ten deseń jadłam na wycieczce szkolnej do Los Angeles, czyli ponad pół roku temu, ponieważ moi rodzice byli przeciwnikami niezdrowego jedzenia, przez co nie miałam w tej sprawie już nic do powiedzenia.
Weszłam do środka i rozejrzałam się wokół. Stoliki były puste, oprócz jednego. Siedziała przy nim para gołąbków, która w efektowny sposób okazywała sobie uczucia. Nigdy nic nie miałam do pocałunków, nawet je lubiłam, jednak to co widziałam przed sobą było.. obrzydliwe. Ta para dosłownie się pożerała na moich oczach, a żeby nie było zbyt miło, z ust chłopaka wypływała stróżka śliny. Odwróciłam wzrok, wypuszczając głośno powietrze. Wiedziałam już teraz, że zajmę miejsce gdzieś na drugim miejscu sali, na dodatek jeszcze tyłem do nich. 
Podeszłam do miłej dziewczyny przy kasie, będącej na oko w moim wieku. Wyglądała dosyć przyjaźnie, chociaż po jej minie mogłam od razu zgadnąć, że jest równie zdegustowana, zasiadającą tu parą, co i ja. Uśmiechnęłam się do niej pocieszająca, po czym zamówiłam nuggetsy, frytki i colę. Dałam jej należną kwotę, a już po chwili otrzymałam jedzenie na tacy. Tak jak już wcześniej ustaliłam, powędrowałam do jednego ze stolików na pustym końcu pomieszczenia, zaraz przy oknie. Usiadłam przy nim i zabrałam się do jedzenia. Po kilku minutach jedzenia, zauważyłam, że gdyby nie licząc pracowników, byłabym tu całkowicie sama. Wyciągnęłam komórkę z kieszeni i w kontaktach wybrałam swoją mamę. Obiecywałam jej, że będę dzwoniła codziennie, a od wczorajszego przyjazdu nie wykonałam jeszcze żadnego telefonu do niej. Niestety po kilku sygnałach okazało się, że nie odbiera. Widocznie zmęczona po całym dniu pracy, tak jak już miała w zwyczaju, zasnęła przed telewizorem przy ulubionej telenoweli. Od razu się rozłączyłam, ponieważ nie chciałam jej przeszkadzać w śnie. 
Dokończyłam posiłek, po czym wstałam i opuściłam lokal. W czasie mojej kolacji zdążyło się już zrobić ciemno na zewnątrz. Otuliłam swoje ciało rękoma, ponieważ temperatura zdecydowanie spadła poniżej piętnastu stopni, a mój sweter nie należał wcale do najgrubszych. Gdy tak szłam z powrotem do swojego dormitorium, dziwiło mnie trochę to, że nie każda z lamp była zaświecona, a na ulicy panował półmrok. W pewnej chwili usłyszałam głośny jęk i zatrzymałam się. Odwróciłam się za siebie i uważnie spatrolowałam wzrokiem okolicę. Po kampusie miała zwyczaj kręcić się ochrona, o czym dowiedziałam się dzisiejszego popołudnia, a więc nic nikomu się nie mogło większego stać. Zapewne ktoś źle się poczuł, upadł i o coś uderzył. Wolałam sprawdzić co się stało, bo w końcu gdybym to ja była poszkodowaną osobą i potrzebowałabym czyjejś pomocy, nie chciałabym zostać opuszczona przez wszystkich dookoła. Zaczęłam powoli iść z powrotem w stronę baru, jednak powoli. W pewnej chwili usłyszałam ponowny jęk, jednak nieco cichszy, który dobiegał z ciemnej ulicy, między domami bractw studenckich. To już stawało się nieco przerażające.
Zaczęłam iść w tamtymi kierunku, jednak dużo pewniej niż poprzednio. Zobaczyłam cień, który biegł w stronę wyjścia z kampusu, a następnie ciało, leżące bezradnie pod jednym z budynków. Wokół było pełno krwi. Wyglądało mi to na pobicie, naprawdę brutalne pobicie. Zwolniłam kroku i wbiłam paznokcie w dłoń, próbując okiełznać strach, które coraz bardziej się we mnie kumulował. Dopiero po kilku metrach drogi mogłam ujrzeć w tym nieoświetlonym miejscu, kto znajdował się na trawniku.. 
- Eric! - zawołałam z rozpaczą, po czym podbiegłam do blondyna. Przyklęknęłam nad nim, nie martwiąc się tym, że od wilgotnej trawy moje spodnie przybiorą jej kolor. Potrząsnęłam lekko jego ciałem, jednak bezskutecznie. 
Chłopak był nieprzytomny. Wyglądał tragicznie. Z jego nosa, jak i ust leciała krew, a na prawie całej twarzy rysowały się już miejsca, w których za kilka godzin pojawią się ogromne siniaki. Miał również długą ranę na lewym policzku. Jego ubrania były brudne - całe w szkarłatnej cieczy i błocie. Czułam się jak w jakimś horrorze. Nie miałam pojęcia, kto mógł pobić. Przecież to dobry chłopak. Wydawało mi się, że nikomu nie mógł podpaść. Chociaż.. Kto wie? Nie znałam go tak dobrze, aby móc go dobrze ocenić. Miałam jedynie cichą nadzieję, że to pobicie nie było moją winą. Jednak dlaczego miałoby być? Przecież.. Nie, mój sen nie mógł być z tym powiązany. To nie mógł być Harry, nie.. Zaczęłam kręcić głową, aby wygnać te myśli ze swojej głowy. Jeśli teraz Eric, to co z Louisem? Nie mogłam dłużej zastanawiać się nad takimi głupotami, potrzebowałam pomocy. Wyjęłam telefon i wykręciłam 911. Miałam nadzieję, że Ericowi nie przydarzyły się większe obrażenia, bo gdyby to był Styles, nigdy bym sobie tego nie wybaczyła.

