niedziela, 29 grudnia 2013

Rozdział osiemnasty

Kiedy rodzicielka oderwała się ode mnie, weszłam do domu. Stanęłam przed Niallem, a on powitał mnie uśmiechem, którego postanowiłam już nie odwzajemniać. Zauważyłam, że jego włosy podczas mojej nieobecności nabrały bardziej brązowego, czyli jego naturalnego koloru, a jasny kolor farby zaczął niknąć wśród reszty kosmyków na jego głowie. Chłopak odkąd tylko rozpoczął naukę w liceum, regularnie farbował włosy na blond, co irytowało niektórych uczniów, jednak on uważał się z tym kolorem za atrakcyjniejszego. Mimo wszystko jako szatyn według mnie wyglądał dużo lepiej. Ubrany dziś był całkiem normalnie - w szarą bluzą z dużym, czarnym trójkątem na niej i jakieś szare dresy, których jego szafa była pełna. Całkiem jak zwykły, normalny chłopak w tym wieku. Nikt nigdy nie spodziewałby się, że ktoś taki może być gangsterem. I o to właśnie miałam do niego uraz - że ukrywał przede mną swoje drugie życie. Doskonale był świadomy zagrożeń związanych z tym zawodem, a nawet mimo tego, zaprosił mnie tu na wakacje, narażając moje życie.
- Niall. ty.. ty.. - zaczęłam z niekrytą złością, chcąc po prostu mu wygarnąć, a nawet go po prostu uderzyć za to, ile trudów i cierpień mi przysporzył przez swoją głupią zabawę w członka mafii. Jednak blondyn zatkał moje usta, kierując swój wzrok za mnie. Obróciłam się. Za nami wciąż stała nasza mama, która obserwowała nas z uśmiechem. Tak, ona wciąż nie wiedziała o mrocznym życiu syna. Odchrząknęłam i uderzyłam lekko brata z pięści w klatę. - Ty idioto! Nikt mnie nie uprowadził! Było po prostu zadzwonić do mnie głupku!
- Ee.. no.. tak. Racja. - wymamrotał chłopak, drapiąc się po czole i nieco marszcząc brwi. Nie za bardzo wiedział o co mi chodzi, ale nie było to teraz ważne. Moim priorytetem na tą chwilę było wysłanie mamy jak najdalej od naszej dwójki, abyśmy mogli swobodnie porozmawiać.
- Mamo? - zwróciłam się do niej. - Zrobisz mi herbatę? Jestem naprawdę spragniona. Zrób tą moją ulubioną, wiesz którą. - poprosiłam, na co ona na szczęście tylko kiwnęła głową i zniknęła w drzwiach kuchennych.
Złapałam Nialla za rękaw bluzy i zaczęłam go ciągnąć na piętro, do mojego pokoju. W środku panował ład, a kawałki szkła z podłogi zostały już dawno pozamiatane. A na komodzie, znów widniało moje zdjęcie z bratem, w zupełnie nowej, obijanej ciemnym drewnem ramce. Na łóżku znajdowała się również czysta, jasnoniebieska pościel. Jednak oprócz tych detali, nic tu się nie zmieniło. Posadziłam chłopaka na moim łóżku, mierząc go wzrokiem.
- Nareszcie możemy pogadać. Ugh, dlaczego mi wcześniej nie powiedziałeś o gangsterce? - zapytałam z wyrzutem, zakładając rękę na rękę.
- No bo.. no.. - zaczął mamrotać Niall, szukając wzrokiem jakiegoś punktu na którym mógłby go zaczepić, ażeby nie patrzeć na mnie.
- No mów!
- Wow, rozkrzyczałaś się u Stylesa widzę - powiedział, unosząc brwi, a ja teatralnie przewróciłam oczami. No nie wierzę. To była jego wina, że tam trafiłam, a on jeszcze mi prawił uwagi! Zaczęłam wbijać w niego jeszcze bardziej swój wzrok i mogłabym przysiąc, że gdyby się dało to mój mógłby zabić. - Dobra, no już przestań. Nie patrz się tak na mnie. Nie mówiłem, bo się o ciebie bałem. Że jak będziesz za dużo wiedzieć to się w to wciągniesz i będziesz drążyła temat, a potem przez to ci się coś stanie. Ewentualnie wrócisz do domu, będziesz się mnie bała i rozgadasz to wszystkim, mnie złapią psy i dostanę dożywocie.
- Serio jak jesteś gangsterem to trudno o to żebyś stamtąd uciekł? - zapytałam, unosząc jedną brew i kładąc ręce na biodra. Zdążyłam już zauważyć, że ten temat dla mojego brata nie był komfortowy. Ale skoro mnie wpakował już w to bagno to ma mówić.
- No nie, ale potem będą mnie ścigać i będę miał bagno, a nie życie.
- A tak już teraz nie jest? Ciągle ktoś chce cię złapać, zabić. Twoja rodzina jest zagrożona, a ty jeszcze twierdzisz, że lepiej żyć jako członek mafii?
- Ja tego nie powiedziałem. Ty to zrobiłaś.
- Ale to ty nie umiesz wziąć odpowiedzialności za to, co robisz! Nawet mnie nie szukałeś tylko tak po prostu zaakceptowałeś fakt, że Harry mnie porwał! - krzyknęłam, pozwalając górnym kończynom swobodnie zwisać wzdłuż mojego ciała. Jednak blondyn tylko wstał i wyszedł z pokoju. - Do cholery jeszcze nie przestałam z tobą rozmawiać! - wrzasnęłam za nim, lecz on nie zareagował tylko podążył do swojej sypialni, zamykając się na klucz.
Zaczęłam coraz szybciej oddychać i czułam, że po prostu już nie wytrzymuję. Kompletnie nie wiedziałam co się stało z Niallem. Zawsze myślałam, że mnie kochał, że się mną opiekował, a teraz był po prostu obojętny na te wszystkie wydarzenia. Czułam się tak, jakby jego życie ograniczało się tylko do jego strzelanin i czego on tam jeszcze nie robił jako gangster. Czułam się tak, jakby go już wcale nie interesowała rodzina. Więc co ja tu jeszcze robię? Chcę do domu.
*Harry's POV*
Wrogo wpatrywałem się w Payne'a, próbując jakoś wyszarpać nadgarstki z rąk dwóch postawnych mężczyzn. Jednak bezskutecznie, bo byli ode mnie dwa razy więksi i silniejszy. Ja pierdolę, skąd on wziął takich bydlaków? Desperacko wędrowałem oczami po pokoju, nie mogąc wierzyć, że to się dzieje. I to w taki sposób dałem się złapać. Jak Liz mnie nie wydała to najlepszy przyjaciel. Moje życie było wyjątkowo zjebane. Nagle Liam stanął przede mną i poklepał mnie po policzku. Miałem już dosyć jego szyderczo szczerzącej się do mnie mordy.
