środa, 27 listopada 2013

Rozdział trzynasty

*Harry’s POV*
Praktycznie bez celu krążyłem kołami po korytarzu, cały czas spoglądając na mahoniowe drzwi. Pewnie wyglądałem jak idiota. Ale byłem nieco zestresowany. To śmieszne. Ja, Harry Styles, którego boi się praktycznie całe miasto, jestem zestresowany. W pewnej chwili stanąłem przed wejściem do pokoju, badając wzrokiem fakturę drzwi tak, jakby były one czymś zadziwiającym, czego jeszcze nigdy w życiu nie widziałem. Usłyszałem śmiech za swoimi plecami.
- Może ty Styles potrzebujesz psychiatry, co? - zapytał nadal roześmiany Tomlinson. Zacisnąłem pięści. Nienawidziłem go, po prostu go nienawidziłem. I gdybym tylko mógł, już dawno przerobiłbym jego głowę na powidła.
- Zamknij się - warknąłem, odwracając się w jego stronę i mierząc go wzrokiem. Nie przejął się. On się niczym nigdy nie przejmuje, nikogo nie słucha. Jest pieprzonym egoistą.
- Ojej, a może ci szkoda naszej cnotki i chcesz do niej iść i ją błagać o przebaczenie na kolanach?
- Powiedziałem, zamknij się! Mam ją w dupie! - krzyknąłem. Louis zaczął śmiać się jeszcze głośniej. A mi już z trudem przychodziło kontrolowanie się przed uderzeniem go.
- Och, rozumiem - powiedział, ironicznie się uśmiechając. Tylko było czekać aż powie coś żenującego. - Ale powiem ci, że wygląda fajnie nago. Na dodatek jęczy jak dobra dziwka. Tylko, że jest bardziej płaska niż moje plecy.
Wbiłem paznokcie w nasadę swojej dłoni. Że on ją widział nago? Niemożliwe. Zaśmiałem się nerwowo, odwracając się z powrotem w stronę drzwi. Na szczęście szatyn odpuścił. Kątem oka zauważyłem to, jak znów zmierza wzdłuż korytarza. Miałem go już dość. Jednak nie dlatego, że byłem zazdrosny. Bo nie byłem. Niby dlaczego? Liz była tylko zwykłą dziwką. Myślałem, że jest normalna. Ale jak widać nie. Pewnie jeszcze dała mu dupy.
Ciężko westchnąłem, naciskając ręką na klamkę drzwi, a one się otworzyły. Ujrzałem blondynkę siedzącą na łóżku i czytającą jakąś książkę. No nie wierzę, szperała po półkach. Kultury jej w domu nie nauczyli czy jak?
- Żyjesz jeszcze? - zapytałem od niechcenia, wchodząc do środka. Oparłem się o ścianę i założyłem rękę na rękę.
- To chyba nie pytanie, które powinieneś zadać dziewczynie, którą przedwczoraj uderzyłeś?
- Że niby ja cię uderzyłem? - wybuchnąłem sarkastycznym śmiechem. - Sama się uderzyłaś.
- Ale to ty do tego doprowadziłeś. Popchnąłeś mnie..
- Następnym razem używaj lepiej dobranych słów, bo się znowu nie dogadamy.
- A więc, nie sądzę, że żyjesz jeszcze? jest pytaniem, jakie się zadaje dziewczynie, którą popchnąłeś dość mocno na ścianę.
- Okej, jak się czujesz? - dałem za wygraną, przewracając oczami. Czy ten dom naprawdę musiał być wypełniony samymi irytującymi osobami? Jak nie Tomlinson to ta mała zdzira. Są siebie warci.
- A jak się może czuć dziewczyna popchnięta na ścianę w tak sposób?
- Możesz już skończyć? To się zrobiło nudne już jakieś pięć minut temu.
- Przecież wszedłeś tu mniej niż trzy minuty temu.
- No i o to właśnie chodzi - prychnąłem, potrząsając głową.
- Już nawet Tomlinson był dla mnie milszy - powiedziała, cicho wzdychając. Nie wiem dlaczego, ale nagle poczułem ukłucie w sercu, co spowodowało, że.. po prostu ten mały pstryczek odpowiadający za moją agresję się włączył
- Rozbieraj się - rozkazałem dużo niższym i poważniejszym głosem, odsłaniając koszulkę tak, że dziewczyna mogła zobaczyć kawałek mojego pistoletu. Przybliżyłem się do niej o kilka kroków. Zauważyłem jak jej ciało zadrżało. Jednak nie zrobiła nic w kierunku spełnienia mojego polecenia.
-Nie - odrzekła stanowczo, jednak jej głos drżał ze strachu. Wyjąłem pistolet zza paska. Byłem pewien, że ulegnie.
- Co powiedziałaś? - warknąłem, przykładając jej pistolet do głowy.
- Powiedziałam, że się nie rozbiorę.
- Ty głupia suko, masz się rozebrać! - ryknąłem na cały pokój, odbezpieczając broń.
- N-nie - powiedziała, przełykając ciężko ślinę. Bała się. Na pewno zaraz stchórzy. Bo skoro Tomlinson ją mógł przelecieć, ja też mogę.
- Rozbierz się, albo cię zapierdolę!
- O-okej - wydukała, patrząc mi prosto w oczy. Zacisnąłem palce na uchwycie broni, próbując nie skupiać się na jej wzroku. Nienawidziłem, kiedy ofiara gapi mi się prosto w oczy.
- To mnie zastrzel, proszę bardzo. Wolę umrzeć niż rozebrać się przed zboczeńcem.
- Ta, na pewno - prychnąłem, potrząsając głową. Zacząłem mieć wątpliwości co do tego, czy ona na pewno się złamie. A co najdziwniejsze, mój zapał do zabicia jej, nagle gasnął.
- Tak, na pewno - powiedziała dużo bardziej stanowczo. W moim sercu niespodziewanie pojawiła się nagła blokada. Nie mogłem jej zabić. Ślepo tłumaczyłem sobie, że to przecież dlatego, że jak ją zabiję to o zabiciu Horana mogę sobie tylko pomarzyć. Chociaż i tak wiedziałem, że gdybym ją zabił to przygnałby tu w ciągu trzech sekund. Mimo wszystko opuściłem rękę, wkładając znów broń za pasek.