Od autorki: Takim sposobem, jak wczoraj obiecałam, mamy czwarty rozdział, w którym naprawdę się dzieje! Mam nadzieję, że Wam się spodobał. Troszeczkę się rozpisałam, ale to chyba dobrze. Chciałam również podziękować Eveline Dee za piękny szablon. Kolejny rozdział około 26 lipca ze względu na wakacje, o których już wcześniej wspominałam. Do napisania! x

11 komentarzy:

  1. Jest pierwsza ! Rozdział jak zwykłe zajebisty mam nadzieję że wkrótce pojawi się Hazz <3. Dzięki za powiadomienie czekam z niecierpliwością na kolejny ~~Cleo

    OdpowiedzUsuń
  2. jeju, tak się cieszę, że dodałaś ten rozdział jeszcze dzisiaj, dziękuję! tak jak obiecywałaś zaczęło się dziać, pierwsza akcja i od razu takie BUM! pobicie, krew, broń, sen, horror, ciemność, no tego się nie spodziewałam xd tyle emocji i tyle pytań! czyżby Harry powrócił? nie mogę się doczekać następnego rozdziału! wypoczywaj i udanego wyjazdu ci życzę, no i oczywiście duuużo weny <3 ilysm x
    @serioouss

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. chciałam jeszcze dodać, że nowy wygląd bloga jest.. oszałamiający! choć poprzedni też mi się strasznie podobał! <3

      Usuń
  3. omg! ciekawe kto go pobił O.o a jak to Harry, zazdrosny Harry? :0
    Czekam na kolejn x

    OdpowiedzUsuń
  4. hazza!!! Gdzie on jest?!!??!! taki dupek przystawia się do niej a on tylko go bije??? przynajmniej tak sądzę. Jest niesamowicie tak jak zawsze :**********
    wypoczywaj mi tam i wracaj z meggga weną <3

    OdpowiedzUsuń
  5. Ten sen rzeczywiście był straszny ;( Ale przez to był ciekawy xd KOCHAM i tyle ;P Nie mogę doczekać sie nexta ;***
    www.destiny-harrystylesff.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  6. Szczerze, to naprawdę już zaczęło się coś dziać, przez co ja nie mogę doczekać się kolejnego rozdziału.
    Buziaki xo

    OdpowiedzUsuń
  7. Dziś przeczytałam całe twoje opowiadanie! I jestem pod wrazeniem..strasznie mi się spodobało! ;) Czekamy na następny rozdział, pozdrawiam i udanych wakacji ;)

    OdpowiedzUsuń
  8. kocham Twoje opowiadanie <3

    OdpowiedzUsuń
  9. świetny rozdział,nie mogę doczekać się następnego ;)

    OdpowiedzUsuń