- No i co słonko? Dałeś się złapać - śmiał się, robiąc do mnie dziubki jakby miał coś w dupie. Zacisnąłem zęby i wbiłem paznokcie w dłonie. Nie wierzyłem, że byłem po prostu bezbronny. 
Splunąłem szatynowi w twarz, jednak szybko pożałowałem tego, ponieważ oberwałem dość mocno z kolana prosto w przyrodzenie. Zgiąłem się, zaciskając oczy, kiedy poczułem niesamowity ból w okolicy mojego krocza. Na dokładkę oberwałem w podbródek, jednak ten frajer trafił również w mój nos, przez co poczułem jak dosłownie wytrysnęła z niego krew. Zabiję szmaciarza, zabiję. Rozszarpię, zastrzelę, zakopię, wykopię, spalę.. Ugh, wszystko! Mimo wszystko wciąż się nie wyprostowałem.
Gdy trwałem w skłonionej pozycji, a moja krew kapała na ciemne panele, zauważyłem, że moje nadgarstki są wolne, a ja bez celu je trzymam za plecami. Otworzyłem oczy, a wtedy zobaczyłem Payne'a, który upadał na podłogę, a z jego torsu sączyła się krew z dwóch ran. Otarłem ciecz spod mojego nosa i wyprostowałem się. Kiedy odwróciłem się, ujrzałem Alison, która chowała pistolet za pasek swoich spodni.
- No nie wierzę, kogo ja widzę! - zaśmiałem się, podchodząc do niej i otulając ją ramieniem. Jednak ona mnie lekko odepchnęła.
- Krwawisz - rzuciła krótko i wyciągnęła z tylnej kieszeni jeansów paczkę chusteczek i przytknęła mi ją do nosa. Westchnąłem, jednak ona zmarszczyła brwi. - No trzymaj, nie płacisz mi za opatrywanie twoich uszkodzeń tylko za szpiegostwo i może czasem ratowanie cię z tarapatów.
- Och, fakt.- zgodziłem się z nią, a na znak tego pokiwałem jeszcze głową. Wziąłem papier do własnej ręki, sprawdzając czy jeszcze leciała mi krew. Niestety tak. - No ale widzę, że pistolet z tłumikiem się przydaje. 
- Ta - odparła, zakładając rękę na rękę i wpatrywała się we mnie wzrokiem, który mniej więcej pytał mnie co mam teraz zamiar zrobić.
- No to tyle. Dzięki za pomoc. Cześć.
- Ty sobie Styles żartujesz, nie? - zapytała, kiedy już miałem odwrócić się i odejść. W jej głosie wyraźnie wyczuwałem podirytowanie, więc zatrzymałem się. Wiedziałem, że ze Stewart lepiej nie zadzierać, bo nawet z pełną ochroną mogła mnie zamordować podczas snu - Gdzie ty masz niby mieszkać? U Andy'ego? Przecież cię tam znajdą.
- Niby kto ma mnie znaleźć? - zmarszczyłem brwi, nie wiedząc o co chodzi. Payne nie żyje, więc już się mścił nie będzie. Horan już na pewno nie będzie planował na mnie jakichś akcji, bo mu oddałem siostrę. Był jeszcze Wicker, ale on o mnie wiedział tyle co nic i w sumie chyba nawet już odpuścił. Więc kto? Bo z resztą byłem w zgodzie. Przynajmniej tak myślałem.
- Dokładnie nie wiem, ale praktycznie w całym obrębie Bostonu wszyscy mówią o jakimś biznesmenie, który ma do ciebie większy interes. A raczej u niego interesy się kończą na tym, że u niego robisz, a potem cię zabija, a więc nie polecam. Lepszym rozwiązaniem byłoby gdybyś pomieszkał ze mną.
- Ja? Z tobą? - wybuchnąłem kpiącym śmiechem, potrząsając głową. Wyrzuciłem na podłogę chusteczkę, która była już cała we krwi. Jednak już jej nie potrzebowałem, bo krwotok ustał. - Nigdy
- No nawet mnie nie wkurzaj - powiedziała i łapiąc mnie silnie za ramię, pociągnęła mnie prosto do swojego samochodu. Gdyby nie Alison, nie byłbym świadom tego, że kobiety mogą mieć aż tak dużo siły.
Posłusznie wsiadłem do pojazdu, którym był najnowszy model Porsche, na miejsce pasażera i zapiąłem pas. Dziewczyna zajęła miejsce obok, po czym włączyła silnik samochodu i odjechała z podjazdu. Nie minęło długo, kiedy z lasu wjechaliśmy na obrzeża Quincy. Znałem doskonale ten teren, jednak zacząłem mieć niemałe wątpliwości czy Stewart słusznie robi zabierając mnie do zachodniej części miasta, gdzie mieszkała. W pewnej chwili rzuciła mi szarą bluzę na kolana, a ja uniosłem brwi.
- Po co mi to? - zapytałem, spoglądając na nią. Przecież miałem własne ubrania. Co prawda na swój biały t-shirt nie miałem żadnego okrycia, ale było mi ciepło i go nie potrzebowałem.
- Bo jakbyś nie zauważył tutaj się panoszą ludzie od Horana i jak cię zauważą to dostaniesz kulkę w łeb?
- Och, też racja. - odpowiedziałem, zakładając na siebie bluzę. Po naciągnięciu kaptura na głowę, dla efektu założyłem na nos swoje czarne Ray-Bany. Teraz już nikt nie powinien mnie rozpoznać. 
Zwróciłem swój wzrok ponownie na szybę w aucie, a wtedy zauważyłem znajomy dom, w którym jeszcze dobrze pamiętałem, mieszkała Liz. Zacząłem powoli zagłębiać się w swoich myślach, które przypominały mi dzień, w którym go odwiedziłem, kiedy Alison zahamowała kilka domów dalej. Zmarszczyłem brwi i spojrzałem na nią zdezorientowanym wzrokiem.
- No błagam, nie wiedziałeś, że mieszkam obok Horanów? - zapytała, a ja tylko pokiwałem głową na boki. Brunetka jednak nie odpowiedziała, a wysiadła z samochodu. Stwierdziłem, że mam zrobić to samo, więc również wydostałem się na świeże powietrze. 
- Serio, zawsze musisz zachowywać się jak na tej twojej pieprzonej wsi? - syknęła, kiedy ja właśnie ziewałem, przeciągając swoje ciało po prawie godzinnej jeździe. Jednak gwałtownie zmarszczyłem brwi i spojrzałem na nią jak na wariatkę.
- Nie mieszkam na wsi tylko w lesie - odpowiedziałem, jednak ona tylko przewróciła oczami i poprowadziła mnie do środka swojego domu. 
Tam zdjęliśmy buty, a ja jeszcze bluzę, przez którą zrobiło mi się za gorąco i zostawiłem ją na jakieś półce. Odłożyłem również na nią okulary, które chcąc nie chcąc musiałem zdjąć, bo w tym domu było tak ciemno nawet mimo środka dnia, że po prostu potknął się i stracił swoje zęby, których jak dotąd jeszcze nikt mi nie wybił, co mimo tylu bójek było niemałym osiągnięciem.