- Szkoda mi zabijać takiej szmaty - oznajmiłem. Liz odwróciła wzrok, a ja głośno prychnąłem, powracając na swoje wcześniejsze miejsce, pod ścianę. Zrobiłem się za miękki, zdecydowanie za miękki. Czułem wyraźną potrzebę, aby jej jeszcze chociaż dopiec. - Jeszcze kilka dni i będzie z ciebie zawodowa dziwka. 
- Możesz już przestać? - zapytała z lekkim wyrzutem w głosie, a ja głośno się roześmiałem.
Nie, nie zamierzałem przestać. I to nie był koniec. Chyba, że mojej wizyty w jej pokoju, bo wyszedłem z głośnym hukiem drzwi.
****************************************************
Rozdział wyszedł trochę bardziej krótszy niż zazwyczaj, ale myślę, że zawarłam w nim wszystko co chciałam. Niedługo czeka nas zmiana szablonu tutaj i dziękuję jeszcze za 20 obserwatorów! Fajnie wiedzieć, że ktoś w ogóle to czyta. :D

środa, 20 listopada 2013

Rozdział dwunasty

W ciągu kilku godzin zdążyłam się tylko przemieścić spod ściany, na łóżko. Nie tknęłam tacy z jedzeniem, którą przyniósł mi rano Ethan. I nie to, że nie byłam głodna, bo byłam. Jednak nie potrafiłam niczego zjeść, nie miałam na to siły. Ponownie moje myśli były zaprzątane wszystkimi wydarzeniami z ostatnich dni. Kiedy mówiłam sobie, że coś mnie przerasta i mam już dość, problemy narastały. I wszystko przez pieprzonego Stylesa. Za kogo on się w ogóle uważał? Najpierw chciał mnie zgwałcić, potem mnie porwał, a teraz pobił jedyną przyjazną mi osobę w tym domu. O ile tylko, bo nie miałam pojęcia, co mogło dziać się za ścianami tego pokoju. A z każdą chwilą upewniałam się coraz bardziej, że moje dni są już policzone. Skuliłam się jeszcze bardziej, kiedy usłyszałam odgłos otwieranych drzwi i zobaczyłam blask światła, które gwałtownie rozdarły panujące w pomieszczeniu mrok i ciszę.
- Wstawaj lala, idziemy się myć - powiedział prawdopodobnie chłopak, którego głos był naprawdę miękki i delikatny, więc nie zdziwiłoby mnie, jeśli okazałby się on kobietą. Jednak i tak nawet nie miałam ochoty ani spojrzeć na tą osobę, ani jej odpowiedzieć. Po chwili mój gość dodał nieco głośniej w tonacji, która mnie upewniła, że to na pewno nie była przedstawicielka płci pięknej. - Mam cię ściągnąć siłą z tego wyra?
Z trudem siadłam na łóżku, przecierając zapłakane oczy. Odwróciłam się w stronę osoby, stojącej w drzwiach i zobaczyłam niezbyt wysokiego, stojącego w drzwiach szatyna, którego włosy praktycznie były roztrzepane w każdą stronę. Był opalony, a na twarzy miał zarost. I choć zazwyczaj nie gustowałam w takich facetach, to było w nim coś, co przyciągało moją uwagę. Jednak po niebieskich oczach od razu mogłam stwierdzić, że nie przyszedł tu z własnej woli, a nasza konwersacja nie będzie zbyt przyjazna, więc zgaduję, że raczej się nie polubimy. Zauważyłam, że spojrzał na komodę, na której stała taca z jedzeniem.
- Dlaczego nie zjadłaś?
- Gdzie jest Ethan?
- Nie odpowiada się pytaniem na pytanie. Nie nauczyli cię dziewczynko kultury w domu?
- Nie jestem dziewczynką.
- Szkoda, bo wyglądasz.
- Musisz być tak wredny?
- Nie byłbym wredny, gdybyś odpowiedziała na moje pytanie.
- Ugh, nie zjadłam, bo nie jestem głodna. Teraz ty.
- Ale co ja?
- Odpowiedz na pytanie.
- Ethan jest tam, gdzie jego miejsce. Czyli na cmentarzu - zaśmiał się głośno chłopak, a ja zmarszczyłam brwi. Marny żart kolego, marny.
- A na poważnie?
- Dobra, skończyłem już udawać, że interesuje mnie ta rozmowa, więc wstawaj, bo idziesz ze mną.
- Po co? Niby gdzie? Nigdzie się stąd nie ruszam.
- Idziesz się umyć, bo niedługo za twoją sprawą będzie tu walić jak w oborze - powiedział stanowczo chłopak, łapiąc moje ramię i ściągając mnie z łóżka. Czemu oni wszyscy od razu musieli używać siły?
- Auć, puść. Mogę iść sama - zaskomlałam, a szatyn puścił moją rękę. Założyłam szybko buty, stojące obok mojego łóżka, nie zważając nawet na ranę na stopie. - Jak ty w ogóle się nazywasz?
- Boże, serio. Styles miał rację, jesteś irytująca - oznajmił, wychodząc ze mną z pomieszczenia i prowadząc wzdłuż długiego korytarza zdecydowanie szybciej niż moja noga na to pozwalała. - Tomlinson.
- Tomlinson to czasem nie nazwisko?
- Dla ciebie pan Tomlinson - prychnął chłopak, a ja syknęłam z bólu. - Czego?
- Noga. Boli - wymamrotałam, przymykając oczy i powoli oddychając. Mogłoby się już zagoić i byłoby już po sprawie.
Szatyn otworzył jakieś drzwi i wepchnął mnie do środka, a następnie za mną wchodząc, zamknął drzwi na zamek. Rozejrzałam się nieco przerażona. Na szczęscie to była tylko zwyczajna łazienka. Prysznic, umywalka, nad nią lustro i toaleta.
- A teraz się rozbierz i wskakuj pod prysznic - rozkazał, a ja uniosłam brwi. Nie ma mowy. Nie przy nim.
