Praktycznie bez celu krążyłem kołami po korytarzu, cały czas spoglądając na mahoniowe drzwi. Pewnie wyglądałem jak idiota. Ale byłem nieco zestresowany. To śmieszne. Ja, Harry Styles, którego boi się praktycznie całe miasto, jestem zestresowany. W pewnej chwili stanąłem przed wejściem do pokoju, badając wzrokiem fakturę drzwi tak, jakby były one czymś zadziwiającym, czego jeszcze nigdy w życiu nie widziałem. Usłyszałem śmiech za swoimi plecami.
- Może ty Styles potrzebujesz psychiatry, co? - zapytał nadal roześmiany Tomlinson. Zacisnąłem pięści. Nienawidziłem go, po prostu go nienawidziłem. I gdybym tylko mógł, już dawno przerobiłbym jego głowę na powidła.
- Zamknij się - warknąłem, odwracając się w jego stronę i mierząc go wzrokiem. Nie przejął się. On się niczym nigdy nie przejmuje, nikogo nie słucha. Jest pieprzonym egoistą.
- Ojej, a może ci szkoda naszej cnotki i chcesz do niej iść i ją błagać o przebaczenie na kolanach?
- Powiedziałem, zamknij się! Mam ją w dupie! - krzyknąłem. Louis zaczął śmiać się jeszcze głośniej. A mi już z trudem przychodziło kontrolowanie się przed uderzeniem go.
- Och, rozumiem - powiedział, ironicznie się uśmiechając. Tylko było czekać aż powie coś żenującego. - Ale powiem ci, że wygląda fajnie nago. Na dodatek jęczy jak dobra dziwka. Tylko, że jest bardziej płaska niż moje plecy.
Wbiłem paznokcie w nasadę swojej dłoni. Że on ją widział nago? Niemożliwe. Zaśmiałem się nerwowo, odwracając się z powrotem w stronę drzwi. Na szczęście szatyn odpuścił. Kątem oka zauważyłem to, jak znów zmierza wzdłuż korytarza. Miałem go już dość. Jednak nie dlatego, że byłem zazdrosny. Bo nie byłem. Niby dlaczego? Liz była tylko zwykłą dziwką. Myślałem, że jest normalna. Ale jak widać nie. Pewnie jeszcze dała mu dupy.
Ciężko westchnąłem, naciskając ręką na klamkę drzwi, a one się otworzyły. Ujrzałem blondynkę siedzącą na łóżku i czytającą jakąś książkę. No nie wierzę, szperała po półkach. Kultury jej w domu nie nauczyli czy jak?
- Żyjesz jeszcze? - zapytałem od niechcenia, wchodząc do środka. Oparłem się o ścianę i założyłem rękę na rękę.
- To chyba nie pytanie, które powinieneś zadać dziewczynie, którą przedwczoraj uderzyłeś?
- Że niby ja cię uderzyłem? - wybuchnąłem sarkastycznym śmiechem. - Sama się uderzyłaś.
- Ale to ty do tego doprowadziłeś. Popchnąłeś mnie..
- Następnym razem używaj lepiej dobranych słów, bo się znowu nie dogadamy.
- A więc, nie sądzę, że żyjesz jeszcze? jest pytaniem, jakie się zadaje dziewczynie, którą popchnąłeś dość mocno na ścianę.
- Okej, jak się czujesz? - dałem za wygraną, przewracając oczami. Czy ten dom naprawdę musiał być wypełniony samymi irytującymi osobami? Jak nie Tomlinson to ta mała zdzira. Są siebie warci.
- A jak się może czuć dziewczyna popchnięta na ścianę w tak sposób?
- Możesz już skończyć? To się zrobiło nudne już jakieś pięć minut temu.
- Przecież wszedłeś tu mniej niż trzy minuty temu.
- No i o to właśnie chodzi - prychnąłem, potrząsając głową.
- Już nawet Tomlinson był dla mnie milszy - powiedziała, cicho wzdychając. Nie wiem dlaczego, ale nagle poczułem ukłucie w sercu, co spowodowało, że.. po prostu ten mały pstryczek odpowiadający za moją agresję się włączył
- Rozbieraj się - rozkazałem dużo niższym i poważniejszym głosem, odsłaniając koszulkę tak, że dziewczyna mogła zobaczyć kawałek mojego pistoletu. Przybliżyłem się do niej o kilka kroków. Zauważyłem jak jej ciało zadrżało. Jednak nie zrobiła nic w kierunku spełnienia mojego polecenia.
-Nie - odrzekła stanowczo, jednak jej głos drżał ze strachu. Wyjąłem pistolet zza paska. Byłem pewien, że ulegnie.
- Co powiedziałaś? - warknąłem, przykładając jej pistolet do głowy.
- Powiedziałam, że się nie rozbiorę.
- Ty głupia suko, masz się rozebrać! - ryknąłem na cały pokój, odbezpieczając broń.
- N-nie - powiedziała, przełykając ciężko ślinę. Bała się. Na pewno zaraz stchórzy. Bo skoro Tomlinson ją mógł przelecieć, ja też mogę.
- Rozbierz się, albo cię zapierdolę!
- O-okej - wydukała, patrząc mi prosto w oczy. Zacisnąłem palce na uchwycie broni, próbując nie skupiać się na jej wzroku. Nienawidziłem, kiedy ofiara gapi mi się prosto w oczy.
- To mnie zastrzel, proszę bardzo. Wolę umrzeć niż rozebrać się przed zboczeńcem.
- Ta, na pewno - prychnąłem, potrząsając głową. Zacząłem mieć wątpliwości co do tego, czy ona na pewno się złamie. A co najdziwniejsze, mój zapał do zabicia jej, nagle gasnął.
- Tak, na pewno - powiedziała dużo bardziej stanowczo. W moim sercu niespodziewanie pojawiła się nagła blokada. Nie mogłem jej zabić. Ślepo tłumaczyłem sobie, że to przecież dlatego, że jak ją zabiję to o zabiciu Horana mogę sobie tylko pomarzyć. Chociaż i tak wiedziałem, że gdybym ją zabił to przygnałby tu w ciągu trzech sekund. Mimo wszystko opuściłem rękę, wkładając znów broń za pasek.
- Szkoda mi zabijać takiej szmaty - oznajmiłem. Liz odwróciła wzrok, a ja głośno prychnąłem, powracając na swoje wcześniejsze miejsce, pod ścianę. Zrobiłem się za miękki, zdecydowanie za miękki. Czułem wyraźną potrzebę, aby jej jeszcze chociaż dopiec. - Jeszcze kilka dni i będzie z ciebie zawodowa dziwka.
- Możesz już przestać? - zapytała z lekkim wyrzutem w głosie, a ja głośno się roześmiałem.
Nie, nie zamierzałem przestać. I to nie był koniec. Chyba, że mojej wizyty w jej pokoju, bo wyszedłem z głośnym hukiem drzwi.
****************************************************
Rozdział wyszedł trochę bardziej krótszy niż zazwyczaj, ale myślę, że zawarłam w nim wszystko co chciałam. Niedługo czeka nas zmiana szablonu tutaj i dziękuję jeszcze za 20 obserwatorów! Fajnie wiedzieć, że ktoś w ogóle to czyta. :D