- Napijesz się czegoś? - zapytała głośniej, gdy zmierzała w stronę kuchni, jednak lekkim slalomem, bo zahaczała o każde okno, zwijając w nich rolety, aby do salonu wpadło chociaż trochę słońca.
- Nie, nie.. - wymamrotałem, rozglądając się wokół. Musiałem przyznać, że nie myślałem, że aż tyle jej płacę, aby jej dom był jeszcze drożej umeblowany niż mój.
****************************************************
Doskonale wiem, że macie w swoim zwyczaju marudzić, że rozdział za krótki, więc Was teraz pocieszyłam i dodałam prawie dwa razy dłuższy niż zazwyczaj! Poza tym zmieniłam szablon bloga, który straaasznie mi się podoba i nie mogę się na niego wręcz napatrzeć. Cieszę się również, że niektórzy z Was kontaktują się ze mną poprzez czat. Dziękuję również za te 12 komentarzy, ale myślę, że za długość tego rozdziału dostanę przynajmniej 15. Postaracie się, prawda? Bo nie chodzi mi tu o takie 'o mamo, mam tyle komentarzy, jestem takim fejmem' tylko o to ile osób naprawdę czyta to opowiadanie, bo obserwuje je 31 osób, a powiadamiam 16, więc chyba Was trochę jest, nie? Bo wejścia wejściami, ale niektórzy tylko wejdą, pomyślą 'o, ładna laska na szablonie' i wyjdą. Nie każę komentować co rozdział, chociaż serdecznie dziękuję takim osobom, bo wiem, że są, ale chociaż tak co kilka rozdziałów dajcie o sobie znać, okej? A więc dziękuję za to wszystko jeszcze raz o czym napisałam wcześniej i życzę zajebistego i szampańskiego sylwestra, oraz niesamowitego nowego roku, a tym co wypiją za dużo, żeby ich potem z rana kac za bardzo nie męczył, haha. Ja osobiście nie wybieram się nigdzie, spędzam ostatni dzień roku w samotności. No ale no cóż, co zrobić. Do napisania już w 2014! xx

środa, 25 grudnia 2013

Rozdział siedemnasty

Kiedy zobaczyłam, że Harry z ogromnym szokiem na twarzy obrócił się, wystąpiłam zza niego, chcąc dowiedzieć się co spowodowało jego zachowanie, ponieważ całkowicie zasłaniał mi widok na wejście do pokoju. W chwili, gdy zobaczyłam dwóch uzbrojonych policjantów moje oczy się rozszerzyły. Kompletnie nie miałam pojęcia co oni tu robili.
- Jest pan zatrzymany pod zarzutem uprowadzenia Elizabeth Horan. Ma pan prawo do wskazania osoby, którą mamy powiadomić o pana zatrzymaniu - powiedział jeden z funkcjonariuszy, łapiąc Harry'ego za ramię i popychając na ścianę. - Proszę ułożyć ręce za głową.
Przecież nie mogli go zabrać. To nie mogło dziać się naprawdę. Zaczęłam panikować, nie wiedząc co zrobić. Musiałam ich jak najszybciej powstrzymać. Nie mogli go wsadzić, bo byłam pewna, że ta sprawa zostałabym połączona z setką innych, za które Harry był oskarżony i koniec końców dostałby dożywocie. Mój mózg zaczął intensywnie pracować nad wymyśleniem jakiejś dobrej wymówki.
- Nie, nie, panowie się mylą - poinformowałam ich, próbując jakoś odciągnąć jednego z policjantów od szatyna, który mogłam przysiąc, pierwszy raz w życiu był przerażony, gdy wykonywał polecenie funkcjonariusza. Mimo wszystko w jego oczach, które kątem spoglądały na mnie, byłam w stanie ujrzeć nutkę zaskoczenia. Byłam pewna, że nie spodziewał się tego, że stanę w jego obronie. - Nikt mnie nie porwał, przysięgam. Ja sama uciekłam z domu. - oznajmiłam, zręcznie improwizując. Mężczyzna, który właśnie zakładał kajdanki na nadgarstki Harry'ego, puścił go i odwrócił się w moją stronę. Obydwóch policjantów patrzyło na mnie z zaciekawieniem, a ja czułam, że muszę kontynuować. - Bo.. bo.. Bo rodzina nie pozwoliła mi być z Harrym i no.. wie pan.. 
- Ach ta młodzieńcza miłość. Jest silniejsza od wszystkiego - odezwał się funkcjonariusz, stojący przy drzwiach. Widziałam, że podśmiewał się pod nosem. - Ale i tak panienka musi jechać z nami. Rodzice się martwią.
- Dobrze - kiwnęłam głową, a następnie posłałam uśmiech w stronę Stylesa. Byłam zadowolona, że bez kłopotu udało mi się wywinąć z tej sytuacji. Wydaje mi się, że on też był dumny ze mnie. Pokazałam mu, że nie jestem taka bezradna i głupia jak jeszcze jakiś czas temu myślał.
- Przepraszamy za najście na pański dom panie Styles - powiedział jeden z mężczyzn, podczas gdy drugi zabierał mnie do radiowozu.
W drodze do samochodu zauważyłam pojazd o dobrze znajomej rejestracji. Przeglądałam mu się uważnie, bo przecież tutaj nie mogła się znajdować Alison. To było niemożliwe. Na pewno się myliłam albo zwyczajnie przekręciłam jakieś cyfry czy litery.
Siedzieliśmy tak kilka minut zanim obydwoje policjanci nie byli w środku. Kiedy wyjechaliśmy z lasu, zaczęłam czuć pewnego rodzaju pustkę. Zdałam sobie dopiero teraz sprawę, że to już koniec. Wiem, że jestem cholernie dziwna, ale.. myślę, że będę tęskniła za wszystkimi wydarzeniami z domu Harry'ego, jak i za nim samym. Dlatego niechętnie patrzyłam na znaki informujące jaki dystans pozostał nam do przyjazdu do Quincy.
Gdy już dojechaliśmy, a ja ujrzałam przed domem Nialla biały samochód, należący do moich rodziców, poczułam nagły ścisk w żołądku. Im już na pewno nie będzie dało rady wcisnąć tego samego kitu co policjantom. Za dobrze mnie znali.
- Czyli to tutaj, tak? - zapytał policjant, prowadzący radiowóz, a ja skinęłam głową.
- Tak. Bardzo dziękuję i życzę miłego dnia. Do widzenia - odpowiedziałam, wysiadając. 
Powoli szłam w stronę budynku, oczekując najgorszego. Niepewnie nacisnęłam dzwonek, którego odgłos rozniósł się po całym domu. Nie minęła minuta, a drzwi otworzyły się. W nich pojawiła się moja mama. W jej oczach ujrzałam łzy, a mi zaschło w gardle. Kobieta rzuciła mi się na szyję z mocnym uściskiem, a do moich uszu dochodził odgłos jej cichego łkania.