- Nie rozbiorę się przy tobie - zakomunikowałam w pełni poważnie. Nie znałam go, więc dlaczego miał mnie oglądać nago? Nie było mowy, abym zdjęła przy nim swoje ubrania.
- Masz pięć minut na prysznic. A potem stąd wylatujesz i będziesz śmierdziała aż do jutra.
- Nie śmierdzę i bądź milszy.
- 4 minuty i 45 sekund.
- Ugh, mógłbyś się chociaż odwrócić? Przecież ci tak nagle nie ucieknę stąd, skoro drzwi są zamknięte - jęknęłam zrezygnowana. Na szczęście Tomlinson był w miarę ugodowy, bo od razu odwrócił się do mnie plecami. - Dziękuję.
- Mhm - wymamrotał, dodając jeszcze coś niezrozumiałego pod nosem.
Powoli zaczęłam zdejmować swoje ubrania, a następnie weszłam do kabiny prysznicowej, szczelnie zasuwając za sobą drzwi. Co chwilę spoglądałam z obawą na szatyna, stojącego z twarzą skierowaną ku drzwiom. Włączyłam natrysk, na początku myjąc włosy, które przez te kilka dni tutaj zdążyły się lekko przetłuścić. W pewnej chwili żel pod prysznic, który znalazłam upadł mi pod nogi. A kiedy chciałam się schylić, ból w kręgosłupie dał o sobie znać, a z moich ust wydostał się cichy syk. Gdy udało mi się podnieść, umyłam resztę swojego ciała. Po zakończonym prysznicu zorientowałam się, że nie mam ręcznika. Spojrzałam na szatyna podziwiającego jasnozielone płytki na podłodze. Byłam pomiędzy młotem, a kowadłem. Czy poprosić go o ręcznik, czy może ubrać się mokra w swoje ubrania? Cicho westchnęłam. Nie chciałam chodzić w zmoczonych ubraniach. Niepewnie odsunęłam drzwiczki kabiny.
- Uhmm, Tomlinson? - cichutko zapytałam, jeszcze nieświadoma tego, że zamiast odpowiedzieć wciąż stojąc do mnie tyłem, szatyn się odwróci i ujrzy mnie nago.
Moje policzki natychmiastowo okrył róż, ponieważ jedyną osobą, która widziała mnie nago był Lucas. I tak, choć wyglądałam na świętą, wcale taka do końca nie byłam, a już dawno byłam po swoim pierwszym razie, który mimo wszystko, nie był jakimś oszołamiającym wydarzeniem, do którego chciałabym powrócić. Dlatego właśnie stanie przed kimkolwiek nago wciąż mnie onieśmielało, a przynajmniej przy obcych. Jednak wydawało mi się, że chłopak był niewzruszony tą sytuacją. 
- Jesteś głupia, czy głucha? Mówiłem. Masz się do mnie zwracać pan Tomlinson.
- Ugh, jesteś pewnie niewiele starszy, więc.. - zaczęłam, jednak urwałam w połowie, widząc ironiczny wzrok szatyna. Za to spróbowałam jakoś zasłonić się włosami i rękoma. - Ugh, no dobrze. Panie Tomlinson, czy mógłby pan skołować mi ręcznik?
- Oczywiście Elizabeth - odpowiedział z przesadną uprzejmością, a ja przewróciłam oczami.
Co za irytujący typ. Jednak od razu otrzymałam to o co prosiłam. Lecz, aby sięgnąć po przedmiot, musiałam wyciągnąć jedną ze swoich rąk, tym samym odsłaniając swoje piersi z ogromnym zawstydzeniem. Od razu, kiedy dostałam ręcznik w swoje dłonie, szczelnie się nim owinęłam.
- Spokojnie, możesz już się odwrócić.
- I tak nie miałem zamiaru się gapić na taką deskę - wrednie się zaśmiał, a ja prychnęłam. Lubiłam swoje kształty i nic mu nie było do tego.
- Czyli nie dasz mi się ubrać?
- Po pierwsze, nie wiem co ci zrobi za różnice to, czy zobaczę cię nago raz czy dwa razy. A po drugie mam ubrania dla ciebie - oznajmił, biorąc z jednej z półek równiutko ułożone ubrania. Rozłożyłam je, wciąż pilnując by mój ręcznik trzymał się na miejscu, i oniemiałam. Czarna bluzeczka na ramiączkach z wyciętym dekoltem aż do prawie samego biustu, oraz krótkie spodenki z wytarganymi dziurami na przodzie.
- Chyba sobie jaja robisz, że to założę. Nie jestem dziwką.
- Założysz.
- Nie - zaprotestowałam, zakładając rękę na rękę, na znak tego, że nie zamierzam zmienić swojego zdania.
- Nie warcz na mnie małolato, tylko rób co ci każę.
- Bo co?
- No żebyś lepiej nie wiedziała co, bo będziesz leżała w grobie z Harrowem - zagroził mi chłopak.
- Ale..
- Nie ma żadnego ale, ubieraj się mała - powiedział stanowczo, a ja ciężko westchnęłam. Czułam się jak jakaś niewolnica.
- Ugh, wolałam Ethana. Przynajmniej był miły i nie traktował mnie jak szmatę. Prawda jest taka, że jesteś popierdolonym psycholem. Tak samo jak cała reszta twoich kumpli.
- Coś ty powiedziała gówniaro? - warknął, przybliżając się do mnie. Zrobiłam krok w tył. To jak warczał w jego wykonaniu brzmiało całkiem jak pisk małej dziewczynki. I choć wydawało się to być zabawne, wolałam nie przeginać, bo widać, że był zły. A zdążyłam już zauważyć, że to ktoś z pokroju Stylesa, więc mogłam porządnie oberwać praktycznie za nic.
- Nie podchodź bliżej.
- Bo co? -zapytał, podle się śmiejąc pod nosem i robiąc krok w przód. Podniosłam rękę, aby go uderzyć, jednak zanim zdążyłam się zamachnąć, boleśnie złapał ją w nadgarstku.
- Auu, puść.