- Mamo.. nie płacz.. Proszę - mamrotałam w jej ramię, jednak ona płakała jeszcze głośniej. Kiedy po naprawdę długim czasie odsunęła się ode mnie, zauważyłam Nialla, który stał, opierając się o ścianę z uśmiechem na twarzy. Odwzajemniłam gest i dopiero teraz zrozumiałam, że faktycznie tęskniłam za nimi.
*Harry's POV*
Kiedy policjanci opuścili dom wraz z Liz, czułem się rozdarty, a moje myśli ogarnął istny chaos, którego czułem, że nie jestem w stanie opanować, a co dopiero się pozbyć.
Jedna ich część, wraz z sercem, biegła ku dziewczynie i temu, że nie mam już jej obok, że nie będę mógł powtórzyć już tego pocałunku, ponieważ obiecałem sobie, że po tym wszystkim dam jej odejść i żyć normalnie. Cała sytuacja z zabraniem jej dała mi naprawdę dużo do myślenia, a ja zrozumiałem, że trzymając ją przy sobie, narażam ją na niebezpieczeństwo. Dlatego wolałem po prostu odpuścić.
Druga część moich myśli zajmowała się sprawą policji. Bo co do cholery oni tu robili? W naszym gangu to było stałą zasada, że cokolwiek by tylko się nie stało, gliny nie mogą się zjawić. Więc jakim cudem w ogóle weszli do tego domu? Przecież.. Tak, to musiała być sprawka Liama. Byłem tego pewien w stu procentach.
Zacisnąłem pięści, wręcz wybiegając z pokoju. Rozejrzałem się wokół. W środku wręcz buzowałem, nienawidziłem zdrajców. A nim Liam właśnie był. Gdzie ten sukinsyn mógł być? No gdzie? No niech ten frajer tylko się pokaże, a z ogromną chęcią dam mu powąchać moją pięść.
W pewnej chwili usłyszałem donośny śmiech Payne'a. Musiał być w tamtym pokoju na prawo. Zmierzyłem tam szybkim krokiem, powodując tym, że obcasy moich butów było słychać na całym piętrze. Byłem wściekły. Jak dotychczas uważałem go za przyjaciela, a teraz chciał wystawić mnie do wiatru. 
Kiedy wszedłem do pokoju, nagle poczułem silne, męskie ręce, które szczelnie owinęły się wokół moich ramion. Spojrzałem na Liama. Wstał z krzesła, na którym spoczywał i podszedł do mnie niebezpiecznie blisko, śmiejąc mi się prosto w twarz. Miałem mu ochotę splunąć w tą jego krzywą mordę. Nie mogłem zrozumieć tego, dlaczego ktoś tak mi oddany zbuntował się i stał się moim wrogiem, knując na mnie podstęp.
****************************************************
Rozdział jeden z krótszych, ale kurde, myślę, że Wam to wynagrodziłam ilością akcji! Dziękuję za 10 tysięcy odwiedzin! Po prawej umieściłam jak zauważyliście czat, na którym możecie sobie pogadać o opowiadaniu, czy tam ze mną, lub dowiedzieć się kiedy nowy rozdział. I wiem, że trochę późno, ale chociaż na ten ostatni dzień świąt życzę Wam spokoju, szczęścia i żeby ogółem ostatnie dni tego roku były dla Was piękne! Nie składam już życzeń na nowy rok, bo myślę, że do tego czasu zdążę dodać kolejny rozdział. A więc do napisania! x

wtorek, 17 grudnia 2013

Rozdział szesnasty

*Harry's POV*
Nad ranem przeniosłem Liz do swojej sypialni, ponieważ stwierdziłem, że już nawet jej nie więżę tutaj, a traktuję jak gościa. Dlatego wśród strzelaniny wręcz biegłem w stronę pokoju, w którym przebywała. Mimo tego, że drzwi były zamknięte, musiałem być pewien, że jest bezpieczna, a nawet ja stąd wydostać.
Kiedy otworzyłem drzwi, zauważyłem że dziewczyny nie było. Moje serce ogarnął niespodziewany niepokój, a ja zacząłem dramatycznie zastanawiać się gdzie ona jest. Uciekła? A może ktoś ją porwał? Po dramatycznym przeszukiwaniu pokoju wzrokiem moje oczy wbiły się w dziurę w oknie oraz leżące na podłodze kawałki szkła. Cholera, czyli jednak..
***
Kolejny tydzień spędziłem w domu rodzinnym Andy'ego. Nie chciałem wracać do domu, ponieważ nie miałem zamiaru narażać się ludziom Wickera, którzy pewnie co chwilę kontrolowali teren. Mimo wszystko było trudno, bo temat gangu musiałem trzymać z daleka ze względu na to, że rodzice i dwie młodsze siostry chłopaka nie miały żadnego pojęcia o tym, że chłopak prowadzi podwójne życie. Przez ten czas zorientowałem się również o braku swojego telefonu, który jak zgadywałem, zostawiłem w sypialni, będąc rozkojarzonym przez szukanie Liz. Do tej pory wciąż nie wiedziałem co się z nią działo.
Dopiero ósmego dnia zdecydowałem się na powrót do domu, chociażby w samym celu odnalezienia komórki. Ale jeśli banda tamtego sukinsyna się tu kręciła, to szanse na odzyskanie urządzenia wynosiły mniej niż zero. Pojawienie się w tej okolicy samemu było ryzykowne, jednak nikt z moich jeszcze żyjących kumpli nie chciał narażać swojego życia dla głupiego telefonu. Jednak gdyby tylko ktoś niepowołany go odnalazł, cała nasza grupa, wciąż jeszcze żyjących członków gangu, miałaby przesrane.
Ostrożnie pojechałem pod jasny budynek, wciąż przeglądając się wokół. Nie chciałem znienacka oderwać kulką w łeb. Jednak jak na razie, zapowiadało się na to, że jest czysto. Wszedłem do domu, chodząc po korytarzach i za każdym razem sprawdzając, czy nie było kogoś w pobliżu. Widziałem tylko różnorakie trupy, zaśmiecające moje nowe, pół roku temu wymieniane podłogi. Wraz z otwarciem drzwi do mojej sypialni, usłyszałem znaną melodyjkę, która dobiegała z telefonu, który właśnie brzęczał z łóżka. Złapałem go do ręki szybkim ruchem, zarazem go odbierając.
- Halo? - zapytałem, kiedy właśnie się zorientowałem, że nawet nie spojrzałem kto dzwoni.
- Serio Styles? Dopiero teraz? Myślałem, że już straciłeś łeb - odpowiedział Liam, a ja zmarszczyłem brwi.
- Czekaj chwilę - odpowiedziałem, po czym wszedłem w ekran główny telefonu. Zaśmiałem się cicho, gdy ujrzałem powiadomienie o dwustu jedenastu nieodebranych połączeniach. Znów przybliżyłlem komórkę do swojego ucha. - Po prostu w pewnym sensie zgubiłem telefon.
- Ty to zawsze coś.
- Ta. Tyle że laska mi zginęła.
- Chodzi ci o taką trochę ponad metr pięćdziesiąt blondynkę
- Boże, masz ją?
- Ta, Tomlinson kazał mi ją zgarnąć, bo z tego co zauważyłem niezłą zadymę miałeś w domu - zaśmiał się chłopak, a moje serce napełniła ulga. Nareszcie miałem pewność, że Liz jest bezpieczna. Co prawda nie była dla mnie nikim ważnym, ale.. no fajnie, że była cała.
- Gdzie jest? - zapytałem, zmierzając ku wyjściu z domu.
- W Newton.
- Pojebało cię? Przecież tam od razu mogli was znaleźć. - Wsiadłem do swojego Ferrari, od razu włączając silnik. Stąd do Newton było coś około siedemnastu mil, a więc nie zajmie mi dużo czasu dotarcie tam. - Ugh, będę tam za nie więcej niż pół godziny - dodałem, natychmiastowo się rozłączając.
Jechałem szybciej niż ograniczenia nakazywały. Miałem wewnętrzne pragnienie, aby zobaczyć uśmiechniętą twarz dziewczyny i.. I trafiłem w korek uliczny, cholera. Zaczynałem czuć się w środku rozdarty. Chciałem jak najszybciej tam dojechać, jednak nie mogłem. Co oznaczały te wszystkie moje myśli? Uczucia? To wszystko mnie już przerastało. Jakim cudem Liz z osoby, którą chciałem zabić, stała się osobą, od której nie mogłem odciągnąć swoich myśli. Mówienie sobie żebym się ogarnął nawet nie działało. Co się ze mną do cholery działo? 
Po trochę więcej niż godzinie dotarłem na miejsca. Raczej nigdy nie przywiązywałem wagi do czasu, a spóźniałem się systematycznie. Jednak tym razem nieco mnie gryzł fakt, że przybyłem tutaj w dwukrotnie dłuższym czasie niż zapowiedziałem. Szybko wysiadłem z samochodu, kierując się do drzwi wejściowych domu. Zacząłem głośno walić w nie ręką, przez co już po kilku minutach otworzył mi je Payne. 
- Ciszej człowieku. Nie jesteś w burdelu - zaśmiał się, a ja przewróciłem oczami, wymijając go i wpychając się do środka.
- Gdzie jest? - zapytałem krótko, rozglądając się wokół w poszukiwaniu blondynki.
- Drugie drzwi po prawo - powiedział, kiwając głową w stronę długiego korytarza. Szybko tam się udałem.
Jednak zanim wszedłem, poczułem lekkie zdenerwowanie. Co niby jej powiem? Cześć wróciłem i zabieram cię z powrotem? Z powrotem gdzie? Bo na pewno nie do mojego domu. Nagle zorientowałem się, że nawet nie wiem co tu robię. Przecież mogłem powiedzieć Liamowi, aby ją odwiózł do domu, a ja mógłbym wrócić spokojnie do swojego dawnego życia. Wziąłem głęboki wdech, niepewnie nacisnąłem na klamkę. Po pchnięciu drzwiami do środka zobaczyłem Liz stojącą przed lustrem i czeszącą swoje włosy. 
- Cześć - powiedziałem cicho, prawie niesłyszalnie. Mimo wszystko dziewczyna się odwróciła i uraczyła mnie swoim uśmiechem, a jej oczy zaczęły błyszczeć.
- Harry - odpowiedziała równie cicho, co ja. Przybliżyła się również do mnie o kilka kroków i rzuciła szczotkę na łóżko.
Wyglądała dużo lepiej niż ostatnio ją widziałem. A może to przez to, że nigdy dotąd nie widziałem ją w pełnym świetle słonecznym? Teraz wydawała mi się być niesamowicie piękna.. Chyba za bardzo się rozpędziłem z tymi komplementami. Chyba niedługo będę chory. A może już nawet w tej chwili mam gorączkę?
Również się do niej zbliżyłem. Cisza, która była między nami wypełniała całe pomieszczenie, budując między nami coraz większe napięcie. Czułem, że w tej chwili nie potrzeba było żadnych słów. Jedynie wpatrywaliśmy się w swoje oczy. Nachyliłem się nad nią. To się zdarzyło szybko, a ja nie mogłem się powstrzymać. Po prostu ją pocałowałem. Nie wiem jaka siła mnie do tego zaciągnęła, jednak kiedy nasze usta się połączyły, czułem jakbyśmy mieli trwać tak na wieczność. Bez żadnego ruchu. Obydwoje złączeni ze sobą..
Usłyszałem trzask otwieranych drzwi, które z gwałtownością uderzyły o ścianę. Natychmiastowo oderwałem się od dziewczyny, odwracając się w stronę wejścia. Cholera jasna, co tu robiła policja?
****************************************************
O matko, z opisami uczuć i wszystkimi innymi na pewno przesadziłam. Ale mam nadzieję, że końcówka Wam się spodobała! I dla wszystkich osób, które czekają na Niallera, pojawi się on już w następnym rozdziale! :) x

wtorek, 10 grudnia 2013

Rozdział piętnasty

Po wczorajszym ataku płaczu Harry'ego nie rozmawiałam z nim sporo. Nawet nie powiedział mi dokładnie co się stało. Zbagatelizował to i zmienił temat na jakiś dużo swobodniejszy. Wypytywał mnie o rodzinę. Jednak mimo tego, że wydawał się być miłym, próbowałam odpowiadać ostrożnie, bo nie miałam pojęcia jakie były jego prawdziwe intencje. Koniec końców, zasnęłam w jego ramionach. To trochę dziwne, że odczuwam takie bezpieczeństwo przy kimś, kto mnie najpierw porwał, a potem chciał zabić. 
Rano, gdy się obudziłam, szatyna już nie było. Z pewnością ulotnił się nad ranem, kiedy ja jeszcze słodko spałam. Leniwie usiadłam na łóżku, przecierając oczy, które raziło jasne światło. Przymrużyłam je, zauważając promienie słońca wpadające do pomieszczenia przez nieosłonięte niczym okna. Zmarszczyłam brwi, rozglądając się wokół. Nie byłam w moim wcześniejszym pokoju, a w jakimś innym, dużo lepiej urządzonym i nie wyglądającym jak cela, a zwykła sypialnia. 
Od niebieskich ścian bił chłód, który zdawało się jakby przeszywał moją skórę, nawet mimo tego, że był właśnie środek lata. No właśnie, był już prawie koniec lipca. Co z moją mamą, która miała odebrać mnie z domu Nialla już ponad tydzień temu? Byłam pewna tego, że choćby nawet mój brat ukryłby przed nią fakt o porwaniu, musiała mnie szukać. W sumie to.. gdzie ja w ogóle byłam?