- Jeszcze raz. Jeszcze raz podniesiesz na mnie tą rękę suczko, a ci ją złamię - wysyczał przez zaciśnięte zęby, puszczając mój nadgarstek. Złapałam się za niego, wciąż bolał. - Ubieraj się albo zedrę z ciebie ten ręcznik i sobie ładnie wyjdziesz nago na korytarz. Raczej w domu pełnym facetów od razu ktoś się znajdzie, kto będzie chciał wypieprzyć taką słodziutką laleczkę.
- Odwróć się - poprosiłam cicho, ciągle trzymając się za nadgarstek.
- Grzeczna dziewczynka - zaśmiał się i potrząsając głową, odwrócił się do mnie plecami. Jak dobrze, bo nie miałam już ochoty patrzeć się na jego niewyparzony dziób.
****************************************************
Tak bardzo, bardzo dziękuję za te 4,3 tysiąca wejść na bloga z moim opowiadaniem, które niedawno wybiło, oraz dziennie za to 80+ wejść! Jesteście wspaniali! Dlatego w nagrodę napisałam nieco dłuższy rozdział niż zazwyczaj tak jak obiecywałam i aktualnie przebija najdłuższy rozdział o dwieście słów, więc jest nawet nieźle. Ale z każdym kolejnym będę się starała pisać coraz to dłuższe części. ily x

sobota, 16 listopada 2013

Rozdział jedenasty

Od wczorajszego wieczoru z niecierpliwieniem oczekiwałam na kolejną wizytę Ethana w swoim pokoju. Byłam wręcz zdesperowana, by dowiedzieć się, czy odzyskał mój telefon, czy nie. Jednak pozostawałam przy dobrej myśli. To była moja jedyna szansa na ucieczkę stąd i pozostawienie przy życiu siebie, jak i Nialla. Wpatrywałam się w sufit, kiedy usłyszałam otwierające się drzwi. Podniosłam się do siadu, a przed moimi oczami pojawił się uśmiechnięty Ethan.
- I co? - zapytałam zaciekawiona. To była chwila prawdy.
- Mam i twój telefon, i coś do jedzenia - powiedział entuzjastycznie chłopak, siadając obok mnie i stawiając tacę z kilkoma kanapkami na talerzu i niewielką butelką soku pomarańczowego.
Szybko wręczył mi komórkę wraz z ładowarką, którą szybko w niego wpięłam i podłączyłam do gniazdka. Poczekałam kilka sekund, ale nic. Cholera, co się stało? Nerwowo wciskałam guzik włączania. No już, działaj. Moje wewnętrzne wrzaski na urządzenie nic nie dały, bo telefon i tak nie chciał ruszyć.
- Może nie pasuje? - zapytał nieco zdziwiony, ale też i zawiedziony, przygryzając dolną wargę.
- Nie ma mowy, to ten sam model.. - mamrotałam pod nosem, rozpaczliwie próbując ruszyć urządzenie. Jednak nie dało rady, a mój idealnie dopracowany plan legł w gruzach.
- Nie przejmuj się Liz.. Coś wykombinujemy.. A może.. Może mogłabyś użyć mojego telefonu?
- Nie pamiętam numeru telefonu Nialla - oznajmiłam, chowając twarz w rękach i zaczynając cicho łkać.
Całkowicie się o to obwiniałam. To była moja wina. Gdybym zamiast spędzać czas na bezsensownych rozmowach z przyjaciółkami, dzwoniła do Niallera, to może znałabym jego numer. To była jakaś tragedia. Tak bardzo chciałam do domu, do mamy i Lucasa. Przytulić ich i powiedzieć jak bardzo ich kocham. Ale nie mogłam się tam znaleźć, bo mój kochany braciszek musiał zacząć się bawić w bycie gangsterem, przez co nawet nie wiedziałam, czy jeszcze za życia ujrzę jakąś przestrzeń poza tym pokojem.
- Nie przejmuj się - wyszeptał Ethan, ujmując moją dłoń w swoją, gładząc ją przy tym. - Wszystko będzie dobrze.
- Nie, nie będzie. On mnie zabije - zaczęłam płakać, a chłopak położył drugą rękę na moim policzku, ścierając łzy. - I mojego brata też..
- Hej, Liz, nie płacz.
- Jak mam nie płakać skoro wiem, że umrę, co? A jak nie ja to mój brat? A może nawet obydwoje?
- Nie umrzesz, ani ty, ani on. Spokojnie, na pewno wszystko będzie dobrze.
- Zrozum, że nie będzie! - prawie krzyczałam, płacząc coraz głośniej.
Nie potrafiłam opanować swoich emocji. Ta sytuacja po prostu mnie przerastała. To było dla mnie zdecydowanie za dużo. Byłam kompletnie zrozpaczona i bezradna. Nie miałam kompletnie pojęcia co przyniesie kolejna godzina, dzień, tydzień, dwa.. Bo na przeżycie więcej niż dwa tygodnie nie miałam nawet szans. Bo byłam w domu jakiegoś gangstera i to było normalne, że za wszelką cenę dążył do jednego celu – złapania mojego brata, nieważne jakim kosztem, byleby tylko go osiągnąć. Bo przecież kogo interesuje życie biednej Elizabeth Horan, która jeszcze do wczoraj nie wiedziała co się dzieje dookoła niej? Otarłam łzy. Musiałam być silna, choćby dla samej siebie, bo na kogo innego nie miałam już tutaj liczyć.
- Liz, naprawdę. Nie musisz się przejmować. Coś wykombinuję - powiedział chłopak, gładząc mnie po policzku. Dobra, jego dzisiejsze zachowanie w porównaniu ze wczorajszym było nieco.. inne? Dziś było zdecydowanie dużo bardziej otwarty. Serio ludzie tutaj muszą zmieniać się tak z dnia na dzień?
- Chciałabym ci wierzyć - westchnęłam cicho, ściągając rękę Ethana ze swojego policzka, na co on się cicho zaśmiał.
- Zapomniałem, że nie jesteś jedną z tych dziewczyn, które tutaj krążą.
Uniosłam brwi. Co? Dobra, jego chyba naprawdę podmienili. Raczej wczorajszy miły i kochany Ethan nie był tym dzisiejszym, który.. tak jakby nazwał mnie dziwką? Bo z tego co mi wiadomo, tutaj po korytarzach krążą tylko sprzątaczki, które puszczają się z tymi wszystkimi mafiosami. Blondyn znowu się zaśmiał.