Ponownie spojrzałam na okno, wstając z łóżka i podchodząc do źródła światła. Uniosłam brwi, widząc jakiś plac z nie dużym kawałkiem skoszonej trawy. Bowiem zajmował on nie więcej niż salon połączony z kuchnią w moim własnym domu. A za owym kawałkiem rosnął las, który wydawał się zajmować nieskończoną przestrzeń, zasłaniając mi całą resztę świata. Nie zauważyłam żadnej drogi, jednak domyśliłam się, że musi znajdować się ona w innej części posesji, bo jakby nie było, widok który miałam przed sobą, był dość ograniczony. 
Westchnęłam, wracając z powrotem na swoje poprzednie miejsce. Zastanawiałam się dlaczego się tu znajduję. Przecież w tamtym pokoju nie było na tyle źle, abym musiała zostać tutaj przeniesiona. Poza tym atmosfera tutaj była jakaś.. inna, niespokojna. W środku czułam, że nie jestem tu bez powodu. W każdym razie miałam tu więcej rzeczy do roboty niż tam. Na ścianie znajdował się plazmowy telewizor, w regałach standardowo tkwiły książki, a na szafce nocnej był.. laptop. Ciekawe dlaczego Harry go tu zostawił. Nie bął się, że powiadomię kogoś o tym, że jestem tu przetrzymywana?
Sięgnęłam po urządzenie, a w całym domu nagle rozległ się huk. Jak oparzona wypuściłam komputer z rąk. Na szczęście upadł na łóżko, lekko na nim podskakując, jednak nie wystarczająco, aby spaść na podłogę. Po chwili usłyszałam kilka osób biegnące korytarzem i odgłosy strzałów. Moje oczy się rozszerzyły, a ja drżącymi rękoma odłożyłam laptopa. Co tu się działo?
Z każdą chwilą słyszałam coraz więcej strzałów i ze strachem wpatrywałam się w drzwi. Wstałam, powoli kierując się w ich stronę. Pociągnęłam za klamkę, jednak nie otworzyły się. Odczułam niesamowitą ulgę i poczułam się bezpieczniej, mając pewność, że na pewno nikt tu nie wejdzie. 
Nagle usłyszałam trzask wybijanej szyby, a moje ciało stało się niezdolne do ruchu. Moje serce biło z zawrotną szybkością. Strasznie się bałam. Kto to mógł być? Może to mój brat? A może..
- Zbieraj się, musimy stąd spadać - oznajmił męski, niezbyt znajomy mi głos. Zacisnęłam oczy, odwracając się w jego stronę.
- Idź sobie. Nie wiem kim jesteś, więc sobie idź i mi nic nie rób.
- Nic ci nie zrobię i Harry kazał mi cię stąd zabrać, jest tu zbyt niebezpiecznie żeby taka lala jak ty mogła sobie tu siedzieć, czekając aż dostanie kulkę w łeb.
- A jaką ja mam pewność, że nic mi nie zrobisz? - zapytałam, otwierając oczy. Przede mną szatyn, którego strój w żaden sposób nie przypominał sposobu w jaki ubierali się wszyscy ludzie w tym domu. Był po prostu.. za elegancki. Czerwona koszula w kratę, postawione do góry włosy, jakieś dopasowane jeansy i tenisówki koloru, którego nawet nie umiałam określić. Jego twarz wydawała się być przyjazna, jednak nie rozpoznawałam jej w żadnym calu. Nie miałam pojęcia kim jest ten, muszę przyznać, naprawdę przystojny osobnik.
- Jak dużo pytań jeszcze będziesz zadawała? - westchnął, przewracając oczami. Poradziłam sobie już z kilkoma o takim usposobieniu, a tu nagle wyskakuje kolejny. Przy pierwszej lepszej okazji muszę zapytać Harry'ego, czy wszyscy jego koledzy muszą być tak wkurzający.
- A kim ty w ogóle jesteś, co?
- Payne - odpowiedział krótko, wkładając ręce w kieszenie spodni. Czy serio żaden z nich nie miał imienia, że musieli przedstawiać się samym nazwiskiem? - A teraz pozwól mi zabrać cię stąd, bo serio, z każdą minutą jest coraz większe prawdopodobieństwo, że dostaniemy po kulce w łeb.
- Przecież drzwi są zamknięte..
- Naprawdę myślisz, że gangsterzy używają klamek? - zaśmiał się. Na mojej twarzy pojawił się uśmiech. Racja, ten typ ludzi raczej preferuje wywalić drzwi przez kopnięcie lub uderzenie w nie całym swoim ciałem, niż otwarcie ich kulturalnie, tak jak każdy normalny człowiek.
- Okej, w takim razie chodźmy - powiedziałam, a nawet nie zorientowałam się kiedy chłopak przerzucił mnie przez swoje ramię, wdzięcznie wychodząc z pokoju przez dziurę w potłuczonej szybie. Nie skomentowałam jednak jego poczynań, bo serio nie miałam ochoty wypaść z jego ramion. 
Chłopak przeszedł przez jakąś dziurę w ogrodzeniu, której jeszcze niedawno nie było, wprowadzając naszą dwójkę w las. Szliśmy ciągle na wprost przez dłuższy czas. Nie wiedziałąm gdzie jesteśmy. Trochę się bałam, że może źle pomyślałam i to nie był żaden kumpel Harry'ego, a jego wróg. Mimo wszystko wydawał się być milszy, a ja stwierdziłam, że może jednak nie będzie chciał mnie zabić. Chociaż po tylu groźbach od Harry'ego i jego bandy, informacja o tym, że stracę życie jakoś mnie nie ruszała. W sumie nawet było mi to nieco obojętne. Podniosłam wzrok znad pleców chłopaka, rozglądając się. Już nie było widać willi, w której dotychczas przebywałam. W sumie dopiero dziś dowiedziałam się o tym, że ten dom był tak duży. Na dodatek posiadał również poboczny budynek, który wydaje mi się był garażem, lub czymś w tym stylu. 
- Daleko jeszcze? - zapytałam, znów opuszczając wzrok, pozwalając swojemu ciału opadać swobodnie na ramię Payne'a. 
- Około piętnaście kilometrów - odezwał się chłopak, wciąż idąc. Dziwiło mnie trochę to, że po takim dystansie wciąż nie zmęczył się niesieniem mnie. Chociaż nie byłam ani wysoka, ani przy kości, a więc dużo nie ważyłam, a on pewnie miał dość sporo siły. Na pierwszy rzut oka mogłam stwierdzić, że chodzi na siłownię.
- A ile już przeszliśmy?
- Niecały kilometr.
- O matko.. - wydałam z siebie długi jęk, który dosadnie wyrażał moje niezadowolenie. 
Czekała nas dość długa droga, a mój brzuch zaczynał z każdą chwilą coraz bardziej mnie pobolewać od wbijania się w ciało szatyna. Próbowałam się nieco poprawić, aby jego ramię uciskało mi chociaż inny narząd niż żołądek, jednak niespodziewanie chłopak postawił mnie na ziemi. Dopiero teraz zauważyłam, że moje stopy są bose, nie odziane nawet w żadne skarpetki.
- Czemu mnie postawiłeś? - zapytałam z lekkim wyrzutem. Zaczęłam czuć zimno pochodzące od gleby, którą ledwo co porastała jakaś roślina przypominająca ni to trawę, ni to mech.
- Nie wygodnie ci, więc idź sobie sama.
- A skąd ty niby wiesz, że mi niewygodnie? - przewróciłam oczami, wsadzając ręce do kieszeni swoich krótkich spodenek. Tak, w same nogi też było mi zimno. Że na jakieś porwania czy pomaganie w ucieczce, Payne akurat musiał sobie wybrać najchłodniejszy dzień lipca, gdzie byłam pewna, temperatura nie przekraczała piętnaście stopni.
- Dobra, nie marudź już tylko chodź - oznajmił, ciągnąc mnie za rękę.
Nie miałam żadnego innego wyjścia niż stawiać ostrożnie nagie stopy po ściółce leśnej, przez co czułam się niczym człowiek pierwotny, który szedł na polowanie. Szkoda, że teraz to ja mogłam być zdobyczą. Jednak w miarę uspokoiłam się, kiedy po trochę więcej niż godzinie ujrzałam przed sobą kolejny spory dom, który okazał się być celem naszej podróży.
****************************************************
Pisałam to i pisałam, ale w końcu napisałam. Chociaż w sumie nie wiem czy tak długo to trwało, bo gdybym tylko miała czas, rozdział powstałby w kilka godzin, a tak to tworzyłam go dwa dni. Czemu nie dodałam wcześniej? Nie miałam w ogóle czasu na pisanie. W tym tygodniu mam próbne egzaminy, więc serio, nie wiem nawet jakim cudem dziś znalazłam czas. Starałam się tym razem dopracować bardziej opisy, aniżeli dialogi. Mam nadzieję, że mi się udało, bo się bardzo starałam. Ogółem w tym roku mam strasznie dużo nauki, co mnie po prostu przytłacza. W planach mam reaktywowanie The Way You Lie, które jest pisane przeze mnie na wattpadzie. Mam już nawet kawałek czwartego rozdziału. Co do sondy, wygrało zapisywanie dialogów z myślnikami.W weekend postaram się zmienić cudzysłowie na myślniki w całym opowiadaniu. Mam nadzieję, że spodobał Wam się ten rozdział. ily x

wtorek, 3 grudnia 2013

Rozdział czternasty

Minęło półtorej tygodnia odkąd się tu pojawiłam. Jednak wciąż żyję. Po Ethanie nie ma najmniejszego śladu, wydaje mi się, że Tomlinson miał rację. Harry musiał go zabić. Wtedy jeszcze się bałam, że skończę jak on, lecz teraz już nie. Nastroje się uspokoiły, tak samo jak Styles.
Na dodatek to on codziennie mnie odwiedza, zamiast swojego kumpla. Nie rozmawiamy dużo, ale jest dużo milszy niż na początku - nie traktuje mnie jak przedmiot i ograniczył używanie wulgaryzmów. To zadziwiająca zmiana, lecz nie mam nic przeciwko niej. Nawet jestem za. Wydaje mi się, że utwierdził się w tym, że już go się nie boję, że może mnie zabić, a on choć jest osobą, która kocha uległość i podlizywanie się, wie że tak naprawdę nie może mi nic zrobić. Za bardzo mu zależy na wykończeniu mojego brata. Ale czy na pewno tędy droga? Zaczęłam dochodzić do wniosku, że rodzina kompletnie o mnie zapomniała. Niall wciąż nie przychodził, policja pewnie nawet mnie nie szukała. Czułam się osamotniona jeszcze bardziej niż wcześniej, ponieważ zdałam sobie sprawę, że nikogo nie obchodzę.
Moim jedynym zajęciem tutaj oprócz jedzenia, spania i kilkuminutowych, całkiem bezsensownych pogadanek ze Stylesem, stało się czytanie książek. Było ich mnóstwo w tym pokoju. Były to głównie książki wojenne, opowiadające o czasach Drugiej Wojny Światowej. Jednak nie pytałam Harry'ego, czy są one tu tylko dla ozdoby, czy może je kiedykolwiek czytał. Nie przepadałam za nim, wydawał się być zamkniętym w sobie, niechętnym do jakichkolwiek zwierzeń człowiekiem. W przeciwieństwie do Tomlinsona, który od czasu do czasu do mnie wpadał żeby tylko podnieść mi ciśnienie. On by wykrakałby wszystko, za kasę czy nie, chociaż za pierwsze dużo chętniej, zdradziłby nawet swoją rodzinę. Nienawidziłam takich ludzi, brzydziłam się nimi. Jednak w jakiejś części podzielałam jego poglądy. Nie ma człowieka, który nie byłby egoistą. W mniejszym, czy większym stopniu, każdy z nas martwi się o siebie - o swoje życie, swój dobytek..
Cicho westchnęłam, czytając kolejną linijkę tekstu w książce. Nie mogłam się dziś na niczym skupić. Od rana byłam roztrzęsiona i poddenerwowana, tak jakby coś się miało zdarzyć. I chyba się nie myliłam, ponieważ drzwi pokoju się otworzyły, a w nich stanął Styles. Jego obecność sprawiła, że podniosłam głowę znad książki.
- A ty znowu czytasz ten syf z przerobionych na papier drzew? - zaśmiał się kpiąco, krzyżując ręce na swoich piersiach i opierając się o ścianę przy wejściu. To chyba było jego ulubione miejsce i pozycja w tym pokoju. A ja raczej przesadziłam mówiąc, że jest miły, bo nie jest. Jest cały czas tak samo wredny jak przedtem.
- Czego tu szukasz? - zapytałam, kładąc się na łóżku i znów zanurzając swój nos w lekturze.
- Straconego dnia - prychnął. Czułam na sobie jego wzrok, który doszczętnie przeszywał moje ciało - Patrz się na mnie, kiedy do ciebie mówię.
- Żebyś ty tylko jeszcze mówił coś ciekawego. Jesteś nudny jak flaki z olejem - westchnęłam, przekładając kolejną kartkę w książce. Co prawda jej nie czytałam, ale chciałam, aby Styles czuł się ignorowany. Mam dziś ogromną chęć bycia dla niego wredną.
- Widocznie tak Bóg chciał.
- To ty w ogóle wierzysz w Boga? Wow - zaśmiałam się, jednak bez przekonania i jakiegokolwiek zainteresowania.
- Nie słyszałaś o tym, że tak się po prostu tylko mówi? - powiedział, a ja uśmiechnęłam się pod nosem.
- Nie.
Nie musiałam tego widzieć, aby wiedzieć, że w tej chwili teatralnie przewrócił oczami tak, jak miał to w zwyczaju robić. Minęło kilka, a może kilkanaście minut w ciszy. Znudzona powróciłam do czytania. Jednak szatyn ciągle stał i mnie obserwował.