- Nie, nie chodzi mi tu o pokojówki tylko o poprzednie dziewczyny, które tu Harry więził - uspokoił mnie chłopak, a ja potrząsnęłam głową. Mam już lekką obsesję na temat tego co, kto i jak o mnie mówił. - Ty jesteś inna. Delikatniejsza, ładniejsza i mądrzejsza.
Uśmiechnęłam się lekko. To było urocze, że Ethan prawił mi takie komplementy. Ostatnią i chyba jedyną osobą w życiu, rzecz jasna oprócz mojej mamy, od której usłyszałam cokolwiek na temat mojego wyglądu był tylko Lucas.
- Dziękuję - zachichotałam, na co chłopak szeroko się uśmiechnął.
A w kolejnych sekundach wszystko zaczęło się dziać niespodziewanie szybko. Jego dłoń na mojej szyi, jego usta na moich. Jednak nie trwało to długo, bo już po kilku sekundach drzwi pokoju się otworzyły, przez co blondyn gwałtownie się ode mnie oderwał, wytrzeszczając swoje oczy w kierunku wejścia. Co do cholery było grane? Dlaczego on mnie pocałował? I czemu tak szybko się.. Spojrzałam w stronę drzwi, a moja szczęka, gdyby była w stanie, uderzyłaby o panele, którymi była wyłożona podłoga. Potarłam oczy, sprawdzając czy dobrze widzę. Na serio tym wielkim Harrym był ten pieprzony zboczeniec z klubu?
- J-ja.. J-ja.. - jąkał się Ethan, będąc niesamowicie przerażonym. Serio się go bał aż tak? Zabawne. Ten koleś był zwykłym śmieciem i nie wiem co w nim było takiego trwożącego krew w żyłach.
Szatyn wszedł do pokoju, potrząsając głową oraz zaczynając się głośno i sarkastycznie śmiać. Pociągnął mniejszego chłopaka za koszulkę, rzucając nim o ziemię, przez co usłyszałam ciche jęknięcie.
- Ile razy ci mówiłem Harrow, że nie przychodzisz tu żeby ruchać laski tylko po to, żeby dać im żreć i wypierdalać? - zapytał ostro Harry, dość solidnie kopiąc chłopaka w bok. Usłyszałam głośniejszy syk, a blondyn został podniesiony ponownie za koszulkę i rzucony o ścianę, nie mając nawet okazji do tego, by móc się obronić.
Moje oczy się rozszerzyły, kiedy po próbie podniesienia się, Ethan oberwał kilkanaście uderzeń i kopniaków od Harry’ego, które za każdym razem nabierały siły. Chyba już zaczynałam rozumieć dlaczego blondyn się go bał. On był po prostu psychiczny. 
- Ej, Harry, zostaw go - powiedziałam nieco przerażona, wstając z łóżka.
Nie wiedziałam co zrobić, żeby samej nie oberwać. Jednak ten psychol i tak nie posłuchał moich słów, co w sumie nie było dla mnie zaskoczeniem, a wręcz nasilił swoje uderzenia. Zauważyłam, że po policzkach Ethana zaczęły spływać łzy, a on co chwile wydawał odgłosy bólu. Boże, musiałam coś zrobić. I to pilnie.
- Zostaw go, zrobisz mu coś! - krzyknęłam, łapiąc Harry’ego za ramiona i próbując go odciągnąć od blondyna, jednak bezskutecznie. Był dla mnie za duży.
- Nie wtrącaj się! - odkrzyknął, ciągle okładając pięściami ciało Ethana. Głośno przełknęłam ślinę, łapiąc Harry’ego za rękę, by zatrzymać jego uderzenia.
- Proszę, puść go, już dość! Zabijesz go!
- Powiedziałem, że masz się nie wtrącać głupia suko! - wrzasnął szatyn, mocno popychając mnie na ścianę.
Moje ciało przeszył niesamowity ból, a moje płuca nagle przestały być zdolne do oddychania. Zaczęłam histerycznie płakać, nie mogąc się opanować. Przez dłuższą chwilę nie byłam pewna tego, co się dzieje, ponieważ bałam się podnieść chociażby głowę, słysząc coraz donośniejsze jęki i krzyki Ethana. Jednak po kilku minutach drzwi pomieszczenia zamknęły się z hukiem, a ja dusząc się płaczem, zostałam sama.
****************************************************
I tak oto po tygodniu oczekiwania, dodaję kolejny rozdział. Byłby już wcześniej, gdyby nie to, że przez cały tydzień byłam zajęta uczeniem się na konkursy przedmiotowe. Ale i tak nic z tego nie wyszło, bo były dużo trudniejsze niż w zeszłych latach i nie przeszłam w żadnym. Co do samego rozdziału, jest jak dotychczas najdłuższy z całego opowiadania. Jednak jeśli dobrze pójdzie to kolejny będzie jeszcze dłuższy (i pojawi się nowy bohater!). Mam nadzieję, że Was nie zawiodłam i rozdział się podoba. x

sobota, 9 listopada 2013

Rozdział dziesiąty

Zostałam zamknięta w czterech ścianach. Niczym więzień. Nawet nie miałam pojęcia co się działo i co ja tu robiłam.­ Byłam przerażona. Nie pamiętałam dosłownie niczego z dzisiejszego poranka, a moja głowa bolała mnie w straszliwy sposób. Kilka minut temu obudziłam się tu w całkowitej samotności. Podejrzewałam, że był już wieczór, chociaż nie byłam tego stuprocentowo pewna, bo w pomieszczeniu nikt nawet nie zadbał o okno. Dlaczego się tu znajdowałam? I dlaczego drzwi były zamknięte? Czy ja byłam porwana? Tylko dlaczego tego nie pamiętam? I dlaczego moja noga jest w bandażu? W mojej głowie było mnóstwo pytań i ani jednej osoby wokół, która mogłabym na nie odpowiedzieć. I na dodatek nie miałam swojego telefonu przy sobie. Błędnie spacerowałam po pokoju, widocznie przy tym kulejąc i bezskutecznie szukając chociażby najzwyklejszej wskazówki, która skierowałaby mnie chociaż do jednej z odpowiedzi na moje pytania. Przerażała mnie pustka wokół, przecież nikomu nic nie zrobiłam, aby tu się znajdować. To musiało być jakieś nieporozumienie.