- Przestań się tak na mnie patrzeć" westchnęłam, spoglądając na niego. - To mnie rozprasza.
- Musisz być dziś tak podła? Już wydawałaś się być normalna i chciałem z tobą pogadać jak z człowiekiem. Ale oczywiście nie. Jakie kobiety są głupie - stwierdził, patrząc w sufit i potrząsając głową. Szczerze to on mnie już wkurzał, mógłby sobie stąd pójść.
- Sam jesteś głupi.
- Ty masz to słynne PMS czy mi się tylko wydaje? - uniósł brwi, znów na mnie patrząc. Tym razem to ja przewróciłam oczami.
- Przestań już.
- To ty zaczęłaś.
- Bo czemu niby ty mnie tu więzisz, co? I nie odpowiadaj, że Bóg tak chciał.
- Bo co? - zaśmiał się. I akurat, o dziwo ten śmiech nie był złośliwy tak jak pozostałe. Ten był.. inny? Jednak go zignorowałam. Po chwili kontynuował z nutą rozbawienia w głosie. - Ojej, jaka ty jesteś obrażalska.
Zmarszczyłam brwi. Zgubiłam się już w tej konwersacji. Dlaczego on raz jest głupim dupkiem, a raz całkiem zabawnym i miłym chłopakiem?
- Boże, nie rozumiem cię, serio. Jesteś taki dziwny.
- To nie ja jestem dziwny skarbie. To ludzie są dziwni - znów się roześmiał. Czy on mnie brał na jakąś nową taktykę? Że jak będzie kochanym chłoptasiem to na niego polecę i dam mu się przelecieć? Nie. Co to, to nie.
- Dobra. Ale po co mnie tu trzymasz? Powiesz mi w końcu, czy nie? Niall tu i tak nie przyjedzie. Dlaczego mnie nie zabijesz, co? - zapytałam z powagą w głosie. Jego twarz zmieniła ponownie zmieniła wyraz na ponurą i pełną nienawiści.
- Bo nie - warknął i wyszedł. On był taki przewidywalny. Coś mu nie pasowało - albo chciał kogoś zabić, albo zwyczajnie wychodził z pokoju.
Kilka minut po tym, kiedy opuścił pomieszczenie, znów zagłębiłam się w czytaniu. I choć nigdy nie przepadałam za literaturą wojenną, to ta książka była naprawdę ciekawa i przejmująca. Nawet nie byłam tego świadoma jak czas szybko mijał, a mój spokój przerwał Harry, który ponownie wkroczył do pokoju. Dopiero wtedy zdałam sobie sprawę z tego, że musi być już późno, a ja byłam już nieco senna. Podniosłam wzrok, widząc jak szatyn zatacza się w moją stronę.
- Liz, skarbiee.. - mamrotał, cicho się śmiejąc. Zdecydowanie był pijany. Tego nienawidziłam najbardziej, ludzie pod wpływem alkoholu byli irytujący, nieznośni i infantylni, a ja ich próbowałam unikać jak tylko mogłam. Jednak teraz nawet nie miałam jak i gdzie uciekać. Odłożyłam książkę, cicho wzdychając. Chłopak siadł koło mnie, a ja poczułam bijący od niego zapach wódki.
- Ugh, idź stąd. Śmierdzi od ciebie alkoholem - powiedziałam, odsuwając się od niego ze zniesmaczeniem. Niestety mnie nie posłuchał, a wyjął zza paska dawno niewidziany przeze mnie pistolet. Nie wierzę. Najpierw był miły, a teraz znów chciał mnie zabić? A podobno to kobiety są zmienne.
- Jesteś moja - oznajmił z wesołych uśmiechem, a ja zmarszczyłam brwi. Nie byłam pewna tego, czy on jest świadomy, co może mi zrobić zupełnie przez przypadek.
- Nie, nie jestem twoja - powiedziałam, przewracając oczami. Chyba mu się to nie spodobało, bo wyraz jego twarzy przestał być tak pogodny jak jeszcze kilka sekund temu.
- Jesteś! - krzyknął, uderzając mnie kilka razy lufą o czoło. Ale zrobił to dość delikatnie, ponieważ nie odczułam większego bólu.
- Nie, nie jesteś. I Boże, odłóż ten pistolet. Jesteś pijany. Zamierzasz mnie zabić?
- Jeżeli nie chcesz być moja to będziesz niczyja - warknął, silnie łapiąc moje ramię, przez co lekko zadrżałam. Po sytuacji z klubu byłam świadoma tego, że Styles po pijaku był nieobliczalny, mógł zrobić wszystko. Nawet nie obchodziły go wtedy jego własne interesy.
- O-odłóż ten pistolet, p-proszę - wyjąkałam, kiedy on zacisnął jeszcze mocniej swoje palce na moim ciele. Wiedziałam, że w tym stanie, najprawdopodobniej niechcący, jest w stanie mi zrobić krzywdę.
Spojrzał w moje oczy, a wtedy zobaczyłam w nich smutek. Przeszedł mnie dreszcz. Przybijało mnie to, w jaki sposób na mnie patrzał. A kiedy się do mnie przytulił z głośnym płaczem po prostu zamarłam.
- Hej, Harry, nie płacz - próbowałam go pocieszyć, głaszcząc go po plecach. Jednak jego płacz jeszcze się pogłośnił.
Po mojej głowie chodziło tylko "Cholera, dziewczyno, ogarnij się i go stąd wypieprz". Jednak coś mnie zatrzymywało, a w swoim sercu zaczęłam odczuwać kłucie. Może byłam dla niego niemiła czy.. Boże, Liz, przestań. To gangster, oni nie przejmują się takimi rzeczami i nie płaczą. I choć wmawiałam sobie, że to wina alkoholu, to w moim sercu zrobiło się cieplej, gdy zauważyłam, że szatyn zasnął w moich ramionach. W sumie.. możliwe, że go jeszcze polubię.
****************************************************
Wyszło tak lipnie, tak lipnie! Chociaż przynajmniej relacje Liz z Harrym zaczynają się ocieplać! Miałam dodać już w weekend, ale przez nawał zeszytów do spisywania po chorobie, nie miałam czasu, kiedy dokończyć ostatnią scenę, której.. na początku nawet nie miało być! Swoją drogą w piątek stworzyłam zwiastun mojego opowiadania, który znajdziecie w nowo-powstałej zakładce Fabuła. Tam jak sama nazwa mówi, przeniosłam z Rozdziały, opis fabuły, bo zauważyłam, że większość osób, która tu przychodziła, nie mogła go znaleźć. Jak widzicie, po lewej stronie ruszyła również ankieta, które oznakowanie dialogów byście chcieli. Jeśli wybierzecie to z myślnikami, postaram się w ciągu weekendu zaktualizować rozdziały do takiej właśnie formy. Zmieniłam również szablon na bloga na zimowy, robiłam go oczywiście sama, a więc mam nadzieję, że Wam się podoba. Dobra, to chyba tyle. ily x