Kiedy usiadłam na krawędzi łóżka, drzwi od pokoju magicznie się otworzyły, a w nich stanął niski blondyn. Lekko się zatrząsnęłam. Czy to jego sprawką było to, że tu siedzę, jak za karę? Przełknęłam ciężko ślinę, obserwując każdy jego ruch.
- Umm.. cześć - przywitał mnie niepewnie chłopak. Uniosłam brwi. Był wystraszony niemal tak samo jak ja i widać było, że nie nadawał się do tej roboty, więc to pewnie ktoś na niższej hierarchii w tym.. czymś.
- Hej - odpowiedziałam, cicho wzdychając, kiedy on oparł się o drzwi, tym samym je zamykając za sobą. Zauważyłam na jego twarzy rumieńce. Wyglądał nawet uroczo jak na kogoś, kto jest powiązany z tym, że tu siedzę.
- Co tam?
- I co mam niby teraz odpowiedzieć? Siedzę tu nawet nie wiem dlaczego i cholernie boli mnie głowa, ale jest fajnie.
- Uch, też racja - wymamrotał blondyn, pocierając skroń
- Mogę wiedzieć co ja tu robię? - zapytałam totalnie zbulwersowana. - I dlaczego mam bandaż na stopie?
- Kiedy ermm.. Harry cię zabierał z domu, weszłaś w kawałek szkła.. - poinformował mnie chłopak, a ja myślałam, że mnie coś trafi. Nie dość, że te wszystkie czynniki składały się na to, że byłam totalnie wkurzona to jeszcze ten koleś mówił chyba najwolniej jak tylko potrafił, idealnie akcentując każde słowo.
- Kim jest Harry? I jak to mnie zabrał z domu? Co to ma znaczyć?!
- Bo Harry to nasz szef i umm.. jakby ci to powiedzieć..
- Prosto z mostu? - zapytałam, unosząc brwi. Czy ja kiedykolwiek przy tym człowieku dowiem się o co chodzi?
- Jesteś porwana - powiedział zwyczajnie chłopak, a ja uniosłam brwi. W jego ustach to całe porwanie raczej brzmiało jakbym przyjechała tu na wakacje, żeby się zrelaksować i pić drinki z palemką, których jak dotąd jeszcze nie zauważyłam.
- Tylko? - zaśmiałam się wyjątkowo sarkastycznie. On chyba sobie robił ze mnie jaja. Niby dlaczego jakiś Harry miałby mnie porywać? Co ja mu niby zrobiłam skoro go nawet nie znam? - A dlaczego niby mnie porwaliście? Jestem jakąś złotą kurą?
- Harry chce zwabić twojego brata, żeby pozbawić go życia - wzruszył ramionami, a ja zmarszczyłam brwi. To się robiło coraz bardziej skomplikowane. Czemu niby ten wielki szef niczym pan świata dla tego flegmatyka, miałby zabijać Niallera?
- Dlaczego?
- Bo twój brat zabił ojca Harry’ego i Harry chce się odwdzięczyć.
- Co? Mój brat by nikogo nigdy nie zabił, chyba sobie żartujesz. Chyba pomyliłeś mnie i mojego brata z całkiem innymi osobami.
- Ty jesteś Elizabeth Horan, a twój brat to Niall, tak? - zapytał blondyn, a ja zrobiłam minę niczym karp. Skąd on to wiedział? I Boże, mój brat serio by kogoś zabił? Niepewnie pokiwałam głową. - W takim razie się nie pomyliłem. I.. Czekaj, ty nie wiedziałaś, że twój brat jest szefem gangu?
Moje oczy nagle się rozszerzyły, a w mojej głowie przebiegło kolejne milion pytań. Mój brat gangsterem? Boże, jestem siostrą gangstera? To.. to chore. I niemożliwe. To musiał być jakiś żart. Albo sen. Tak to był sen. Na pewno. Dyskretnie uszczypnęłam się w udo. Nie, to jednak nie był sen.
- N-nie, nie wiedziałam - przyznałam łamiącym się głosem. To wszystko mnie już przerastało. Chciałam do domu, mamy i Lucasa. - A kim ty jesteś?
- Ja? Jestem Ethan. Ethan Harrow - oznajmił, siadając obok mnie na łóżku.
- Powinnam powiedzieć, że miło poznać, ale nie jestem pewna, czy w takich okolicznościach mogę.
- Nic ci nie zrobię, serio - uśmiechnął się lekko chłopak, co odwzajemniłam.
Był flegmatyczny i nieco tępy, ale wydawał być się przyjazną osobą. I miałam nadzieję, że nie jest jedyną osobą o takim charakterze w tym domu. Kiwnęłam głową, starając się być równie miłą dla niego, co on dla mnie. Bo jak podejrzewałam, taki jednorożec już więcej mi się tu nie trafi.
- Nie jesteś aż taka zła jak Andy i James mówili. Lubię cię - powiedział Ethan, a ja się cicho zaśmiałam. Ciekawe dlaczego mnie nie polubiła tamta dwójka. Może bardzo się wyrywałam i krzyczałam jak mnie porywali?
- Ja ciebie też - odpowiedziałam, a uśmiech na moich ustach dalej nie schodził. Musiałam przyznać. Był irytujący, ale było w nim coś takiego, że nie dało się go nie lubić. Na jego policzkach ponownie się pojawiły rumieńce i spuścił głowę. Znowu się cicho zaśmiałam, jednak moją uwagę przykuł fakt, że chłopak właśnie wyjął z kieszeni telefon, który wyglądał identycznie jak mój.
- Masz mój telefon! - zawołałam, mając nadzieję na to, że mam rację. Bo jeśli tak, to mógłby mi go oddać.
- Co? Nie. To mój.
- A gdzie jest mój? - zapytałam, nieco zawiedziona tym faktem.
- Harry go zabrał. Chciał w nim poszperać, ale zgaduję, że się rozładował, bo nie mógł go włączyć. Chciał ode mnie ładowarkę, ale skłamałem, że mam inny model. Nie chciałem naruszać niczyjej prywatności, bo szczerze, nie wiedziałem jeszcze wtedy kogo tym razem tu ściągnęli.
- To nie pierwszy raz, kiedy kogoś porywają?
- To już ich rutyna - westchnął Ethan, grzebiąc w telefonie - Jak się kogoś boją to porywają jego bliskiego, tamten przyjeżdża i go zabijają.
- Czyli z Niallem zrobią to samo? - zapytałam zdenerwowana. Nie wybaczyłabym sobie tego, że przeze mnie mój brat zginął.
- Jeśli przybędzie cię uratować to tak. Jak nie, to zabiją ciebie - odpowiedział blondyn, na co moje oczy ponownie się rozszerzyły. I ta, i ta opcja nie były zbytnio atrakcyjne. - Chociaż nawet po zabiciu Nialla, zabiją też ciebie. A po zabiciu ciebie, zabiją Nialla, który będzie chciał się zemścić. Tak, czy tak, zginiecie oboje.
- J-ja.. Ja.. Uhmm.. Dobra. Nieważne. Byłbyś w stanie przynieść mi mój telefon?
- Nie wiem. Harry nie pozwala wchodzić do swojej części domu. Wyjątkiem są sprzątaczki, które co prawda robią mu za dziwki, ale nawet je lubię. Mógłbym z nimi pogadać i może by ci załatwiły komórkę.
- A ładowarkę pożyczyłbyś mi?
- No pewnie.
- Boże, tak bardzo dziękuję! - rzuciłam się na niego, przytulając go mocno..
- No już przestań, bo znowu się zarumienię.
- A wiesz, że wyglądasz wtedy wyjątkowo uroczo? - wybuchłam dzikim śmiechem, a chłopak dołączył już chwilę potem do mnie. Jak na razie nie było tu aż tak źle. A jeśli mój plan wypali, to już niedługo nawet będę w z powrotem w domu.
****************************************************
Tak bardzo męczyłam się cały dzisiejszy wieczór nad tym rozdziałem, więc błagam, nie zabijcie mnie, jeśli będzie dużo błędów, lub będzie on totalnie beznadziejny. Ostatnio nie mam całkowicie na nic siły, zwłaszcza w weekendy, bo dni szkolne mam zapełnione nauką i zajęciami pozalekcyjnymi. Jakaś tragedia! Ale i tak i mam nadzieję, że się podoba i dzięki za komentarze, których było.. no pobiliście aktualny rekord spod pierwszego rozdziału, z czego się ogromnie cieszę! x

sobota, 2 listopada 2013

Rozdział dziewiąty

*Harry’s POV*
- Słońce, gdzie jesteś? - pytałem, śmiejąc się pod nosem i rozglądając po pokoju.
Zajrzałem pod łóżko. Gdzie ta mała mogła się znajdować? Zgaduję, że mój niby niezawodny plan jak zwykle trafił szlag, a Horan dostał z niego jakiś przeciek, przez co kazał się jej schować. Gdy tylko się dowiem kogo to sprawka, od razu urwę mu łeb i poćwiartuję. Że też Tomlinson nigdy nie może rekrutować do naszego gangu zaufanych ludzi, zamiast jakichś dzieciaków, które o strzelaniu gówno wiedzą i gdyby tylko mogły, oznajmiłyby całemu światu, jakie mają dojścia w kryminalnym świecie.
- Możesz już wyjść, nic ci nie zrobię - zapewniałem dziewczynę. Byłem pewien, że znajdowała się w tym pokoju. Dlatego schyliłem się, zaglądając pod łóżko. Pusto, jedynie jakiś kurz i okruszki.
Ogółem nawet nie wiedziałem jak wygląda. Jedyną rzeczą, o której miałem pojęcie na jej temat było to, gdzie mieszka i to, że na pewno była w domu. Tylko gdzie, nie miałem nawet najmniejszego pojęcia. Podszedłem do komody, stojącej pod oknem. Uniosłem brwi, patrząc na urocze zdjęcie w ramce, które wziąłem do swojej dłoni. Czyli to była ona. Ta mała suczka z klubu. Uśmiechnąłem się zadziornie pod nosem, przejeżdżając palcem po jej twarzy na fotografii. No to się zabawimy, skarbie.
- Kotku, może już wyjdziesz? Gdzie jesteś? - powiedziałem. Lecz kiedy nie doczekałem się żadnej odpowiedzi, celowo upuściłem przedmiot na podłogę, aby się roztrzaskał i wywołał głośniejszy hałas. W tym momencie usłyszałem cichy szmer i prawie niesłyszalne kroki na piętrze. - Nie chcę bawić się w kotka i myszkę, więc wyłaź w tej chwili, bo wiem, że tu jesteś - zażądałem, zauważając drzwi, które prawdopodobnie prowadziły do jakiejś garderoby. Byłem pewny tego, że ta mała tam była. Otworzyłem je, rozglądając się wokół. Było ciemno, a więc włączyłem światło. Zacząłem chodzić wśród wieszaków z ubraniami, ale nie znalazłem nikogo. Cholera, gdzie ta blondyna była?
- Nie żartuję, wyłaź albo to bardziej zaboli niż ci się może wydawać.
Nagle zauważyłem kolejne drzwi, które tak jak podejrzewałem, prowadziły do kolejnej sypialni. Zgaduję, że należała ona do Horana. Lecz i tutaj nie było tej małej małpy. Musiała się ciągle przemieszać. Ugh, robiła ze mnie idiotę. Czyli jednak jej kochany braciszek powiadomił ją o moim przybyciu. Tylko chyba nieco za późno, skoro nie ulotniła się stąd przed moim przyjazdem.
Zmarszczyłem brwi, słysząc kobiecy wrzask gdzieś na tym piętrze. Uśmiechnąłem się cwaniacko, wracając do sypialni dziewczyny, gdzie tak jak się spodziewałem, sama ona stała nad kawałkami szkła z ramki, trzymając się za swoją skaleczoną stopę.
- Czyli moja mała, słodziutka dziewczynka wyręczyła mnie i sama się skaleczyła? Oj, tak mi nieprzykro - zaśmiałem się złośliwie, patrząc na to jak blednie z każdą sekundą, a jej oczy się rozszerzają wraz z panicznym strachem, który zapewne przeszywał jej drobne ciało.
Zacząłem się do niej zbliżać. W chwili, gdy chciała zrobić krok wstecz, upadła na ziemie z cichym szlochem, łapiąc się za swoją zranioną kończynę.
- Zostaw mnie - mamrotała pod nosem, próbując bezskutecznie wyciągnąć ze stopy zakrwawiony kawałek szkła. Jednak widziałem, że sprawiało jej to ogromny ból, a już po kilku sekundach zaprzestała tego i zwróciła ponownie swój wzrok ku mojej osobie. - Pomóż mi to wyciągnąć. - Uniosłem brwi, znów wybuchając śmiechem.
- Wstawaj - powiedziałem stanowczo, zakładając rękę na rękę, na co blondynka tylko potrząsnęła głową, wykazując zdecydowany sprzeciw.
- Nie, bo boli.
- Sama się skaleczyłaś, więc to twoja wina - oznajmiłem, biorąc ją na ręce i kładąc na swoim ramieniu.
- Z-zostaw mnie - wymamrotała, nieskutecznie próbując się wyrwać, kiedy ja złapałem do ręki parę jakichś jej tenisówek i wyszedłem z pokoju, powoli schodząc na parter.
- Mogło być miło, ale nie chciałaś - powiedziałem, kierując się w stronę drzwi wyjściowych, a następnie do mojego samochodu, do którego wrzuciłem ją na tyły. - Mam ją - oznajmiłem moim kumplom, którzy znajdowali się na przednich siedzeniach. Jeden z nich, James, odwrócił się, spoglądając na naszą dwójkę
- No, nie ma czego. Ładna niunia.. Czekaj, to czasem nie ta z klubu, co chciałeś ją przelecieć, ale Stewart ją obroniła? - zaśmiał się, a ja przewróciłem oczami, sięgając pod fotel kierowcy, by wyjąć spod niego torbę i zacząłem w niej grzebać.
- Cz-czego szukasz? - jąkała się blondynka, siedząca wręcz nieruchomo obok mnie i patrząca z przerażeniem na moje dłonie.
- Nie twoja sprawa - warknąłem, wyjmując fiolkę z bezbarwnym płynem i butelkę do połowy upitej wody, którą otworzyłem i wlałem do niej zawartość fiolki. Całość wstrząsnąłem po zakręceniu korkiem, a następnie podałem przedmiot dziewczynie. - Pij - rozkazałem, na co ona lekko zadrżała.
- N-nie..
- Jak mówię pij to pij! - wrzasnąłem, a dziewczyna przesunęła się aż do samych drzwi pojazdu. Mógłbym nawet powiedzieć, że się do nich przykleiła. Jednak wciąż nawet nie odkręciła butelki. -Wypijesz to w końcu, czy nie?
- Nie - odpowiedziała drżącym głosem, ciężko przełykając ślinę, a w jej oczach zaczęły jawić się już łzy.
- Ja pierdolę, jeszcze zamierzasz ryczeć? Nieźle - prychnąłem, wyciągając zza paska spodni pistolet, który przystawiłem jej do boku głowy. Nienawidziłem, kiedy ludzie byli mi nieposłuszni. - Pij, albo pozbędę się ciebie szybciej niż twojego zasranego braciszka.
- Z-zrobiłeś coś Niallowi? - zapytała blondynka, jąkając się, a jej dłonie zaczęły się momentalnie trząść.
- Pij.
- Powiedz mi!
- PIJ! - wrzasnąłem na całe auto, przez co po policzkach dziewczyny zaczęły lecieć łzy, a ona powoli zaczęła odkręcać butelkę.
- Nienawidzę cię - załkała, biorąc łyka cieczy. - Już. Teraz mi powiedz co z Nialle
- Pij do końca
- Nie.
- Czyli mam strzelić? - zapytałem agresywnie, zaciskając rękę na spuście pistoletu. Blondyna wkurzała mnie coraz bardziej.
- N-nie..
- To wypij to do końca i będzie po sprawie.
- Coś mi się po tym stanie?
- Nie - oznajmiłem, przewracając oczami. Jak ja nienawidziłem takich osób jak ona. Zamiast robić to co każę to zadaje miliony bezcelowych pytań. Jednak tym razem chyba ją przekonałem, bo przechyliła butelkę, od razu wypijając całą jej zawartość.
- Grzeczna dziewczynka - uśmiechnąłem się, opuszczając dłoń z pistoletem, który ponownie włożyłem za pasek spodni. Blondynka już po kilku sekundach ziewnęła, a jej oczy zaczęły się przymykać. No nareszcie się zamknie.
- Ale co z..- zaczęła mówić. Jednak resztę usłyszałem jako bezsensowne mamrotanie, podczas wtulania się w fotel samochodu, kiedy szybko zapadała w sen.
Po dłuższej chwili Andy, który kierował pojazdem, a właśnie zaparkował pod moją willą, obrócił się w naszą stronę, spoglądając na nogę blondynki.
- A tej co się stało? - zapytał, unosząc brwi.
- Wbiło jej się szkło w nogę. Zajmijcie się nią, ja idę popływać - oznajmiłem, wysiadając z pojazdu.
Wsadziłem ręce w kieszenie, wchodząc do budynku, a następnie skierowałem się w stronę basenu. Przydało mi się chociaż trochę odpoczynku po tylu męczących pytaniach tej małej wariatki. Byleby ten plan wypalił, a Horan wpadł w naszą pułapkę, bo jak nie to chyba zamorduję tą jego skrzeczącą siostrzyczkę na miejscu. Gdyby nie to, zrobiłbym to już godzinę temu.
****************************************************
Dłuższy weekend dość dobrze na mnie wpływa. Nie dość, że nieco dłuższy rozdział to czekaliście na niego tylko cztery dni. Nieźle, co? Ale powiem wam, że strasznie mi się on podoba! I mam nadzieję, że wam też. Dlatego baaardzo dziękuję za te pięć komentarzy, bo nie macie pojęcia jak bardzo mnie one motywują do pisania! x